Flamandowie, Walonowie, Chorwaci, Duńczycy, Estończycy, Węgrzy, Łotysze, Holendrzy, Norwegowie, Ukraińcy, Francuzi – to tylko kilka przykładów nacji, których członkowie, w największej, idącej w tysiące liczbie, służyli ochotniczo w Waffen-SS. Elitarnych niemieckich jednostkach wojskowych, wsławionych podczas II wojny światowej szczególnym okrucieństwem. Niemcy, zmuszeni sytuacją na frontach, rekrutowali ochotników we wszystkich podbitych (i nie tylko podbitych – Hiszpania) krajach. Za wyjątkiem Grecji i Polski.
Opublikowana przez wydawnictwo Znak książka Jochena Böhlera, Roberta Gerwartha i Jacka Młynarczyka zatytułowana „Waffen-SS” niespodziewanie a doskonale wpisała się w rozpętaną ni stąd, ni z owąd próbę rewidowania historii, ze szczególnym uwzględnieniem prób przypisywania Polsce udziału w niemieckich zbrodniach. Po prostu – przypominając fakty. Chociażby to, że nie tylko Francuz Petain i Norweg Quisling (funkcjonujący jako symbole kolaboracji) stworzyli współpracujące z Niemcami rządy, ale po pierwszych militarnych sukcesach Wehrmachtu do Osi Berlin-Rzym przystąpiły władze Węgier, Rumunii, Słowacji, Bułgarii i Chorwacji.
Jak podają autorzy, pod sztandarami Waffen-SS służyło pół miliona przedstawicieli innych niż niemiecka nacji. Jak byli zajadli i przekonani do swego postępowania (a jednocześnie zapewne bali się o swą przyszłość po przegranej wojnie) dowodzi – jakże symboliczny - ich udział w obronie berlińskiej siedziby RSHA (Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy) przed atakami Armii Czerwonej.
Skąd brali się chętni do wspierania żądnych panowania nad światem hitlerowców? „Ludzie ci wstępowali do Waffen-SS z różnych pobudek – od szukania przygód po oportunizm – lecz jasne jest również, że większość ochotników z Europy Zachodniej popierała ideologię nowego porządku europejskiego, wolnego od bolszewizmu i zachodniej demokracji” - piszą autorzy.
Oczywiście międzynarodowe jednostki Waffen-SS to nie wszystkie formacje wojskowe i paramilitarne w różnym stopniu wysługujące się Niemcom (należy pamiętać chociażby o formowanych z jeńców sowieckich formacjach ROA czy RONA). Sporo miejsca autorzy poświęcają analizie sytuacji polskiej policji granatowej, której roli nie da się jednoznacznie ocenić. Służyli w niej (najczęściej pod przymusem, chociażby groźbą uwięzienia najbliższej rodziny) zarówno zwykli policjanci, jak zwyrodnialcy i - agenci polskiego podziemia. Co jednak najważniejsze, i co podkreślają autorzy tej książki, „Polska wyróżniała się tym, że nigdy nie sformowano dywizji Waffen-SS złożonej z rodowitych Polaków. Próby utworzenia w 1942 roku takiej jednostki bojowej z górali – mieszkańców polskich Tatr, uważanych przez nazistów za potomków Gotów – poniosła zupełnie fiasko”.
Jochen Böhler, Robert Gerwarth i Jacek Młynarczyk „Waffen-SS”, Wydawnictwo Znak Horyzont 2019, 586 str.
