„Niestety nastąpiło to, czego najbardziej się obawiałam” – napisała przed kilkoma dniami na Instagramie Monika Miller, informując o konieczności pójścia do szpitala na kilka dni. Z jej wpisu wynikało, że ma przejść badania.
Przypomnijmy, że u wnuczki Leszka Millera zdiagnozowano w październiku ubiegłego roku chorobę Hashimoto. W rozmowie z dziendobry.tvn.pl opowiadała wówczas o dolegliwościach, z jakimi musi się zmagać. Wymieniała tu bóle migrenowe, do których z czasem doszło zapalenie zatok, zapalenie tchawicy i krtani. W związku z tymi dolegliwościami konieczne było wdrożenie antybiotykoterapii. Kiedy i ta nie pomogła, do leczenia włączono sterydy.
Po kilkudniowym pobycie w szpitali Miller przekazała najnowsze informacje nt. stanu swojego zdrowia.
– Jestem po paru cięższych badaniach. Wiele rzeczy wychodzi na jaw, wiele rzeczy jest odrzuconych. Największym zmartwieniem jest guz, który jest niegroźny na szczęście. To rodzi nowe problemy, bo nie wiemy, co mi dolega – poinformowała w rozmowie z „Super Expressem”.
To jednak nie wszystko. Okazuje się bowiem, że celebrytka usłyszała diagnozę kolejnej nieuleczalnej choroby. Chodzi o Fibromialgię (przewlekła niezapalna choroba reumatyczna tkanek miękkich - red.), co - jak stwierdziła - tłumaczy wiele rzeczy.
– Jeśli wiadomo, jaka jest diagnoza, wiadomo jak leczyć. Nadal będziemy szukać powodu, dlaczego nie mogę oddychać i czemu mam kaszel i duszności – dodała.
