Incydent w otoczeniu lotniska w Radomiu
Do incydentu doszło przed godziną 12. Przypomnijmy, po godzinie 11 na lotnisku lądował pierwszy odrzutowy samolot pasażerski linii Enter Air, a potem swój pokaz dał zespół akrobacyjny „Orlik”. Świadkowie twierdzili, że coś „spadło z nieba”, słychać było uderzenie. Do zdarzenia doszło w Makowie Nowym od południowo - wschodniej strony lotniska. Na prywatną posesję spadł fragment samolotu. Świadkowie twierdzą, że się zadymiło z jednego z samolotów. Miało dojść do kontaktu między samolotami "Orlik". Piloci bezpiecznie wylądowali. Na miejscu jest policja, żandarmeria wojskowa i wojsko.
- Po bliższe informacje proszę zgłosić się do wojska. Nasze działanie polegało na zabezpieczeniu miejsca zdarzenia. Uczestniczyły w tym trzy jednostki straży pożarnej. Nasze działania już się zakończyły – mówi kapitan Ewelina Borcuch z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Radomiu. Wiadomo, że nikomu nic się nie stało.
Przed południem otrzymaliśmy zgłoszenie, że na jedną z posesji znajdujących się na terenie Radomia mogły spaść elementy należące do samolotu. Policjanci wspólnie ze strażą pożarną zabezpieczyli miejsce zdarzenia. Obecnie czynności na miejscu wykonuje żandarmeria wojskowa
- mówi podinspektor Katarzyna Kucharska, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji z siedzibą w Radomiu.
O wypadku na mediach społecznościowych poinformował między innymi poseł Konrad Frysztak, który zamieścił na Facebooku zdjęcia z miejsca upadku fragmentu samolotu.
O włos od tragedii
Przyczyny wypadku zbada komisja, ale wszystko wskazuje na to, że jeden z samolotów "najechał" na tył drugiego samolotu, a oderwany fragment samolotu to fragment ogona. Fachowcy od spraw technicznych w lotnictwie, których pytaliśmy o opinię twierdzą, że było o włos od tragedii. Nie da się bowim lecieć bez ogona, a samolot, który "najechał" na tył poprzedzającego go Orlika musiał mieć też bardzo mocno zniszczone śmigło. Oczywiście nie da się lecieć również bez skrzydła, ale w lotnictwie były przypadki, że ktoś bezpiecznie wylądował nawet ze "zdezelowanym", ale wciąż pracującym śmigłem. Teoretycznie możliwe jest nawet wylądowanie, również samolotem Orlik, bez pracującego silnika. - To, że obaj wylądowali świadczy o stalowych nerwach i dużych umiejętnościach. Ale musiało być blisko sytuacji, w której na ziemię spadłyby dwa samoloty - powiedział nam chcący zachować anonimowość specjalista od wojskowych maszyn. Warto dodać, że w samolotach Orlik są znakomite katapulty, które można bezpiecznie odpalić nawet na bardzo niskiej wysokości, odpowiednia i szybka reakcja pozwoliłaby więc wyjść pilotom cało nawet, gdyby uszkodzenia powstałe w wyniku kontaktu samolotów były większe.
Zobacz relację z otwarcia lotniska:
