Tragiczny wypadek zdarzył się w sobotę na zakopiance w Głogoczowie, nieopodal stacji BP, ok. godz. 20.30. Jacek Felsch wracał z piłkarskiego turnieju oldbojów, podwozili go koledzy. Wysiadł z auta i wszedł na jezdnię w niedozwolonym miejscu. Został potrącony przez nadjeżdżający samochód. Został przetransportowany do szpitala helikopterem, ale nie udało się go uratować.
Jacek Felsch. Cracovia w sercu
Jego przyjaciele z Cracovii są w szoku.
- Jacek to człowiek, który nie pochodził z Krakowa, a był zagorzałym kibicem Cracovii – podkreśla jego kolega z drużyny, bramkarz Łukasz Paluch. - Grał jeszcze w oldbojach. Wpasował się idealnie w naszą drużynę. Rywalizowaliśmy, ale jeden drugiemu kibicował, poza boiskiem był mi jak „brat”. Gdy prosiło się o pomoc, nigdy nie odmawiał. Był talentem, broniliśmy na zmianę. Teraz miałem też zagrać w turnieju z okazji 100-lecia Dalinu, pisałem do niego „Felek” zabroń, bo ja nie mogę. I mnie wyręczył...
- Udzielał się w zespole oldboyów i wśród kibiców Cracovii – wspomina Paweł Zegarek, jego kolega z boiska. - Gdy trafił do naszej drużyny to jego serce momentalnie stało się pasiaste. Miał Cracovię w sercu i nie krył się z tym. Nie wiem, czy to stało się pod wpływem gry u nas, czy wcześniej kibicował Cracovii. W każdym razie kiedy tylko mógł, to bywał na meczach, nie tylko tych domowych, jeździł także na wyjazdy.
Był jak brat. Wielki kibic Cracovii
Zegarek podkreśla klasę sportową Felscha. - To bardzo dobry bramkarz, graliśmy razem jeszcze w Górniku Wieliczka. To był świetny sportowiec i pozytywny człowiek.
- Z Jackiem miałem świetny kontakt bo obchodziliśmy razem urodziny, z racji tego, że urodziliśmy się w ten sam dzień – mówi Tomasz Siemieniec, również kolega z Cracovii. - 22 marca 1972 r. to było nasze wspólne święto. Mieliśmy kontakt cały czas. Wciąż kibicował „Pasom”, był na finale Pucharu Polski, jeździł na większość meczów. Kojarzę go jako dobrego bramkarza i świetnego człowieka, mam związanie z nim same miłe wspomnienia.
Jacek Felsch. Chłopak z Kobiernic
– Bramkę wybrałem jako mały chłopak – opowiadał nam kilka lat temu Felsch, mieszkaniec Kobiernic, położonych kilkanaście kilometrów od Bielska. – Gdy graliśmy na podwórku, zakładałem rękawice robocze taty. Do klubu, Soły Kobiernice, zaprowadził mnie kolega. Debiut w bielskiej „okręgówce”, w wieku 14 lat, zawdzięczam bramkarzowi pierwszej drużyny, który pomylił godzinę meczu. Dla mnie był on udany, zremisowaliśmy 1:1 z BBTS-em Włókniarzem Bielsko-Biała – wspominał.
Na kolejne występy nie musiał czekać zbyt długo, a talent został dostrzeżony nawet przez trenera reprezezentacji Polski do lat 16 Wiktora Stasiuka. – Zostałem powołany na konsultację. Na niej się skończyło, ale to była bardzo fajna przygoda – przyznawał.
Większy wpływ na sportowe losy Felscha miał chyba Marek Motyka – jego trener, a zarazem kolega z boiska w Kalwariance. – Wywalczyliśmy awans do trzeciej ligi, niestety, nie udało nam się w niej utrzymać. Pół roku pograłem w czwartej... A potem trener Motyka zadzwonił do mnie z informacją, że Cracovia szuka bramkarza.
Przesiąkł "Pasami"
I tak, przed rundą rewanżową sezonu 1996/97, Felsch trafił do II-ligowych „Pasów”.
– Byłem w Cracovii ubogiej, tylko przez rok, ale to wystarczyło, by pozostała w sercu – opowiadał. – Gdy przychodziłem, trenerem był Alojzy Łysko. W trakcie wiosny zastąpił go Piotr Kocąb i tak naprawdę to on dał mi szansę. Co najlepiej z Cracovii pamiętam? Swój pierwszy mecz z Hetmanem Zamość, derby na Hutniku przy pięciu i pół tysiącu kibiców, w zdecydowanej większości naszych. A przede wszystkim trening noworoczny, w którym zdążyłem jeszcze uczestniczyć. Dlaczego odszedłem? Cóż, w lutym miało urodzić mi się dziecko, a przez cztery ostatnie miesiące byliśmy bez pensji. Musiałem poszukać czegoś, co pozwoliłoby mi utrzymać rodzinę.
W Cracovii spędził wprawdzie tylko rok, rozegrał w II lidze 14 spotkań, ale związany był z nią jednak cały czas, po zakończeniu kariery występował bowiem w drużynie oldbojów. W sobotę pojechał do Myślenic zagrać na turnieju 100-lecia Dalinu. W koszulce w pasy wystąpił w ten dzień po raz ostatni...