„Hamlet” w Narodowym: świadectwo ciągłości pokoleń, pomimo goryczy rozstania

Piotr Zaremba
Materiały prasowe teatru/Fot. Marta Ankiersztejn
„Hamlet” Williama Szekspira i Jana Englerta w Teatrze Narodowym to pożegnanie w wielkim stylu. Dostajemy opowieść o młodym buntowniku, o sile politycznej intrygi, ale i człowieczeństwie. Szkoda tylko, że trzeba się żegnać. Miejmy nadzieję, że nie z rozumnie odczytywanym Szekspirem.

Spis treści

Nie zgadzam się z Janem Englertem, który powiedział w wywiadzie dla mnie w ostatnim „Plusie Minusie”, że widzowie ruszyli tłumnie na pierwsze przedstawienia „Hamleta” Williama Szekspira w jego interpretacji, bo zostali przyciągnięci oskarżeniami o rzekomy nepotyzm. Dyrektor artystyczny Teatru Narodowego ośmielił się w swoim pożegnalnym przedstawieniu obsadzić żonę, Beatę Ścibakównę w roli królowej Gertrudy, a córkę, Helenę Englert w roli Ofelii. Prawda, podkręcało to zainteresowanie. A jednak te tłumy przyszły przede wszystkim pożegnać ważnego, można powiedzieć historycznego polskiego artystę – po 22 latach jego artystycznych rządów nad jedną z najważniejszych polskich scen.

W aurze pożegnania

Był w to wpisany skądinąd niejeden paradoks. Pośród tłumów na premierze widziałem przeważnie zwolenników obecnej władzy. A to ona rękami minister Hanny Wróblewskiej uruchomiła procedurę kończącą rządy 82-letniego dyrektora. Dlaczego?

Na to odpowiedź też można znaleźć w moim wywiadzie. Jan Englert mówi:  „Teatr Narodowy ma swoją publiczność. Prawda, jest eklektyczny, co hunwejbini mu zarzucają. Ja to kiedyś powiedziałem w wywiadzie i do dziś to podtrzymuję: Teatr Narodowy nie służy poszczególnym grupom, orientacjom. On służy narodowi. Tu musi być miejsce dla każdego. Ale my żyjemy w kraju, w którym jak ktoś nie jest z nami, to jest przeciw nam. Musisz się opowiedzieć. Nawet to nie wystarczy. Musisz znaleźć wroga i z nim walczyć. Ja nie umiem pracować w konflikcie. Jestem wyznawcą kompromisu”.

Nowa polityczna epoka wymaga innej linii – to jeden z kilku polskich teatrów podlegających bezpośrednio resortowi kultury. Potrzebna jest ofensywa ideologiczna. Obecnej władzy wydaje się, że pasuje do wojennego kursu nowy dyrektor Jan Klata, choćby jako dawna ofiara PiS. Przegrał przecież kiedyś kolejny konkurs na dyrektora Teatru Starego w Krakowie i obwiniano o to ministra Piotra Glińskiego. Czy Klata to oczekiwanie spełni? Może tak, może nie. Mówi bardzo kurtuazyjnie o poprzedniku, ale to dowód na nic.

Na premierze był nie tylko on, także sama minister Wróblewska. Kiedy widziałem i ją, i przynajmniej niektórych żegnających odchodzącego za kilka miesięcy dyrektora, miałem wrażenie oglądania niesmacznej komedii. Ale dosyć już o polityce. Fakt, że nie zawładnęła ona Narodowym za Englerta, zobowiązuje do powściągliwości. Poszliśmy przecież wszyscy

do świątyni sztuki, na jeden z najsławniejszych i najbardziej niejednoznacznych dramatów, odczytywanych po setki razy przez kolejnych interpretatorów.

Uwspółcześnianie i polityczne intrygi

Jan Englert to mój pierwszy Hamlet. Grał go w teatrze telewizji, w inscenizacji Gustawa Holoubka z roku 1974. Przy całej swojej aktorskiej perfekcji, znanej mi wtedy już z filmów, wzbudził mój opór jako widza-dziecka. Wydał mi się postacią fascynującą, ale zbyt zimną, brutalną. Kontrastował z nim Zbigniew Zapasiewicz jako bardzo ludzki stryj i ojczym Klaudiusz. A przecież Hamlet to młody człowiek zabierający się za dzieło zemsty na nowym królu, który zamordował mu ojca. Kto tu był dobry, a kto zły? To pokazuje różnorakość możliwych interpretacji i reżyserskich i także aktorskich tego akurat tekstu.

Potem, w roku 1985, Englert wyreżyserował sam „Hamleta” w Teatrze Telewizji powierzając tę rolę młodemu Janowi Fryczowi. Sam opowiada, że nie w pełni był z tej swojej wersji zadowolony. Teraz do niej wrócił powtarzając skądinąd klasyczną opinię Petera Brooke’a, że każda generacja powinna mieć swojego Szekspira, a już na pewno swoją wersję opowieści o duńskim księciu, i o Danii, która „jest więzieniem”.

Czy na wielkiej scenie Narodowego oglądamy zamek Elsynor? Scenograf Wojciech Stefaniak zaplanował pustą przestrzeń, nad którą wznoszą się tajemnicze konstrukcje, rusztowania nie będące z pewnością zamkowymi krużgankami. Sam reżyser tłumaczył mi, że to krajobraz spod wiaduktu przy Moście Poniatowskiego w Warszawie. A więc opowiadamy o tym co tu i teraz – oczywiście w sensie metaforycznym.

Bohaterowie noszą raczej współczesne kostiumy Martyny Kander. Szekspir przeniesiony w nieokreślone, ale dzisiejsze czasy, to już stała maniera, tak go wystawiają właściwie wszyscy. W „Hamlecie”, niejako wyjętym z jakiejkolwiek epoki, zuniwersalizowanym bardziej niż jakakolwiek inna sztuka Szekspira, właściwie mnie to nie drażni. Pewnym paradoksem pozostaje nadal końcowy pojedynek, ale cóż… Teatr musi być umowny. 

Zarazem sam początek przynosi kilka zaskoczeń. Dworzanie pełniący wartę opowiadają sobie o tym, że widzieli ducha starego króla zmarłego w tajemniczych okolicznościach. Englert dodał do tego sekwencję wynoszenia rzeczy po ojcu Hamleta, między innymi jego królewskiego stroju, ale też portretu… samego reżysera. Zostało to już opisane w wielu miejscach, więc zwalniam się z wyrzutów sumienia, że spoileruję.

Odchodzący dyrektor sam przyznaje, że to osobisty akcent, może nawet żart, nawiązujący do jego losu. Rzeczy po starym królu lądują w teatralnej zapadni. A zarazem… Nie dostajemy postaci ducha. Englert grał go w telewizyjnej inscenizacji Michała Kotańskiego z roku 2019, ale tu wybiera inne rozwiązanie.

 Mamy sugestię, że być może to rodzaj intrygi mającej na celu wzburzenie Hamleta wieścią o zbrodni i wywołanie odpowiednich politycznych perturbacji wstrząsających Danią. Skądinąd w scenie księcia z matką on niby ducha widzi, ale my go nie widzimy. Wszystko jest więc skąpane w aurze pewnej niejasności, a sam reżyser odmawia dyskusji o niuansach swojej interpretacji. I trochę go rozumiem – to trochę jak objaśniać własne dowcipy.

W każdym razie to cokolwiek zmienia całą wymowę. Sam fakt morderstwa nie zostaje zanegowany, ale królewski dramat rodzinny staje się obciążony dodatkowym wątkiem politycznych podtekstów, które zresztą nie kończą się na ewentualnym wywołaniu iluzji ducha. Kluczem jest tu Horacjo, przyjaciel Hamleta, jednak inny niż zwykle, nie będący idealistycznym i wiernym poczciwiną.

Pewne fakty i domniemania nabierają dodatkowych objaśnień, łącznie z końcowym pojawieniem się Fortynbrasa, tu przedstawionego jako współczesny autorytarny polityk w typie Putina. Nie jest rówieśnikiem Hamleta jak we wcześniejszych inscenizacjach. Jest twardym realistą, jak w „Trenie Fortynbrasa” Zbigniewa Herberta, ale też uosobieniem całkiem współczesnej brutalnej politycznej siły.

Czy to są uprawnione reinterpretacje? One się mieszczą w granicach tekstu Szekspira. Englert go nie zmienił. To ciekawy pomysł, chociaż ktoś może dowodzić, że sprzeczny z intencjami dramatopisarza. Jest skądinąd poprowadzony na tyle ostrożnie, że niemal można go zignorować wybierając inne domniemania.

 Zarazem on nadaje szamotaninie głównych bohaterów, w tym zwłaszcza samego Hamleta, dodatkowych dramatycznych sensów. Można by rzec, że w tej wersji to sztuka o jeszcze bardziej piętrowych manipulacjach niż w poprzednich klasycznych inscenizacjach. Traktat jeszcze bardziej niż zwykle polityczny, choć nie przerabiany w duchu jakiejś współczesnej ideologii. Raczej czerpiący z rozpoznania zawsze aktualnych prawideł opisywanej czarnymi barwami historii.

Młody Hamlet i inni

Na to nakłada się wybór takiego a nie innego Hamleta. Gra go niespełna 22-letni student warszawskiej Akademii Teatralnej Hugo Tarres. Od razu orzeknę, że gra bardzo sugestywnie, z pełnym wykorzystaniem świeżo nabytego warsztatu. Ale ten Hamlet jest inny niż jego starsze odpowiedniki – nasuwają mi się z ostatnich lat Krzysztof Szczepaniak i Przemysław Stippa. W tekście duński książę ma lat 30, jest o tym mowa w scenie na cmentarzu.

Tamci byli biegli w sztuce ironii, taka naturę miało udawane szaleństwo. Hamlet Tarresa jest bardzo serio, szamoczący się, impulsywny, pogubiony. Biega po scenie z gitarą, bawi się nią nerwowo w scenie sławnego monologu „być albo nie być”. To Hamlet buntownik. Skądinąd próbujący się tak jak wszyscy jego poprzednicy mocować z paradoksami ludzkiego losu.

Tyle tylko, że takim ujęciu trudno uniknąć wrażenia, że to opowieść mniej o pytaniach egzystencjalnych, bardziej o manipulowaniu emocjami młodego człowieka. Choć dla porządku odnotujmy, że sam Englert taką interpretację odrzuca okazując młodzieńczości Hamleta sporo sympatii.

Dla mnie ta jedna z najbardziej skomplikowanych sztuk Szekspira była zawsze opowieścią o uruchomieniu katastrofy przez kogoś, kto kieruje się słuszną reakcją na „założycielską” niegodziwość. Kiedy zagładę swojego świata wywołuje ktoś bardzo młody, my jeszcze bardziej rozumiemy tej zagłady logikę. A kiedy nad całą fabułą unosi się odór intrygi… Ktoś to przecież uruchomił. Nie metafizyka, nie widmo zmarłego. Chyba nie….

Zauważmy, że Hamlet mści się na swoich szkolnych przyjaciołach: Rozenkrantzu i Gildensternie, choć nie mamy pewności, czy oni mieli świadomość, że wiozą do Anglii list nakazujący jego uśmiercenie. Mści się za to, że go „inwigilowali” na polecenie króla. Ale czy jako ludzie dworu mieli inny wybór? Także Ofelia pada ofiarą nieufności księcia, który przekonany, że stała się ona narzędziem swojego ojca Poloniusza, a za jego pośrednictwem króla, odpłaca jej odrzuceniem (i przekonaniem o niewierności kobiet w ogóle).

Gdy dodać do tego przypadkową śmierć samego Poloniusza, mamy proces szybkiej destrukcji. Czy gdyby Hamlet zrezygnował z zemsty, żyliby długo i szczęśliwie? Może tak, a może i nie. Wszak to młody książę, a nie jego stryj, był logicznym następcą duńskiego tronu.

Przecież jest możliwa i taka interpretacja: Dania to więzienie, więc trzeba zerwać kajdany. Ale nawet i w tym wypadku pozostaje nieoczywistość. A co jeśli wszyscy się do kajdan przyzwyczaili. Te pytania, ważne zwłaszcza w PRL-u, nie przestają nas nurtować  Co jeśli uosobieniem mądrości, więc i wspólnego dobra, jest pragmatyczny, dosłowny Poloniusz? Albo nawet Ozryk, dworak, który co  chwila zmienia zdanie, czy zimno jest w danej chwili czy ciepło, bo rozmawia z księciem.

Wyznam szczerze: wolałem nieco dojrzalszych, poprzednich Hamletów. Ale ten Hugo Tarresa jest zagrany czysto i równo. Ma z kolei więcej szans aby w nas obudzić współczucie i sympatię - ze swoimi piramidalnymi rozterkami i ze swoją bezbronnością, która jest przywilejem młodości. W widzach Tarres wzbudził sporo entuzjazmu, ktoś tam ogłosił: „narodził się nowy Hamlet”. Nie dziwię się, on dokonał na początku drogi znacznej sztuki. A przy tym to przymierze 82-letniego reżysera (i wielkiego aktora, także pedagoga), z 21-letnim aktorem-studentem można odczytywać jako symbol ciągłości sztuki, jej odnawialności, porozumienia między odległymi pokoleniami.

Trochę podobne uwagi należą się, choć rola mniejsza, Helenie Englert jako Ofelii. Nakreślonej tu jako nowoczesna, wiedząca czego chce dziewczyna rzucająca się ukochanemu (pytanie czy kochankowi) na szyję. To się nawet trochę nie klei z jej tak łatwym popadnięciem w obłęd, dziś powiedzielibyśmy w depresję. Ale to zamysł reżyserski, aktorka wykonuje go precyzyjnie. Scena jej pojawienia się w stanie pomieszania zmysłów jest jedną z najbardziej sugestywnych w całej tej inscenizacji.

Podejrzliwość wobec ułożonej przez Englerta, można by rzec „osobistej”, obsady podważa także rola Beaty Ścibakówny jako Gertrudy, matki Hamleta. Jak zawsze nie dowiemy się, ile królowa wiedziała o śmierci swojego poprzedniego męża. To nie wynika z tekstu. Królowa jest początkowo  silna, trochę konwencjonalna w dworskich relacjach, a potem coraz bardziej zagubiona między uczuciem do obecnego męża i do syna. Pomimo narastającego przerażenia rozpadem jej świata to ona, a nie jak w tekście Hamlet, zabija Klaudiusza, kiedy odczytuje w finale do końca jego podstępną naturę. Dziś kobiety nie są bezwolne, argumentował reżyser.

Nowy król Klaudiusz Mateusza Kmiecika jest przede wszystkim dużo młodszy od swojej żony, ale to już przerabialiśmy w niektórych poprzednich inscenizacjach. Trochę mi w tej roli brakło w związku z tym uczucia do Gertrudy, tak mocno eksponowanego w niektórych inscenizacjach. To po prostu twardy facet używający swojego otoczenia, także żony, do osiągnięcia swoich celów. Mający łatwość w manipulowaniu ludźmi i w używaniu przemocy. Ma momenty rozterek, ale Englert trochę pozbawił Kmiecika szansy na wzbudzenia współczucia, jaką dostał 51 lat temu Zbigniew Zapasiewicz w telewizyjnej wersji Holoubka. Jego modlitwa jest skrócona i na dokładkę mówiona symultanicznie z monologiem Hamleta zastanawiającego się, czy modlącego się króla zabić. Tego akurat mi trochę żal.

Dobrze ustawiona jest rola Poloniusza, ojca Ofelii, wzorowego dworaka. Cezary Kosiński nie gra idioty ani błazna, choć kilka razy wzbudza śmiech na widowni. W tej aktorskiej wersji można się szczególnie zastanawiać, czy w jego realizmie nie znajdujemy jakichś racji. 

Dopowiedzmy od razu, że świetnie gra jego syna Laertesa Paweł Brzeszcz. Kiedy usłyszałem, że Englert chce wystawić tę sztukę, myślałem zrazu, że to Brzeszcz będzie postacią tytułową. Pozostaje swoistym „odwróconym Hamletem”, młodzieńcem skrzywdzonym i skazanym na zemstę. Jego można żałować szczególnie. Szkoda, że Englert, jak wychwyciłem, wykreślił kwestię Hamleta w której ten dostrzega w rówieśniku podobieństwo do swojego losu. W efekcie jednają się dopiero w finale.

Hamlet mówi to o Laertesie do Horacja. Pewien aktor powiedział, że prawdziwym bohaterem tego spektaklu jest właśnie przyjaciel księcia, ze swoimi nieprostymi, zamaskowanymi intencjami. Wraz z przypisaniem mu tych intencji Horacjo zmienia trochę nie tylko rolę w wydarzeniach, ale i naturę.

Przemysław Stippa grał Hamleta w telewizyjnym spektaklu Michała Kotańskiego. Był postacią tragiczną, nabywającą stopniowo samowiedzę, człowiekiem szczególnie zdolnym do tego z powodu swojego właściwie dojrzałego wieku. Tu jako Horacjo też wie więcej niż inni, jest konwencjonalnym dworakiem, zdolnym do ciepła, pytanie na ile szczerego, ale i do ironii, której braknie trochę Hamletowi. Jest wytrawnym graczem, dominującym, także dzięki charyzmie aktora, nad zdarzeniami. To dojrzała, mądrze poprowadzona kreacja aktorska.

Szekspirowska sztuka dygresji

Poza wszystkim Englert dokonał jednego: zachował szczególną konstrukcję tego dramatu, gdzie poza główną fabułą są jeszcze rozliczne dygresje. Ja między innymi dla dygresji kocham teatr. A skoro je zachował, dostaliśmy wielki popis Englertowego zespołu budowanego przez lata.

Tu nie ma puszczonych miejsc ani nieważnych postaci. Rozencrantz Sebastiana Deli i Guildenstern Piotra Kramera to wyraziści młodzi osobnicy z własnymi charakterami. Rozumiemy naturę ich uwikłania, ja przynajmniej im współczułem. Współodczuwając cały czas z Hamletem.

Dostajemy w pewnym momencie sugestywny, wpleciony w akcję, traktacik o sztuce aktorskiej, o samym teatrze. Sekwencje z aktorami występującymi w Elsynorze mają swój dramatyczny, ale też komediowy wyraz, co jest specjalnością Szekspira. Niektórzy byli zdziwieni, kiedy Jerzy Radziwiłowicz jako Stary Aktor wylewał na scenę hektolitry patosu w monologu o śmierci Hekuby, na co odpowiedzią była wesołość widzów. A przecież zarazem samo przedstawienie demaskujące Klaudiusza miało tragiczny wymiar – Radziwiłowiczowi towarzyszyli Patrycja Soliman jako aktorka-Królowa i w niemej roli brata zabójcy Damian Mirga. To popis wykreowania sceny, której trudno nie zapamiętać.

To samo można powiedzieć o innych scenach. Zapamiętujemy Marcina Przybylskiego i Henryka Simona jako wartowników wprowadzających Hamleta w świat tajemnic, zwłaszcza gdy w ich zachowaniach wyczuwamy jakąś dwuznaczność. Albo Kacpra Matulę jako Majordomusa towarzyszącego Klaudiuszowi. Albo Bartłomieja Bobrowskiego jako Ozryka. Ci dwaj ostatni stają się wręcz symbolami dworactwa mając na to po parę minut. Dają się zauważyć Mariusz Urbaniec i wspomniany już Damian Mirga jako tło w kilku momentach, między innymi aktorzy w scenie teatru w teatrze, z kolei w rozmowie z Hamletem jako żołnierze ujawniający gorzki paradoks wojennej, norweskiej wyprawy.

Na osobne pochwały zasługuje Arkadiusz Janiczek jako Grabarz. Nieprzypadkowo do tej roli aspirowali i dostawali je najwięksi aktorzy. Janiczek, jedna z gwiazd Narodowego od lat, mistrz charakterystyczności, tym razem nie szarżuje, ale wraz z Jakubem Gawlikiem, grającym jego pomocnika, daje nam szorstką lekcję okrucieństwa świata.

Może zbyt konwencjonalnie wypadł Paweł Tołwiński jako wychodzący z „kremlowskich Drzwi” Fortynbras, norweski książę obejmujący na pobojowisku tron Danii. Ale możliwe, że taki właśnie, stricte formalny sznyt wymyślił dla niego reżyser. Warto przy okazji zauważyć, że sceny zbiorowe są bardzo zbiorowe. Kim są ci ludzie, pytałem, obserwując tłum dworzan we współczesnych garniturach kłębiący się wokół Klaudiusza.

Okazało się, że to pracownicy techniczni i administracyjni Narodowego – w sumie 27 nazwisk. Chcieli swoim udziałem w tym spektaklu okazać wieloletniemu szefowi swoją solidarność. Bo teatr jest wspólnotą, nie tylko aktorów. To ładny gest i ładny sygnał.

Szukam pointy na koniec. Może należałoby odnosić się do innych recenzji? Dla recenzentki „Polityki” to spektakl „plakatowy”, bez psychologii i bez niuansów. A przecież mam wrażenie, że jest on poza kilkoma dodatkowymi sugestiami niezwykle wierny sposobowi opowiadania o świecie, jaki preferował sam Szekspir.

Dla recenzenta „Gazety Wyborczej” Witolda Mrozka, odwiecznego wroga teatru Englerta,  to z kolei nudnawa rodzinna opowieść, którą reżyser chciał rzekomo ożywić aranżując aferę z angażowaniem własnej rodziny. Rzuca się w oczy brzydko insynuacyjny ton, ale jeszcze bardziej fakt, że dla krytyka Szekspir sam w sobie nie jest żadną wartością. Nudnym ten spektakl nie byłby wtedy, gdyby nowy „Hamlet” propagował bliską autorom „Wyborczej”, progresywno-poprawną ideologię.

Dla mnie to było ważne pożegnanie z czymś ważnym, z czym rozstawać bym się nie chciał. Nie tylko będę w przyszłym sezonie szukał inscenizacji Jana Englerta w repertuarze różnych teatrów, ale czekał na kolejne odczytania Szekspira, a wciąż zdarzają się trafne i inteligentne.  Ten autor, choć często deformowany i wykorzystywany do nowych celów, się nie starzeje. Jest nam potrzebny.  Zupełnie jak Englert.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl