Nigdy nie dotknę życia prywatnego kogokolwiek bez jego zgody, bo uważam, że to jest bardzo mocno brukana we współczesnym świecie świętość - mówi w rozmowie "Polską" katolicki publicysta Szymon Hołownia. Trudnym zadaniem jest więc pochylenie się nad jego sylwetką bez zbrukania tej świętości. W końcu każda informacja, jak. np. ile razy chciał zostać zakonnikiem, jakim był szefem albo że cieszy się z samochodu, jakim jeździ, dotyka tej świętej prywatności. Jak tu jednak nie pisać o człowieku, który ostatnio znów znalazł się w centrum uwagi. Trudno unikać w rozmowie, czy to z nim samym, czy z ludźmi, którzy go znają, pytań o to, jaki jest Szymon Hołownia i co go definiuje - jako człowieka, publicystę czy katolika.
Kiedy w ubiegłym roku zrezygnował z pracy w "Newsweeku" po kontrowersyjnej okładce ilustrującej łamanie celibatu przez księży, tłumaczył, że ma dość zmagania się z linią redakcyjną tygodnika. Redaktor naczelny Tomasz Lis, nie przebierając w słowach, nazwał go wtedy "załganym pseudoliberalnym, pseudodoktrynalnym, dwie piersi ssącym liberalnym katolikiem, kuriozalnym dwulicowcem".
Na początku kwietnia tego roku Hołownia pożegnał się z "Wprost". Tym razem to wydawca tygodnika stwierdził, że felieton Szymona o in vitro nie zgadza się z linią redakcyjną. On sam w mocnych słowach napisał na blogu: "Mainstream relegował mnie (ale chyba i Was) ze swych szeregów". Jego słowa interpretowano jako skargę ciemiężonego w głównym nurcie mediów katolickiego dziennikarza. I rozpętała się dyskusja. Jedni mówią o prześladowaniu katolickich dziennikarzy, spychaniu ich do getta, drudzy - że Szymon Hołownia to przypadek człowieka, który cierpi w luksusie, niektórzy złośliwie dodają, że w lexusie, bo tej marki autem jeździ.
ZOBACZ TEŻ | Szymon Hołownia: W moim życiu są same trudne momenty. Nie potrafię poczuć się szczęśliwy
Źródło: 20m2 Łukasza/x-news
- Kiedy usłyszałem, że jest prześladowany, miałem wątpliwości. Został potraktowany przez "Wprost" bez klasy. Ale prześladowany? Prześladowani to byli pierwsi chrześcijanie - mówi znajomy Hołowni, również katolicki publicysta, Marek Zając. Inny znajomy Hołowni dodaje: - Tekst Szymona świadczy o tym, że "guma mu puszcza" i on tą emocjonalnością nie robi sobie dobrze. Gdyby wypił szklankę wody i napisał to zdanie jeszcze raz, byłoby lepiej.
Był trudnym szefem. Cholernie wymagającym, impulsywnym, emocjonalnym, ambitnym, ale jednocześnie błyskotliwym. Trzeba było sobie z tym poradzić. Były czasem sytuacje nieprzyjemne
Tomasz Terlikowski nie martwi się o przyszłość Hołowni. - Jest autorem świetnie sprzedających się książek, na jego spotkania walą tłumy. Nie mam wrażenia, żeby podrzynał sobie żyły. Napisał o pewnym zjawisku. Byłem zaskoczony, że zauważył je tak późno: każdy świadomie prezentujący poglądy katolickie lider opinii w pewnym momencie styka się z tym, że tzw. obiektywny świat dziennikarstwa zaczyna się przed nim zamykać. Zaczyna go wpychać do getta. A Szymon to opisał, personalizując spór. Ale nie sądzę, aby został w pełni z tego świata wycięty, choć na pewno będzie mu trudniej głosić swoje poglądy - mówi Tomasz Terlikowski, dodając, że Szymon swoją wypowiedź podkręcił celowo. - To nie jest pytanie o przyszłość Hołowni. On ma rozwijający się dynamicznie portal, jest związany z produkcją "Mam talent". Ale pokazał, że problemem dla mainstreamu nie jest to, że katolicy za mocno wyrażają swoje poglądy, ale że w ogóle je wyrażają. I to najmocniejsza lekcja z tego, co się wydarzyło we "Wprost". Szymon zarobi na bułkę z masłem i z szyneczką, i na kawę, oraz na komputer, żeby pisać następne teksty. Kłopot polega na tym, że media, które chcą uchodzić za obiektywne, prezentujące różne opcje, pokazały, że te różne opcje ograniczają do jednej opcji - liberalno-lewicowej i z przestrzeni debaty wykluczają nawet najłagodniej wyrażane poglądy katolickie - uważa Terlikowski.
Pierwszym, który zawiadomił Szymona Hołownię o tym, że zamiast jego felietonu pojawił się tekst krytyczny wydawcy "Wprost", był ks. Kazimierz Sowa. - Niedziela, wieczorem, tuż po godz. 20. Przeglądam nowe wydanie "Wprost". Na drugiej stronie czytam tekst pani, której nazwisko nic mi nie mówi, a który bije w Hołownię. Wysłałem mu SMS: "Rozstałeś się z »Wprostem«?". Byłem pierwszą osobą, która wiedziała, że tak się to skończy - opowiada ks. Sowa. Wcześniej ironizowali z tego "pluszowego krzyża", na którym uwielbiają cierpieć konserwatywni publicyści, którzy odeszli z "Uważam Rze". - Dziś wydaje mi się, że łatwo Szymona ustawić w tej samej roli. Choć czytelnik "Wprost", a wcześniej "Newsweeka" został pozbawiony poznania tego, co Hołownia sądzi o świecie. Ale bez żartów - wyrzucenie Szymona z "Newsweeka" czy "Wprost" więcej mówi o problemie tych redakcji niż o Szymonie. Jeśli jest prawdą, że wymagano od niego lightowego katolicyzmu, to imponuje, że mógł powiedzieć: "Obejdę się bez sławy, jaką dają te tygodniki" i odejść. Tylko że ja prześladowania ludzi o poglądach katolickich w polskich mediach nie widzę. Przeciwnie, im kto bardziej radykalny, tym chętniej się go nagłaśnia - podkreśla ks. Sowa.
Z ks. Sową Hołownia poznał się, kiedy pisał o modzie kościelnej, przy okazji targów, prezentujących nowe trendy w strojach kościelnych. - Grzecznie odparłem, że nie szukam inspiracji na modowych targach, tylko kupuję, co uważam za stosowne. Ale wydał mi się człowiekiem ciekawym, posługiwał się normalnym, a jednocześnie zaangażowanym językiem. W 2007 roku, gdy dostałem propozycję od ITI robienia kanału, powiedziałem, że chciałbym mieć kogoś do pomocy. Walter zapytał: "Zna pan Szymona Hołownię?". A ja właśnie o nim myślałem. ITI nas połączył - uśmiecha się ks. Sowa. Hołownia miał już za sobą nieudany epizod telewizyjny w TVP. Propozycję ITI potraktował jako szansę, że w telewizji też może coś osiągnąć. - Zwrócił na niego uwagę Edek Miszczak, mówiąc, że ma ogromny potencjał telewizyjnego showmana. Był nim zachwycony - opowiada ks. Sowa.
Bliska współpracownica Szymona w Religia.tv Anna Sosnowska przypomina taki obraz: - Szymon w gabinecie, zawsze z nogami na biurku. Amerykański i dziennikarski luz - opowiada. Wspomina też, że gdy wracał zza granicy, przywoził zespołowi prezenty . - To było bardzo sympatyczne. Gdy kończył się sezon - zapraszał nas na dobry obiad czy kolację. To była z jego strony forma docenienia. Bardzo się w zespole lubiliśmy, uczyliśmy się przy Szymonie tego, że naprawdę nie ma rzeczy niemożliwych - opowiada. Ale nie wszyscy wspominają go tylko w superlatywach: - Był trudnym szefem. Cholernie wymagającym, impulsywnym, emocjonalnym, ambitnym, ale jednocześnie błyskotliwym. Trzeba było sobie z tym poradzić. Były czasem sytuacje, które nie były przyjemne - wspomina inny znajomy.
Kiedy w mediach ukazała się informacja, że rozwiązują Religię.tv i Hołownia odchodzi z zespołem, niektórzy poczuli się dotknięci. Bo to Hołownia miał wtedy najbardziej komfortową sytuację. - Ruszał portal Stacja7, robiony dla niego i wokół niego, i to był projekt budowany od wielu miesięcy. Portal Stacja7 to religijny magazyn internetowy, ciekawie robiony, nowoczesny, widać pomysł i pieniądze, finansuje to wydawnictwo Znak (wydawca książek Hołowni), choć się z tym nie afiszuje. To miejsce i przedsięwzięcie bardzo "hołowniocentryczne": duszpasteryzacja Hołowni, blog Hołowni, gadżety Hołowni, zdjęcia z podróży Hołowni - wylicza nasz rozmówca.
Szymon Hołownia nie zamierza zwalniać tempa. - Pracuję intensywnie, piszę nową książkę, pracuję nad portalem Stacja7, jeżdżę na spotkania, z wykładami, za chwilę wyjeżdżam do Afryki, do sierocińca, w którym pracuję. Zakładam fundację charytatywną związaną z tym sierocińcem w Kasisi, w Zambii, i nie wiem już, w co mam ręce włożyć.
Nowa książka to kolejny wspólny projekt z Marcinem Prokopem. - Nie uda się uniknąć klimatów religijnych, bo to moja obsesja. Ale nie będzie to książka stricte religijna. To będzie nasze, dwojga przyjaciół, oglądanie świata - opowiada. Od kilku lat angażuje się w pomoc dla domu dziecka prowadzonego przez polskie siostry w Kasisi. To placówka, gdzie jest ponad 200 dzieci, z wirusem HIV, chore na AIDS. Na Kasisi Szymon przeznacza większość środków z wykładów, rekolekcji, spotkań, które prowadzi. - Udało mi się przy sierocińcu zbudować małą klinikę, wyposażyliśmy ją w podstawowy sprzęt - opowiada. Bywa tam 2-3 razy w roku i mówi, że to jego drugi dom.
Dlaczego się temu poświęcił? - Nie da się tego nie robić. To miejsce, które do mnie mówi, które kocham, i ono mnie kocha. Nie ma znaczenia, czy przyjeżdżam z 10 tys. dol., czy z pustymi rękami, czy kupuję inkubator, czy kupuję pepsi. Mam tam mnóstwo tzw. "swoich" dzieci: Agnes, Memory, Gift, Mosesa, Francisa, o którym dwa lata temu zrobiliśmy film w Religia.tv. Przyjechał do nas, mając 16 lat i ważąc 18 kilo. Myśleliśmy, że umrze, chrzciliśmy go nocą, trzymając na rękach, modląc się, żeby przeżył do rana. Dziś waży ponad 30 kilo, ma 18 lat. I pisze mi: "Dziękuję, że poświęcasz czas, żeby o mnie myśleć". Co więcej człowiek może dostać? W życiu nie widziałem tak szczęśliwej wspólnoty sióstr, szczęśliwych ludzi, mimo biedy - mówi.
Szymon Hołownia konsekwentnie buduje wizerunek publicysty i pisarza wierzącego w Boga i głoszącego nauki Kościoła, i opinia publiczna zna tylko tę jego twarz. A przecież człowiek nie jest jednowymiarowy - poza pracą zawodową zajmują go inne sprawy, namiętności i pasje, nawyki i rytuały i masa innych drobiazgów, które składają się na pełnię życia - próbowałam to wytłumaczyć Szymonowi Hołowni, pytając, skąd moja ciekawość, jaki jest prywatnie. - Wychodzę do ludzi nie po to, żeby się zastanawiali, jak ja żyję, czym jeżdżę, gdzie śpię, czy w pościeli z papieru, czy w jedwabiach, bo to nie ma nic do rzeczy! - zawołał.
Ks. Sowa potwierdza: - Szymon mocno odgradza swoje życie prywatne od funkcjonowania w przestrzeni publicznej. U niego w domu byłem może ze dwa razy. A przecież znaliśmy się dobrze - mówi ks. Sowa. Inny znajomy, który współpracował z Szymonem Hołownią: - Szymon, którego poznałem prywatnie, Szymon z programów telewizyjnych, z książek - jawi się jako ktoś otwarty, dobry, uduchowiony. A on jest trochę jak witraż - różny. Czasem nie radzi sobie z emocjami, jest słaby, z czymś przegiął albo zwyczajnie puściły mu nerwy. I ten obraz kłóci się z tym, co myśli o nim jego publiczność. Dla niej jest pomnikiem. Pamiętam, jak kiedyś ktoś napisał na internetowym portalu Religii.tv: "To pan jest dla mnie zwykłym bohaterem". A ja, czytając jego książki, w których powtarza pewne rzeczy, zdałem sobie sprawę, że już z Hołowni wyrosłem - mówi jeden z jego znajomych.
Niemniej dziś Szymon Hołownia jest postacią, której czas ani się nie skończył, ani nie wyczerpał. W przestrzeni medialnej będzie osobą wyraźnie obecną. Popkulturowym językiem mówi o sprawach wiary, co się okazało kluczem do jego sukcesu. Sami księża uważają, że jego jedna książka robi więcej dla Kościoła niż listy episkopatu z okresu 10 lat. Dla Kościoła Hołownia jest kurą znoszącą złote jajka. Ks. Sowa uśmiecha się, mówiąc: - Zmieniają się naczelni "Newsweeka" i "Wprostu", ale Szymon Hołownia z tego nurtu nie wypadnie, bo ludzie chcą go czytać. Pytanie tylko, gdzie go znajdą?
Od wczoraj wiadomo. W "Rzeczpospolitej".
Anita Czupryn
POLECAMY: