Nie są jeszcze znane szczegółowe wyniki sekcji zwłok.
Wiadomo jednak, że oboje byli w podeszłym wieku. Nie mieli dzieci. Poważnie chorowali, m.in. na nowotwór. Z listu pożegnalnego wynika, że wspólnie podjęli decyzję o samobójstwie. Zygmunt F. miał wstrzyknąć swojej żonie Zdzisławie śmiertelną dawkę insuliny. Kobieta zasnęła i już się nie obudziła. Potem sam zrobił sobie śmiertelny zastrzyk.
Prokuratura na razie zakwalifikowała to zdarzenie jako zabójstwo. Sprawcą miałby być mąż, a pokrzywdzoną jego żona. Śledczy nie wykluczają jednak, że rzeczywiście doszło do samobójstwa rozszerzonego.
- Wiele wskazuje na to, że rzeczywiście świadomie podjęli decyzję o takim rozwiązaniu swojej sytuacji - mówi nam osoba znająca szczegóły sprawy.
Ciała małżonków znaleziono w ich domu na poznańskim Świerczewie. Budynek położony jest przy cichej uliczce, tuż obok zielonych terenów spacerowych. Za domem zadbany ogródek, przycięta trawa, kwiaty w równo poustawianych donicach. Wydawać by się mogło, że to odpowiednie miejsce na przeżycie spokojnej starości.
Sąsiedzi o małżeństwie lekarzy wypowiadają się z szacunkiem. Ważą słowa. Nie chcą ich oceniać, choć przyznają, że wiadomość o śmierci zaskoczyła wszystkich.
- To byli mili ludzie, bardzo z sobą zżyci - mówi mężczyzna mieszkający w domu naprzeciwko. - Jestem przekonany, że dokładnie przemyśleli tę decyzję i podjęli ją wspólnie.
Inny sąsiad wspomina, że widywał pana Zygmunta jeżdżącego rowerem. - Jego żony ostatnio nie widziałem, wiem, że chorowała, była w szpitalu, przeszła operację - mówi.
Pan Zygmunt i jego żona byli ludźmi dobrze sytuowanymi. Sąsiedzi twierdzą, że nie mieli kłopotów finansowych.
- Myślę, że na 99 procent powodem ich desperackiego kroku był zły stan zdrowia - mówi jeden z sąsiadów zmarłego małżeństwa. - Nie mieli dzieci, całe życie spędzili razem i razem chcieli odejść. Dla jednych to jest tchórzostwo, dla innych odwaga. Nie mnie to oceniać.