Jakie trzy słowa najlepiej opisują muzykę na twojej najnowszej płycie „Authentic Self”?
Autentyczność, wrażliwość, prawda. To są wartości, które próbuję przekazać w swojej muzyce. Dla mnie ważne jest, aby twórczość płynęła z wnętrza; żeby była spójna z tym, kim jestem.
Czym jest dla ciebie prawda w sztuce?
Prawda jest najważniejszym elementem, na którym budujemy wszystko, co istotne – miłość, przyjaźń, emocje, a także sztukę. Andrea Camilleri powiedział, że słowa, które mówią prawdę, wibrują inaczej, i to jest piękne. Czujemy, kiedy ktoś mówi prawdę, a kiedy kłamie. Sztuka kocha prawdę. Dlatego jeśli człowiek pracuje nad sobą uczciwie i rzetelnie, może dzielić się swoimi przemyśleniami z innymi w sposób autentyczny. To, co tworzymy, przechodzi przez nasze wnętrze, filtruje się przez nasz system wartości i staje się częścią nas. W ten sposób słowa nie są tylko słowami, ale stają się czymś więcej – stają się naszymi prawdami, którymi możemy się dzielić z innymi.
Który z utworów na płycie jest ci najbliższy?
Wszystkie są mi bardzo bliskie, bo każdy opowiada inną historię, inspirowaną konkretnym wydarzeniem. Ale jeśli miałabym wskazać jeden, to byłby to „Your Sight Afar”. Śpiewam o kimś, kto patrzy przez zamarznięte okno w pociągu na zimowy krajobraz. Zima symbolizuje chłód, który czujemy w środku, gdy jesteśmy zagubieni. Z drugiej strony jest ktoś, kto widzi, że rozwiązanie jest bliżej, niż myślimy. To utwór o dialogu między kruchością a siłą, o odnajdywaniu nadziei w trudnych momentach. Bardzo cenię też tytułowy utwór „Authentic Self”, który opowiada o podróży człowieka w poszukiwaniu swojego prawdziwego „ja”. W jednej ze scen bohater patrzy na swoje rozmazane odbicie w witrynie sklepowej, pokrytej kroplami deszczu. To piękna metafora – czasem czujemy, że nie jesteśmy sobą, że coś nas przytłacza, ale krok po kroku odzyskujemy autentyczność. Wierzę, że stworzyłam uniwersalne teksty i że wiele osób odnajdzie w nich coś z siebie. Każdy z nas ma momenty zwątpienia czy zagubienia.
Od opery do popu – to duża zmiana. Trudno było przejść od muzyki klasycznej do popularnego gatunku?
Na pewno wymagało to ode mnie zmiany w podejściu do śpiewania. W operze głos musi być silny, by wypełnić całą salę, często bez mikrofonu. Natomiast przy nagrywaniu popu mogłam pozwolić sobie na delikatność. Pamiętam, jak Jan A.P. Kaczmarek pomógł mi przy mojej pierwszej płycie „My New Wings”. Nagrywaliśmy w Abbey Road Studios, używałam niezwykle czułego mikrofonu. Jan zachęcał mnie, bym nie bała się śpiewać miękko – żeby stworzyć aksamitne brzmienie, które będzie przyjemne do słuchania w małym pomieszczeniu, na przykład w samochodzie.
Pamiętam zwłaszcza nagranie jednego z utworów, kiedy za pierwszym razem zaśpiewałam zbyt ostro. Jan i reżyser dźwięku zgodzili się, że potrzebna jest większa subtelność. Następnego dnia nagrałam go ponownie, z delikatniejszą barwą – i właśnie to nagranie trafiło na płytę. To był mój pierwszy krok. Potem, podczas pandemii, gdy nagrywałam kolędy, zaczęłam eksperymentować z miękkim, bardziej intymnym śpiewaniem. Na mojej ostatniej płycie można usłyszeć, jak klasyczna technika łączy się z bardziej współczesnym podejściem. Ten crossover pozwala mi łączyć dwa światy – tradycję z nowoczesnością – i tworzyć muzykę, która jest bliska zarówno mnie, jak i moim słuchaczom.
Miałaś przed sobą obiecującą karierę sopranistki operowej. Co wpłynęło na decyzję o zmianie kierunku twórczości?
Kiedy śpiewałam w Paryżu, w Opera Bastille, wiele elementów zaczęło składać się na to, że postanowiłam zmienić podejście. Wiele osób chwaliło mój głos, rozwijałam się wokalnie, ale presja, związana z tym zawodem, stawała się zbyt wielka. Poczułam też, że chciałabym stworzyć coś swojego, że nie interesuje mnie udział w wyścigu, w którym każdy walczy o miejsce na scenie. Trudne były też ciągłe podróże – dwa miesiące tu, kolejne tam. Brakowało mi domu, moich przyjaciół, rodziny, prostych momentów, jak wypicie herbaty w swoim własnym kubku. Wiedziałam, że coraz trudniej będzie mi założyć rodzinę, stworzyć dom. A to są dla mnie ważne sprawy.
Zaczęłam pisać własne teksty, odkryłam nową formę ekspresji, której opera nie była w stanie mi dać. Tworzenie swoich utworów, swoich słów, pozwoliło mi wyrazić coś więcej. Głos stał się narzędziem do przekazania moich przemyśleń, refleksji, mojego wnętrza. To, że sama tworzę, a nie tylko wykonuję cudze nuty, daje mi ogromną satysfakcję. Najpiękniejszym momentem jest dla mnie chwila, kiedy mogę stanąć na scenie, zaśpiewać i opowiedzieć publiczności, dlaczego napisałam dany utwór, co chciałam przez niego przekazać.
W utworze „Mona Lisy czar” uchwyciłaś tajemniczość kobiecej natury. Widzisz związek między tajemnicą a sposobem, w jaki kobieta prezentuje siebie poprzez muzykę?
Uważam, że kobieta ma w sobie tajemnicę, która wynika z jej doświadczeń i refleksji. Czasami uśmiechamy się, choć jesteśmy smutni, czasami zachowujemy dystans, bo nauczyliśmy się radzić sobie z trudnymi sytuacjami. Mona Lisa jest świetnym symbolem tej tajemniczości – uśmiecha się, jest pogodna, ale jednocześnie kryje w sobie głębię. Nie wiemy, o czym myśli, ale to właśnie nadaje jej postaci magię. Chciałam pokazać, że w świecie, w którym często widzimy tylko zewnętrzny blask, prawdziwe piękno pochodzi z wnętrza. Kiedy kobieta czuje się szczęśliwa, pewna siebie, ma w sobie ten blask, który przyciąga innych ludzi i pozytywne sytuacje. Chciałabym przekazać kobietom, żeby nigdy nie traciły wiary w siebie.
Poruszył mnie też utwór „Flamenco”, w którym taniec jest symbolem siły i niezależności. Miałaś takie momenty, w których musiałaś odzyskać poczucie własnej mocy?
Tak, było wiele takich momentów. Pewnie wszyscy spotykamy na swojej drodze ludzi, którzy próbują nas zdołować. Nauczyłam się, że nie mogę zmienić innych, ale mogę zmienić siebie i sposób, w jaki patrzę na daną sytuację. Flamenco jest dla mnie symbolem siły – to taniec pełen precyzji, ale i gracji. Jest dynamiczny, pełen mocy, a jednocześnie bardzo kobiecy. Cenię też filozofię tego tańca, gdzie starsze pokolenia są szanowane za swoją wiedzę i doświadczenie. W dzisiejszym świecie młodzi ludzie czasem zapominają o znaczeniu szacunku wobec starszych, a to jest coś, co powinniśmy pielęgnować.
Utwór „Flamenco” jest inspirowany tym tańcem, choć nie zawiera typowego rytmu flamenco – jest to bardziej popowa interpretacja, z elementami gitar i kastanietów.
Nawiążę do jeszcze jednego utworu na płycie - „Jedno proste spojrzenie” moim zdaniem opowiada o tym, jaką rolę w życiu odgrywa prawda. Jakie prawdy odkryłaś o sobie, pracując nad tą płytą?
Przede wszystkim odkryłam, że jestem perfekcjonistką, ale też zrozumiałam, że nie chodzi o to, żeby być doskonałym, tylko autentycznym. Sztuka powinna płynąć z radości i lekkości. Pamiętam, jak pracowałam nad miksami tej płyty - przejmowałam się każdym szczegółem. Teraz wiem, że na przyszłość będę bardziej ufać pierwszym odczuciom. Nauczyłam się też, że nie wolno się poddawać. Gdybym to zrobiła, nigdy nie odkryłabym daru do pisania utworów. Życie często popycha nas poza strefę komfortu, ale to właśnie tam odkrywamy swoje prawdziwe możliwości. Patrzę na tę płytę z ogromnym wzruszeniem, bo to mój pierwszy autorski album. To coś, co stworzyłam od początku do końca.
Miałaś okazję występować w wielu prestiżowych miejscach i współpracować z wybitnymi artystami. Jak udaje ci się zachować swoją tożsamość i nie zniknąć wśród tak wielkich osobowości? Co trzeba mieć w sobie, żeby to osiągnąć?
Wszyscy mówimy o „tym czymś”, prawda? „To coś” jest czymś trudnym do uchwycenia, podobnie jak miłość. Wydaje mi się, że jest to nasza wewnętrzna pasja. To coś, co chcemy przekazać i co sprawia, że nie boimy się wyzwań. Gdy to, co chcemy wyrazić, jest dla nas ważniejsze niż strach, wtedy się nie gubimy, bo mamy przed sobą jasny, wartościowy i dobry cel. To właśnie świadomość tego celu trzyma mnie na mojej drodze. Zawsze wiem, co chcę przekazać i co mnie motywuje, i to skupienie pozwala mi się odnaleźć za każdym razem. Ważne są też dobre intencje, które mnie prowadzą.
Który z momentów w twoim życiu wpłynął na to, kim dzisiaj jesteś?
Wydaje mi się, że wszystkie doświadczenia stopniowo na nas wpływają i nas kształtują. Wiele rzeczy oddziałuje na nas każdego dnia. Oczywiście, są też momenty przełomów, które wybijają się na pierwszy plan.
Opowiesz o takich przełomowych chwilach, spotkaniach z ważnymi ludźmi?
Jednym z przełomowych momentów była dla mnie płyta „My New Wings” i współpraca z Janem A.P. Kaczmarkiem. To był mój pierwszy album i wiele się wtedy nauczyłam. Duży wpływ miała na mnie także współpraca z Ennio Morricone. Byłam pod ogromnym wrażeniem, bo mieliśmy orkiestrę, chór, a czasu na próby było bardzo mało. Pamiętam, jak Maestro powiedział: „Cokolwiek się wydarzy na scenie, podążacie za nią. Nie patrzcie na mnie.” To było dla mnie ogromne zaskoczenie, bo w klasycznym świecie zawsze podąża się za dyrygentem.
Ogromny wpływ miała na mnie także moja babcia, która pięknie śpiewała i zawsze mnie wspierała. Moja mama również bardzo mnie motywowała, szczególnie kiedy miałam chwilę zwątpienia. Pamiętam, jak powiedziała mi: „Joasiu, masz przepiękny płomyk w głosie, nie poddawaj się.” Te słowa wiele dla mnie znaczyły. Było też wiele osób, które spotkałam po drodze, jak znajoma z Teatru Muzycznego w Łodzi, Basia, która w trudnych chwilach zawsze mówiła: „Joasiu, nie poddajemy się, szukamy rozwiązań.” Ważną rolę w mojej karierze odegrał także Bogusław Kaczyński, z którym miałam zaszczyt pracować podczas mojego debiutu scenicznego na Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy. Był niezwykle inspirujący, często cytował Konfucjusza i mówił: „Potykamy się nie o góry, a o kretowiska.” Te mądre słowa zostały ze mną na zawsze. W jednej z moich piosenek, „Your Sight Afar”, też zainspirowałam się jedną z myśli Konfucjusza.
To wszystko, zarówno spotkania z pozytywnymi osobami, jak i stawianie czoła trudnościom mnie ukształtowało. Połączenie doświadczeń sprawia, że stajemy się pełniejsi jako ludzie i artyści.
Wspomniałaś o babci i mamie. Jaki był twój dom rodzinny? Jakie dzieciństwo?
Miałam wspaniałe dzieciństwo, jestem za nie bardzo wdzięczna. Czerpię z niego ogromną siłę. To niezwykle ważny etap w życiu człowieka. Miałam to szczęście, że byłam otoczona miłością, wsparciem i poczuciem bezpieczeństwa. Byłam bardzo żywym dzieckiem. Uwielbiałam wspinać się po drzewach, budować domki na drzewach, nie raz spadłam z płotu i rozbiłam sobie kolano. Byłam niesamowicie aktywna. Potem, gdy stałam się nastolatką, trochę się uspokoiłam. Dobrze się uczyłam i nie sprawiałam kłopotów.
Powiedziałaś, że babcia pięknie śpiewała. Występowała na scenie?
Tak, babcia miała wielki talent aktorski i wokalny, występowała na scenie. Mogła rozwijać się w tym kierunku, ale mój pradziadek jej to odradził. Powiedział: „Żadnych szansonistek w naszej rodzinie nie będzie”. W tamtych czasach występowanie na scenie było źle postrzegane, więc babcia zrezygnowała. Jednak kochała sztukę i kochała śpiewać do końca życia. To były inne czasy – wówczas rodzina często decydowała, co jest dla kobiety odpowiednie. Podobnie było z moją profesorką na Akademii Muzycznej, profesor Trawińską-Moroz, której ojciec również nie popierał jej kariery operowej. Dopiero kiedy zobaczył ją na scenie w „Łucji z Lammermooru”, przekonał się, że to poważna sztuka i zmienił zdanie.
Dzisiaj jest inaczej. Mnie wspierano w dążeniu do kariery operowej, a teraz piszę własne utwory. Czasem buntuję się przeciwko temu, co widzę w dzisiejszym świecie popu – nie chcę pisać płytkich tekstów ani przekazywać treści, z którymi się nie zgadzam. Zależy mi na tym, by moja muzyka była głęboka i wnosiła coś pozytywnego do życia ludzi. Dla mnie melodia i tekst muszą być piękne, współgrać ze sobą. Dzisiejszy pop jest często hałaśliwy, pełen bitu i płytkich treści, bez melodii. Tęsknię za czasami, kiedy kładziono nacisk na tekst i melodię, i tego chcę się trzymać.
Masz w pamięci anegdoty związane ze współpracą z takimi artystami jak na przykład Ennio Morricone?
Oczywiście! Ennio Morricone miał jedną ciekawą zasadę – nigdy nie organizował koncertów 13. dnia miesiąca. Nie lubił trzynastki. Z Janem A.P. Kaczmarkiem często rozmawialiśmy o sztuce, filmach i muzyce. On komponował muzykę pod obraz; ze mną jest podobnie. Pisząc teksty, często wyobrażam sobie różne sceny i czerpię z nich inspirację. Pamiętam, jak na początku martwiłam się, że mogę przypadkiem napisać coś podobnego do innego utworu. Zadzwoniłam wtedy do Jana, a on powiedział mi: „Joasiu, każdy artysta ma ten problem. Gdybyśmy wszyscy się tym przejmowali, nikt by niczego nie stworzył. Nie denerwuj wszystko jest dobrze”. Te słowa uwolniły mnie od tego lęku.
Jakie jeszcze inne wydarzenia miały na ciebie wpływ?
Jedno z najpiękniejszych wspomnień mam z czasów, gdy studiowałam w Manhattan School of Music. Miałam okazję spotkać Márthę Eggerth, żonę Jana Kiepury. Była wtedy już w zaawansowanym wieku, ale wciąż miała w sobie niesamowitą pasję. Prowadziła trzygodzinny wykład, a potem zaśpiewała trzy arie, mając 94 lata! Zapraszała studentów, by występowali na scenie, udzielała im rad i opowiadała o swoim życiu. Zapadły mi w pamięć jej słowa: „Kiedy byłam młoda… Nie! Młoda to ja wciąż jestem! Kiedy byłam dzieckiem...” Te słowa zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Pokazała mi, że pasja daje nam młodość, bez względu na wiek.
Masz jakieś rytuały przed wejściem na scenę?
Zawsze przed występem się rozśpiewuję – nie wyobrażam sobie wyjść na scenę bez rozśpiewania. To mi dało klasyczne wykształcenie. Piję dużo wody, staram się zjeść coś lekkiego, co nie zakwasza organizmu. Zawsze też dbam o to, żeby się dobrze wyspać, bo głos nie lubi zmęczenia – brak snu powoduje, że głos chrypnie. Ogólnie dbam o siebie, żeby być w dobrej formie na scenie.
Wspominałaś o nagraniach w Abbey Road Studios. Jakie emocje towarzyszyły ci, gdy usłyszałaś swoje nagranie po raz pierwszy w takim legendarnym miejscu?
Uwielbiam to studio i chciałabym nagrać tam kolejną płytę. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam swoje nagrania tam, byłam wzruszona. Przy pierwszej płycie „My New Wings” miałam przyjemność pracować z Simonem Rhodesem, niesamowitym inżynierem dźwięku. Przy drugiej płycie współpracowałam z Paulem Pritchardem. Obaj kochają to, co robią, więc praca z nimi była czystą przyjemnością. Dużo się od nich nauczyłam – rozmawialiśmy o różnych nagraniach, technikach miksu, programach, które pomagają tworzyć muzykę. Praca w takim środowisku daje mi energię. Mogłabym śpiewać godzinami.
Kiedy zakładam słuchawki i wchodzę do studia, przenoszę się do swojego świata sztuki i twórczości. W Abbey Road panuje wyjątkowa, kryształowa energia. Czuć tam niesamowitą atmosferę, jakby powietrze po burzy – czyste, świeże, inspirujące. Wszystko tam sprzyja tworzeniu.
Jakie uczucia chciałabyś wywołać u słuchaczy swoją płytą?
Chciałabym przede wszystkim nieść radość, ukojenie, odpoczynek, szczęście. Ludzie w tym zwariowanym świecie naprawdę potrzebują ciepłych, dobrych emocji. Mam nadzieję, że moja muzyka im to zapewni.
To co pozytywne trudniej się sprzedaje. Widać to w mediach: uwagę przyciągają agresja i złe emocje. To się klika. Na tym się zarabia.
Ale złe emocje nas niszczą, dlatego ważne jest, by pracować nad ich łagodzeniem. Moje teksty nie zawsze są radosne. „Your Sight Afar” jest bardziej melancholijny, ale jednocześnie niesie nadzieję. Chcę, żeby moja muzyka była dla ludzi jak skrzydła – nawet jeśli tekst jest smutny, to w końcu podnosi, daje poczucie, że warto się nie poddawać. Uważam, że nadzieja to coś, co podtrzymuje nas w najtrudniejszych chwilach. Dopóki człowiek ma nadzieję, będzie szukał rozwiązań. Wracając do moich utworów – starałam się, aby nie były banalne. Są mieszanką radości i refleksji, wprowadzają harmonię i spokój. Najważniejsze jest dla mnie, żeby było w nich prawdziwe uczucie, bo to, co prawdziwe, buduje relacje i na końcu prawdziwą sztukę.
Czasami, pragniemy rzeczy, które nie są dla nas, potrzebujemy chwili, by zrozumieć, co naprawdę dla nas jest odpowiednie. Zdarza się, że tracimy czas szukając tego, czego wręcz nie powinniśmy mieć, ale właśnie ten proces pozwala nam w końcu odnaleźć właściwą drogę.
Znalazłaś swoją drogę?
Myślę, że tak. Znalazłam ją w momencie, kiedy zaczęłam tworzyć swoje własne teksty i muzykę. Dało mi to nową możliwość wyrażania siebie i uzupełniło moją twórczość. Oprócz tego pomogło mi odpuścić perfekcjonizm wokalny. Zauważyłam, że im mniej kontroluję swój głos, tym lepiej on brzmi. Głos kocha wolność.
Jakie jest największe marzenie Joanny Jakubas?
Jeśli chodzi o moją karierę, to marzę o tym, żeby dalej tworzyć i dzielić się swoją muzyką z ludźmi na całym świecie. Chciałabym móc wypełniać sale koncertowe, podróżować, występować i przekazywać pozytywną, dobrą sztukę.
A w życiu prywatnym?
By założyć rodzinę, mieć dzieci. Uważam, że to jedno z najpiękniejszych doświadczeń w życiu.