Ów plan operacyjny – tak jak przedstawiał to sądowi doktor B. - to był wówczas najważniejszy dokument. Na jego podstawie cały personel przygotowywał zabieg. O prawej nerce pisał anestezjolog w swoim dokumencie dopuszczającym do zabiegu. Nawet w w zgodzie na operację samego pacjenta ma być wpisana owa nieszczęsna prawa nerka. A co z wynikami badań? Tomografii i USG? Z wyjaśnień doktora wynika, że nie dało się do niej dotrzeć.
Tragedia wydarzyła się 12 maja 2015 roku. U pacjenta Mirosława L. kilka tygodni wcześniej zdiagnozowano guza w nerce lewej. To sam doktor B. go badał i opisał ów guz. Potem było konsylium, które potwierdziło diagnozę i uznało, że trzeba operować. W międzyczasie pan Mirosław zgłosił się do specjalnego programu dla pacjentów onkologicznych. Dzięki temu operacja była wyznaczona dosyć szybko, bo już po kilku tygodniach.
Doktor B. tłumaczył dziś sądowi, że pan Mirosław nie dostał dokumentacji lekarskiej tylko trafiła ona do specjalnego punkyu w szpitalu. Trzymano w nim wszystkie medyczne dokumenty pacjentów z programu onkologicznego. Lekarz przekonywał, ze zawsze – od 30 lat – przed operacją sprawdza dokumentację i ogląda wyniki badań.
Ale 12 maja ich nie było. Zwyczaj był taki, że operację przygotowywano na podstawie „planu operacyjnego”. A ów plan – jak już pisaliśmy – zawierał błędny zapis o prawej nerce. To miał być „techniczny” błąd. Na porannej odprawie doktor miał mówić, że nie ma dokumentacji pana Mirosława. Nie było komu pójść po nią. On sam, - przed zabiegiem Mirosława L. - miał jeszcze inne obowiązki. Przyjmował pacjentów, opatrywał kogoś. W końcu sam poszedł do punktu z dokumentacją onkologicznych pacjentów.
Ale nie dotarł tam bo zadzwonili z sali operacyjnej. Pacjent już znieczulony, wszystko gotowe a doktora nie ma. Poszedł więc na zabieg. Wszystko było przygotowane do wycięcia prawej nerki. Tak jak wynikało z zapisu „planu”. Kiedy ją wyciął – zgodnie z procedurą – zrobił jej sekcję. Guza nie znalazł. Kilka dni potem przeprowadzono kolejny zabieg. Wycięto spory fragment chorej nerki. Pacjent pozostał z połową jednej nerki.
Tyle wersja lekarza. Prokuratura w akcie oskarżenia przekonuje, że to jednak był jego błąd. Że to on nie zweryfikował stanu pacjenta, nie zbadał go, nie zajrzał do medycznej dokumentacji. Ważna dla oskarżenia jest opinia biegłego.
Doktor jest oskarżony o narażenie pana Mirosława na ciężki uszczerbek na zdrowi i spowodowanie jego kalectwa. Grozi za to do pięciu lat więzienia.
Zdaniem doktora całe zdarzenie doprowadziło do zmian organizacyjnych w szpitalu. Dziś już nie ma możliwości operowania pacjentów wyłącznie na podstawie „planu operacyjnego”.