Przyjaciel brytyjskich premierów, polityk, który otarł się o najważniejsze stanowiska, działacz charytatywny oskarżany o malwersacje, autor poczytnych powieści, lord, który z dnia na dzień ląduje w więzieniu i spędza tam dwa lata. O kogo chodzi? O Jeffreya Archera, jednego z najbardziej znanych współczesnych pisarzy.
Archer dwukrotnie zaczynał polityczną karierę: najpierw w latach 1969-74 był członkiem parlamentu, ale nie ubiegał się o reelekcję, bo w tym czasie (co trudne do zrozumienia w realiach polskiej kultury politycznej) padł ofiarą afery finansowej. Kanadyjska firma, która obracała jego pieniędzmi, okazała się piramidą finansową. Archer stracił cały majątek, miał długi.
Do polityki wrócił w latach 80. już jako autor bestsellerów, pisarz z ugruntowaną pozycją, człowiek świetnie sytuowany, salonowiec i bywalec. Dlaczego? - Ponieważ przyjaźniłem się z panią premier Margaret Thatcher, a ona poprosiła mnie o pomoc - mówi pisarz w specjalnej rozmowie dla polskich czytelników.
CZYTAJ TAKŻE: Magdalena Tulli: Gdybym chciała się leczyć pisaniem książek, nie dałoby się ich czytać
Przyjaźń z „Żelazną Damą” jest ważna w życiorysie politycznym Archera. Była stałą bywalczynią na przyjęciach, które pisarz urządzał dla starannie wyselekcjonowanych gości (jedno w grudniu - gwiazdkowe, drugie, wiosną - z okazji rocznicy ślubu z Mary, baronessą Archer). W 1985 roku Thatcher mianowała go wiceszefem Partii Konserwatywnej.
Pod koniec poprzedniego stulecia torysi wyznaczyli go na kandydata do fotela burmistrza Londynu, miał startować w szykowanych na 2000 rok, milenijnych wyborach. I to pewnie z tego powodu, szukając haków na politycznych celebrytów, gazeta „News of the World” dokopała się do faktów sprzed 13 lat. Wtedy, w latach 80. kiedy nakryto go na korzystaniu z usług prostytutki, publicznie temu zaprzeczył, oskarżył wydawców i wygrał proces o zniesławienie. Po latach „News od the World” udowodnił jednak, że Archer sfałszował dowody i przekabacił świadków... Można zaryzykować twierdzenie, że gdyby Archerowi nie zamarzył się fotel burmistrza Londynu, nie doszłoby do procesu, a lord nie trafiłby do więzienia.

Archer jest jednak przede wszystkim mistrzem w wymyślaniu historii. Dzięki temu talentowi dobrze wykorzystał traumatyzujący czas w więzieniu. Dowodem na to są ukazujące się właśnie „Dzienniki więzienne”, w których drobiazgowo opisuje czas spędzony w więzieniu. Lord w nich się skarży, że właśnie ze względu na to, kim jest, zarządcy służb więziennych chcąc uniknąć oskarżeń, że mu się pobłaża, są wobec osadzonego nadmiernie surowi.
Gazety z tamtych czasów lubiły pisać, że lord Archer przyjmuje w swojej celi całą śmietankę towarzyską. Z jego dzienników wyłania się obraz drastycznie inny. Niemłody mężczyzna trafia do ciężkiego więzienia, gdzie zostaje ulokowany między dożywotnio osadzonymi - bo przebywanie wśród nich, obytych z więzieniem jest najmniej niebezpieczne! Archer, żeby się nie rozsypać psychicznie, od razu zaczyna pisać dziennik. Potem podzieli go na trzy części: Piekło, Czyściec, Niebo - każda dotyczy innej grupy zakładów, od najcięższego do o coraz mniej zaostrzonym rygorze. Łącznie przez dwa lata pisarz siedział w pięciu placówkach.
CZYTAJ TAKŻE: Prezenty na święta 2017. Najlepsze książki pod choinkę [TOP 10]
Lektura dzienników jest poruszająca i wciąga od pierwszej strony - pokazuje człowieka w szoku, który próbuje odnaleźć jakieś stałe punkty w tej niewyobrażalnej rzeczywistości. Szybko zresztą zaczyna widzieć współwięźniów jako ludzi skrzywdzonych przez system, albo przez los - nie ma tu właściwie nikogo, kto by po prostu czynił czyste zło. Oni chętnie mu o sobie opowiadają, on na kartach swojego dziennika umieszcza ich historie, stając się storytellerem.
W wywiadach od lat mówiąc o sobie Archer najchętniej używa słowa „storyteller”. Tłumaczone na polski jako „opowiadacz”, albo „autor historii” ma tak naprawdę szersze znaczenie - storyteller w każdym wydarzeniu i osobie potrafi dostrzec narrację, nadać akcję, ubarwić i przekazać słuchaczom. Jest swego rodzaju bajarzem. Opowiada niekończące się historie, całkiem bez oporów inspirując się życiem prawdziwym, by przerobić je w półprawdę, fikcję, smaczny kąsek dla ciągle głodnej historii publiki. - Podejrzewam, że talent do opowiadania historii jest dany gdzieś z góry i trudno analizować skąd się bierze i po co. Dla mnie pozostaje tajemnicą - dzieli się swoimi przemyśleniami Archer.
Dobrzy storytellerzy stoją dziś za serialami, produkowanymi taśmowo powieściami, ale są też bogami marketingu - współczesna sprzedaż też opiera się na opowiadaniu historii. Archer jest zatem bajarzem, a przy tym uwodzi rozmachem wyobraźni i braku hamulców. Jest typowym, z krwi i kości, XIX-wiecznym „awanturnikiem” - kreatorem swoich przygód na równi z przygodami bohaterów swoich książek. W przeciwieństwie do bardzo wielu neurotycznych, histerycznych pisarzy, którzy konieczność wyjścia do publiczności przypłacają atakami szału lub nieśmiałości. Archer kocha brylować, zachwycać, nawet teraz, choć ma już 77 lat, a za sobą wspomniane przejścia zdrowotne i całe, pełne przygód życie.
Wygląda na to, że tworzenie fikcji nie raz ratowało go z opresji. Pisać zaczął właśnie w momencie kryzysu. Pierwszą książkę wydał w latach 70., tuż po tym, jak okazało się, że jest bankrutem i chwilowo nie znajdzie miejsca w parlamencie. - Nie zacząłem pisać dla pieniędzy, bo nikt o zdrowym rozsądku nie liczy na to, że pisanie przynosi wielkie zyski. Raczej szukałem zajęcia - dziś zapewnia.
Jego powieści niemal od debiutu stały się bestsellerami. Pierwsza ukazała się w 1974 roku i nosiła znamienny tytuł „Co do grosza”. Oparta była oczywiście częściowo na tym, co spotkało jej autora. I choć do dziś, przez kilkadziesiąt lat wszystkie powieści Archera doskonale sobie radzą bez jego życiorysu, wiele się z nich można dowiedzieć o nim samym. Na przykład, że pisze ręcznie, lubi papier odpowiedniej gramatury oraz równo ułożone długopisy. Że siada do pisania przed 6 rano i pisze w dwugodzinnych blokach, w przerwach czyta, spożywa posiłki, spaceruje, spotyka się. - Najczęściej piszę w moim domu na Majorce, w gabinecie z widokiem na ocean - opowiada. W apartamencie w Londynie (niedaleko Tamizy i z widokiem na Pałac Westminsterski) pisze rzadko, częściej przyjmuje gości i załatwia sprawy.
Lord i jego żona mają jeszcze jeden dom - posiadłość Old Vicarage w wiosce Grantchester (leżącej rzut kamieniem od Cambridge). To XVII-wieczne domostwo opisane w poemacie przez jednego z jej poprzednich właścicieli, poetę Ruperta Brooke’a. Równie chętnie, co losy bohaterów, Archer koloryzuje swoją biografię, a może raczej - odwrotnie niż wszyscy - próbuje ją uspokoić, wygasić skandale i niejasności, które mu zawsze zarzucano. Co jest prawdą? To nie ma aż tak wielkiego znaczenia: książki Archera czyta się równie smacznie, co słucha o jego życiu, a jeśli opowieść ma słuchaczy, to po co kwestionować jej prawdziwość? A ma wielu - Archer należy do najpoczytniejszych brytyjskich pisarzy, wydał kilkanaście powieści, dramaty, a nawet książki dla dzieci. Same powieści sprzedały się na świecie w nakładzie trzystu kilkudziesięciu milionów egzemplarzy.
- To najlepsza kobieta na świecie - mówi o swojej żonie Archer (są małżeństwem od 1966 roku). Lady Mary, Dama Orderu Imperium Brytyjskiego - dostała to prestiżowe odznaczenie w dowód uznania za zasługi dla nauki brytyjskiej. Jest naukowcem, cenioną specjalistką w dziedzinie energii słonecznej, zasiadała w zarządach wielu instytucji, ostatnio - Muzeum Nauki w Londynie. Tym samym lady Archer od zawsze rozwijała własną, niezależną karierę.
Była też po brytyjsku powściągliwa, kiedy wybuchł skandal z prostytutką, według oficjalnych doniesień, małżeństwu Archerów nie zagroziła nawet ta sytuacja. Była dla męża wsparciem przez cały czas odsiadywania kary. I że bardzo mocno przeżywała to, że jej mąż znalazł się w takiej sytuacji. Mają dwóch synów: - Mój starszy syn, William jest producentem teatralnym. Młodszy, James, odziedziczył wspaniały intelekt po swojej matce, jest biznesmenem - opowiada Archer. Oni także wspierali ojca podczas tych niewyobrażalnych dla człowieka o jego pozycji, 24 więziennych miesięcy.
CZYTAJ TAKŻE: J.R.R. Tolkien „Beren i Luthien”, redakcja Christopher Tolkien, Prószyński i S-ka 2017
Jeffrey Archer nigdy już nie wrócił do czynnego uprawiania polityki. Dziś przekonuje, że pisarstwo dostarcza mu więcej przyjemności, niż jakakolwiek inna działalność, jakiej się oddawał. Ale ciągle lubi rozmawiać o polityce - pytany o brexit mówi, że był przeciw. Ale że Anglia przeżyła już gorsze rzeczy, przeżyje i tę. Archer słynie ze swojej sympatii do Polski i Polaków. Skąd się wzięła? - Zawsze miałem wielu polskich przyjaciół, nawet mój trener w college’u był Polakiem - odpowiada.
Wiadomo, że w latach 80. kibicował Lechowi Wałęsie i Solidarności, bo: „Zawsze popierałem tych, którzy walczą o to, w co wierzą”. Nie chce komentować dzisiejszej sytuacji w Polsce i naprawdę niełatwo się domyślić, co o niej sądzi lord awanturnik znad Tamizy. Za to z autentycznym ogniem komplementuje polski patriotyzm z czasów II wojny: „Jesteście najbardziej walecznym i patriotycznym narodem świata. My tu w Anglii nadal pamiętamy o bohaterstwie waszych pilotów”. Jeden z głównych bohaterów jednej z najsłynniejszych powieści Archera, „Kane i Abel” jest z pochodzenia Polakiem. W kolejnej części tej historii, córka Abla Rosnowskiego, Florentyna zostaje pierwszą w dziejach kobietą prezydentem USA. Czy w polityce też przydawał się Panu talent do tworzenia fikcji? - pytam jeszcze. - Nie, w polityce zawsze chodzi o prawdę, nigdy o fikcję - zapewnia Jeffrey Archer. Ale czy można mu wierzyć?