Jak pan ocenia start w Wiśle?
W sobotę wszystkie trzy skoki miałem równe i przyzwoite. To na pewno nie jest to, na co liczymy ja, kibice i trenerzy, ale dróg na skróty nie ma. Musimy iść małymi kroczkami i ja je robię.Wszystko zaczyna coraz lepiej funkcjonować, to się czuje podczas skoków.
W czym tkwią problemy?
Dziewięćdziesiąt procent z nich pojawia się na progu. Ja już wielokrotnie potrafiłem pokazać, że umiem sobie z takimi problemami poradzić i wierzę, że teraz też tak się stanie. Prędkości najazdowe wróciły do normy, teraz muszę ustabilizować odbicie i wyłączyć kontrolę nad nim. Nad tym musimy się skupiać.
Wyniki są jednak mocno przeciętne.
To na pewno nie jest wymarzony scenariusz, chcielibyśmy coś więcej. Mamy jednak moment, w którym bijemy się o trochę niższe lokaty niż byśmy chcieli, ale czuję, że jeszcze w tym sezonie nie raz i ja, i koledzy, i kibice będą zadowoleni ze skoków i wyników. Ktoś, kto nie skakał, nie zrozumie pewnych niuansów, że my musimy na progu wykonać całą pracę w ułamku sekundy. I wszystkie elementy muszą stanowić całość. To się naprawdę zaczyna kleić i składać do kupy, ale nie można tego robić za szybko, za mocno, chociaż chciałoby się przyspieszyć cały proces, bo wtedy siła razy błąd daje takie a nie inne efekty.
Pod skocznią znów był komplet kibiców.
Za to im bardzo dziękujemy. Pokazują, że są z nami na dobre i na złe. To dla nas ważne.
Selekcjoner mówi, że celem jest medal mistrzostw świata. To realne?
Nie wiem, nie wziąłem szklanej kuli. Może być jednak tak, że pojawią się te miejsca w dziesiątce i wszystko „zaskoczy”. Moim zdaniem idziemy w dobrym kierunku, potrzeba trochę cierpliwości.
