Inne media, powołując się na źródła w administracji USA, informowały o spodziewanej dymisji Waltza, jednak nie powiadomiły, że decyzja w tej sprawie już zapadła.
Jak przypomniał portal CBS News, Waltz, który wcześniej był republikańskim kongresmenem i służył jako żołnierz zielonych beretów, znalazł się w ogniu krytyki, kiedy w marcu br. wyszło na jaw, że zorganizował czat na komunikatorze Signal, którego uczestnicy szczegółowo omawiali rozpoczynający się amerykański atak na jemeńskich rebeliantów Huti. Czat nie był zabezpieczony przed ryzykiem przechwycenia, a do grupy został omyłkowo dołączony dziennikarz pisma "The Atlantic" Jeffrey Goldberg. Dziennikarz ujawnił tę informację.
CBS przypomniał, że zarówno prezydent Donald Trump, jak jego współpracownicy usprawiedliwiali Waltza, a Trump obawiał się, że dymisja Waltza zostałaby odebrana jako ugięcie się przed zewnętrzną presją. Obecnie jednak - przekazał portal, powołując się na źródło w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego - prezydent uważa, że od "Signalgate" upłynęło wystarczająco dużo czasu, by odejście Waltza i Wonga można było przedstawić jako część reorganizacji administracji.
Wśród osób, które mogą zastąpić Waltza, wymieniało się Steve Witkoffa, wysłannika prezydenta USA, który obecnie nadzoruje prowadzone przez Stany Zjednoczone negocjacje z Rosją i Iranem - przypomniał portal Politico.
Ale wczesnym wieczorem polskiego czasu prezydent USA zabrał głos. Donald Trump oświadczył w czwartek, że Mike Waltz zostanie ambasadorem Stanów Zjednoczonych przy ONZ. Funkcję doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego będzie czasowo pełnił sekretarz stanu Marco Rubio - oświadczył prezydent USA.
Źródło:
