Co się stało, na Boga?! - zapytała przestraszona pani Helena, słysząc głos swojej adwokatki w telefonie. Szlochała tak przeraźliwie, że seniorce na myśl przychodziły najgorsze scenariusze.
- Mam straszne problemy w rodzinie - odpowiedziała Maria J. - Mogę przyjechać?
- Przyjeżdżaj - odparła bez zastanowienia pani Helena.
Syn i prywatne przedszkole
To był rok 2010. Pani Helena z Torunia, dziś 85-latka, powierzyła wówczas mecenas Marii J. sprawę podziału majątku. Były w dobrej komitywie, mówiły sobie na „ty” (dziś już nie). Prawniczka dość często odwiedzała emerytkę w jej mieszkaniu. Zabierała ze sobą ukochaną wnuczkę („Wprost zakochana w niej była”), nierzadko przynosiła ciasto. Było familiarnie, sympatycznie, ciepło.
- Gdy przyjechała wtedy po tym rozpaczliwym telefonie, na wejściu rzuciła mi się na szyję. Dostała takich spazmów, że ja - starsza przecież kobieta - bałam się, że jej nie opanuję - wspomina pani Helena. - Pamiętam, że zapytałam ją wprost: ktoś umarł?
Mecenas Maria J. momentalnie się uspokoiła. Odgarnęła włosy, wyprostowała sylwetkę i wypaliła: „Potrzebuję pieniędzy na garaż dla syna. Jakieś 40 tysięcy zł”.
Tak to wspomina pani Helena dziś, po ośmiu latach. Widzi, że dała się zmanipulować. Wie, że nie ją jedną oczarował kunszt aktorski Marii J. Wtedy jednak dystansu nie miała, tylko wciągnięta w grę, zgodziła się pospieszyć 60-letniej wówczas J. na ratunek. W domu miała 27 tysięcy zł, więc je przekazała. Kolejne 15 tysięcy miała odebrać od koleżanki. Pojechały więc i tam.
Reportaż o ofiarach mecenas J. i reakcji toruńskiej palestry - jutro w Magazynie "Nowości"
Co jeszcze w Magazynie "Nowości"? Obejrzyjcie zapowiedź wideo!