- Mamy powody do zadowolenia, bo mieliśmy konkurencję - przyznał, również obecny na wtorkowej konferencji, prezes Polskiego Związku Tenisa Stołowego Dariusz Szumacher. - Taka impreza to duże wyzwanie organizacyjne, ale jesteśmy spokojni. Mamy obiekt, który - choć jest już trochę leciwy - spełnia wszystkie wymagania do jej przeprowadzenia - dodał.
Nie kolejne mistrzostwa Europy były jednak głównym tematem spotkania z mediami, tylko to, co wydarzyło się w hiszpańskim Alicante, które przestanie chyba w końcu kojarzyć się polskim kibicom tylko z piłką nożną (w 1982 roku nasi piłkarze pokonali tu Francję w meczu o trzecie miejsce mistrzostw świata).
Złoty medal Li Qian to wydarzenie bez precedensu, bo w przeszłości na najwyższym stopniu podium stawali tylko mężczyźni (Andrzej Grubba, Lucjan Błaszczyk i Wang Zeng Yi), ale w mikstach lub deblach.
- To było wielkie marzenie zdobyć mistrzostwo Europy. Nawet teraz do końca nie wierzę, że się udało - przyznała pierwsza polska singlowa mistrzyni ME. Nie omieszkała podziękować trenerowi kadry Zbigniewowi Nęckowi i swojej siostrze, bo takim mianem określiła asystentkę Nęcka Kingę Stefańską. - Bez ciebie to by nie było możliwe - mówiła, ocierając łzy.
- To było bardzo emocjonalne, co powiedziała „Mała”. To moja rodzina, po innych rodzicach, ale rodzina. Cieszę się, że stała się tak dobrą zawodniczką - przyznała Stefańska.
- Co Kinga krzyczała do pani w finale? - dopytywał się jeden z dziennikarzy.
- Krzyczała „topspin”, bo zapomniałam, że go mam. Wcześniej ciągle chciałam smeczować - roześmiała się Li Qian, która przegrywała w decydującym meczu 0:2 w setach. Wygrała jednak cztery kolejne.
W półfinale pokonała inną Polkę, Katarzynę Grzybowską-Franc, dla której brązowy medal to również życiowy sukces. - Teraz powinnam się chyba także rozpłakać, ale płakać nie będę, bo to najszczęśliwszy moment w moim życiu. To życiowy sukces, tym medalem przeszłam do historii - przyznała Grzybowska-Franc. - Przed ćwierćfinałem cztery godziny powtarzałam sobie, że i tak już jest dobrze. Zagrałam na maksymalnym ryzyku i zagrałam najlepszy mecz w życiu. Trochę tylko szkoda, że spotkałyśmy się z „Małą” w półfinale, a nie w finale - dodała.
Co dalej? - Wracam do domu (do Chin - red.), zobaczyć się z synem i zrobić sobie naleśniki. Na drogę kupię kabanosy, w Polsce są najlepsze na świecie - zażartowała na koniec Li Qian.