Jerzy Stuhr miał w dorobku wiele doskonałych ról, ale wystarczyłaby jedna – Lutka Danielaka w „Wodzireju” Feliksa Falka, aby zapisać się na trwałe w historii polskiego kina. Pokazał, że aktorstwo może nie tylko bawić, ale być także zwierciadłem ciemnej strony ludzkiej natury.
Niepowtarzane piętno
Jerzy Stuhr zagrał w ponad 60 produkcjach. Wszyscy pamiętają go m.in. z ról w „Seksmisji”, „Kingsajzie”, czy „Kilerze”. Ale pojawiał się też na ekranie w produkcjach, które sam wyreżyserował, takich jak „Historie miłosne”, „Tydzień z życia mężczyzny”, „Duże zwierzę”, „Korowód” czy „Obywatel”. Grał cwaniaków, inteligentów-idealistów i outsiderów, ale na każdej roli pozostawiał charakterystyczne piętno.
Trzeba przyznać, że natura nie obdarzyła go wyglądem amanta. Nienadmiernie wysoki, o twarzy bystrej, choć dalekiej od uwodzicielskiej, budował role całą gamą do mistrzostwa opanowanych aktorskich chwytów. Innymi słowy, potrafił uwieść widza w sposób niemalże doskonały.
Od klasyki do prozy życia
Po ukończeniu krakowskiej PWST dostał angaż w Starym Teatrze w Krakowie, w którym zadebiutował rolą Belzebuba w „Dziadach”, a następnie zagrał m.in. Wysockiego w „Nocy listopadowej”, Piotra Wierchowieńskiego w „Biesach” i Jaszę w „Wiśniowym sadzie”. Z kolei na srebrnym ekranie zadebiutował w 1971 r. jako stażysta w filmie Hieronima Przybyła „Milion za Laurę”.
W kolejnych latach zagrał epizody m.in. w filmach Andrzeja Żuławskiego, Jerzego Gruzy i Antoniego Krauze. Wziął udział, kreując postać reżysera Jerzego Burskiego, w zdjęciach próbnych do filmu Andrzeja Wajdy „Człowiek z marmuru”. Przepadł, ale został zapamiętany.
W 1976 r. dał popis tego, co można nazwać aktorstwem „poruszającym”. W filmie Krzysztofa Kieślowskiego „Spokój” zagrał swoją pierwszą główną rolę filmową – Antoniego Gralaka, młodego mężczyzny, który po opuszczeniu zakładu karnego po trzech latach odsiadki próbuje ułożyć sobie nowe życie w realiach Polski lat 70. XX w.
Moralnie niepokojący
To w „Spokoju” narodził się Stuhr-aktor, którego wcześniej w Polsce nie było – idealnie wpasowującego się w szarość i upokarzającą siermięgę Polski Ludowej. Rok później był „Wodzirej” i rola bezwzględnego dorobkiewicza, który bezwzględnie dąży do osiągnięcia życiowego sukcesu, a dla kariery gotów jest poświęcić wszystko. Człowieka dwuznacznego moralnie, pozbawionego skrupułów adwokata Stuhr zagrał też w dramacie „Bez znieczulenia” Andrzeja Wajdy (1978 r.). Kolejna legendarna rola przyszła w 1979 r. Stuhr wcielił się wówczas w postać Filipa Mosza w „Amatorze” Krzysztofa Kieślowskiego.
„Chyba pisarzem bym został, bo tam jest większy obszar wolności” - powiedział aktor, pytany w jednym z wywiadów w latach 90., czy ponownie wybrałby aktorstwo, gdyby miał taką możliwość. „Wodzirej dał mi bardzo w kość. Trudno jest przecież grać człowieka, który jest aż tak odpychający” - dodawał.
„Niech mnie który przegoni...”
„Śpiewać każdy może
Trochę lepiej lub trochę gorzej
Ale nie o to chodzi
Jak co komu wychodzi…”.
Takie oto słowa usłyszeli oglądający festiwal w Opolu w 1977 r. Na scenie zaśpiewał je Jerzy Stuhr, a jego występ nie był jedynie kabaretową zgrywą, choć podobno tekst utworu powstał na serwetce w hotelu, w którym Kofta i Stuhr przebywali podczas festiwalu.
To także pokaz aktorskich umiejętności, niezwykły dowód na to, że dobry rzemieślnik potrafi stworzyć kreację niemalże z niczego. Dziś jeszcze, a od pamiętnego Opola minęło już przecież pół wieku, słowa tej piosenki potrafi zanucić niemal każdy rodak.
Stuhr umie i bawi
Słusznie Krzysztof Kieślowski mówił o Jerzym Stuhrze, że jest rzadkim w Polsce przypadkiem aktora, który sprawdza się we wszystkich uprawianych przez siebie „gałęziach sztuki - i w filmie, i w telewizji, i w teatrze”.
„Myślę, że decydują o tym dwa elementy. Pierwszy stanowi technika, wspaniała technika, opanowana do perfekcji we wszystkich właściwie szczegółach. Druga rzecz, niemniej istotna, przydatna zwłaszcza dla kina, to jego znajomość rzeczywistości. A ponad tymi dwiema umiejętnościami góruje inteligencja" – dodawał.
Stuhr mógł być odpychającym Lutkiem Danielakiem w „Wodzireju”, śpiewającym prostaczkiem w Opolu, ale tez tym, który bawi. Talent komediowy Stuhra można było podziwiać m.in. w „Kingsajzie (zagrał nadszyszkownika Kilkujadka), „Kilerze” (w roli komisarza Ryby), ale przede wszystkim w „Seksmisji" (1984 r.), antyfeministycznej satyrze, w której, jako Maks, wygłaszał pamiętne kwestie: „Ciemność, widzę ciemność! Ciemność widzę!”, „Kierunek wschód, tam musi być jakaś cywilizacja!”, czy „Sfiksowałyście, boście chłopa dawno nie miały! Chłopa wam trzeba!”.
W 2008 r., podczas gali rozdania Złotych Kaczek, przyznawanych przez czytelników magazynu „Film”, to wlaśnie „Seksmisję” uhonorowano nagrodą dla najlepszej polskiej komedii stulecia.
Walka z rakiem
Aktor znany był również ze znakomitego dubbingowania bajek. Jego głos można usłyszeć m.in. w „Shreku”, „Gwieździe Kopernika”, „Świętym Mikołaju” oraz „Smerfach". Udzielał się pedagogicznie: w latach 1990-1996 i 2002-2008 był rektorem PWST w Krakowie. A także społecznie: w 2006 wszedł w skład rady programowej Fundacji Centrum Twórczości Narodowej.
Aktor przez długi czas zmagał się z problemami zdrowotnymi, przeszedł dwa zawały serca, udar mózgu, a także swego czasu wygrał walkę ze złośliwym nowotworem przełyku. Już w 2011 r. przeszedł chemioterapię, a wtedy lekarze dawali mu 30 proc. szans na wyzdrowienie.
„Śmierci sobie nie wyobrażam - zapewniał w 2017 r. w rozmowie z Onetem - I jestem, po wszystkich moich chorobach, przygotowany na nią w każdej chwili. Moja definicja brzmi mniej więcej tak: to zmiana pozycji, z której patrzy się na otaczającą rzeczywistość”. Niestety, ostatnią walkę z chorobą przegrał.
