Pod koniec sierpnia zeszłego roku Julia wybrała się do Łeby z rodziną swojego wujka. Do wysłania listu w butelce zainspirowała ją opowieść wujka w czasie zwiedzania portu.
- Powiedziałem jej o dawnym zwyczaju marynarzy, którzy w czasie rejsów wysyłali listy w butelce - mówi Cezary Dałek, wujek dziewczynki. - Julię zainteresowało, jak długo taki list był w drodze i trudno jej było uwierzyć, ze trwało to nawet kilka lat, w zależności od prądów morskich.
Po namowie wujka dziewczynka zdecydowała się napisać list i wysłać go w butelce. Cezary Dałek miał w tym ukryty cel: po wakacjach Julia zaczynała naukę w szkole i łodzianin chciał, by ćwiczyła pisanie.
Dziewczynka zaadresowała do list do drogiego kolegi i drogiej koleżanki. Napisała jak się nazywa, gdzie mieszka i poprosiła znalazcę, by jej odpisał. Wujek przetłumaczył list na angielski i korespondencja została wysłana w dwóch wersjach językowych. List trafił do butelki po szampanie. Przez kilka miesięcy była cisza.
- Przed świętami dopytywałem Julię, czy ktoś się do niej w tej sprawie odezwał - mówi Cezary Dałek. - Nie miała dla mnie dobrych wieści, to się jednak niebawem zmieniło.
Dziewczynka dostała nie tylko odpowiedź od znalazcy listu w butelce, ale także paczkę ze słodyczami i przytulanką. Julia przygotowuje odpowiedź, ma zamiar opisać Łódź. Butelkę z listem znalazł starszy Niemiec, który wypoczywał nad Bałtykiem w swojej ojczyźnie.
Nie spodziewałem się, że Julia dostanie odpowiedź - przyznaje wujek dziewczynki. - Zrobiła się z tego historia niczym z filmu "List w butelce".