– Przyszedłem tu po trzech dyżurach, 50 godzinach pracy. W nocy dwie godziny prowadziłem operację. Państwo wyceniło ją na 28 zł. Tyle kosztuje nasza praca i życie pacjenta – mówił stanowczo Aleksander Mularski, lekarz rezydent piątego roku chirurgii ogólnej w Szpitalu Wojewódzkim. W sobotę wraz z innymi lekarzami rezydentami i studentami Uniwersytetu Medycznego zjawił się na placu Wolności, by pokazać niezadowolenie z sytuacji polskiej służby zdrowia.
- Za 2400 złotych miesięcznie, nie da się przeżyć z miesiąca na miesiąc. Trzeba brać dodatkowe zajęcia. Pracuję więc jeszcze na SOR, pogotowiu, dorabiam na obstawie medycznej – dodawał Mularski.
I tak jak inni wyjaśniał, że tak duża ilość pracy powoduje przemęczenie, a tym samym zagrożenie dla zdrowia pacjenta, a także zdrowia lekarzy.
- Mamy za sobą cztery bardzo przykre tygodnie. Czterech lekarzy zmarło w trakcie dyżurów z powodu przepracowania. Śmierć naszych kolegów pokazuje, że coś funkcjonuje bardzo źle – mówiła Klaudia Dolińska, organizatorka protestu i studentka II roku medycyny.
Lekarze przedstawiali też swoje postulaty. Apelowali o to by pamiętać, że walczą nie tylko o wyższe płace dla siebie. Chcą zwiększyć nakład PKB na ochronę zdrowia do 6,8%. Kwotę taką zaleca Światowa Organizacja Zdrowia, motywując ją tym, że jest niezbędna dla sprawnego działania służby zdrowia.
Lekarze chcą też zmniejszenia biurokracji i skrócenia kolejek. Wśród ich postulatów jest także oczywiście wspomniany już wzrost wynagrodzenia. Protestujący zdają sobie sprawę z tego, że nie da się tych postulatów zrealizować od zaraz. Chcą jednak prawdziwego dialogu z rządzącymi, a nie tego co prezentowali oni do tej pory.
- Tak jak mówili, nasi koledzy w Warszawie – zostaliśmy upokorzeni przez panią premier. Umawianie się na spotkanie i nie zjawianie się na nim świadczy o braku kultury. Jedynym czego żąda się od lekarzy jest zakończenie głodówki. Ale nikt nie chce z nami rozmawiać – zauważała Dolińska. I dodaje, że lekarze nie mają pretensji do obecnie rządzących, ale liczyli, że z ich pomocą uda się coś zmienić. A na razie traktują ich oni tak jak poprzednia władza, czyli ich ignorują.
Organizatorzy protestu chcą, żeby nakłady na służbę zdrowia wzrastały stopniowo w ciągu trzech lat. Ma to być możliwe tym bardziej, że rząd w ostatnim czasie stale chwali się wzrostem gospodarczym. - Jeśli te pieniądze faktycznie są, to na pewno po raz kolejny znajduje się ważniejszy cel ich wydania, niż ochrona zdrowia – podsumowała Klaudia Dolińska.
Po przemówieniach na placu Wolności protestujący przeszli na plac Mickiewicza. Studenci ubrani byli w lekarskie kitle. Wielu z nich niosło ze sobą transparenty. Inni uczestnicy ubrani byli w koszuli z hasłem „Popieram protest lekarzy”. Sobotnia manifestacja miała wyrażać poparcie dla protestujących lekarzy rezydentów. Zorganizowana została w przyspieszonym tempie, po tym jak premier Beata Szydło i rząd PiS potraktował przedstawicieli strajkujących lekarzy. Jeśli rządzący nie będą chcieli usiąść do rozmów, możliwe są kolejne manifestacje. Podobne protesty odbyły się w sobotę w wielu miastach w całej Polsce.
Ile zarabiają księża? Sprawdź zarobki duchownych [STAWKI]