Anton Pawłowicz Czechow nie jest na scenie sam. Kilka słów dorzucił Hubert Sulima, również przedstawiciel młodego pokolenia twórców teatralnych. Spod jego ręki wyszły didaskalia, które życiu trzech generalskich cór z XIX-wiecznej rosyjskiej prowincji dodają rysów całkiem współczesnych. I bardzo polskich. Za przerobienie „Trzech sióstr” w scenariusz sceniczny odpowiada dwóch wymienionych już realizatorów lubelskiej premiery: Jędrzej Piaskowski i Hubert Sulima. Jakoś łatwo mi sobie wyobrazić, że sam mistrz, choć zrzędliwego charakteru („Na ile pojmuję porządek rzeczy, życie skła da się tylko z okropności, ciągłego użerania się i trywialności”, cytat z listu do przyjaciółki), nie miałby nic przeciwko obu niespodziewanym współautorom. Dzięki tej spółce rosyjski arcydramat przenosi nas w nowe rejony.
To już nie są tylko gorzkie żale nad rosyjską inteligencją, z jej szlachetnością i niezdolnością do działania. Ani sentymentalna jeremiada nad nieubłaganym przeznaczeniem i bezlitośnie upływającym czasem. To jest krytyka nas wszystkich tkwiących na kanapie, sofie, w fotelu, oddających swą wolność za święty spokój, 500 plus, inne przywileje. Irina pragnie za wszelką cenę uniknąć losu swych starszych sióstr, a jednak one stoją za nią jak zła wróżba. Chociaż pociąg do Moskwy, odchodzi codziennie, ona nigdy do niego nie wsiądzie. Ugrzęźnie w wygodzie swego życia, a ono - jak siostrom - przeleci jej przez palce. „Człowiek się nie obejrzy, a tu już starość” (Czechow do brata. Miał wtedy 35 lat).
Bohaterowie lubelskich „Trzech sióstr” nie należą do ludzi uduchowionych; wrażliwców, melancholików, idealistów, jak każe teatralna tradycja. To idioci, tchórze, kłamcy, pajace lub szuje. Tak panie, jak panowie. I ten krytyczny wobec czechowowskich postaci gest organizuje formę tego znakomitego przedstawienia.
Jest tu rezygnacja z realizmu i psychologizmu, z dosłowności. Z salonu została tylko sofa i ogromny samowar, który przywołuje skojarzenia z pałacem kultury. Stroje są z epoki, tyle że zamiast wiernie kopiować ówczesna modę, raczej sobie z niej dworują. Scena eksploduje ruchem i energią, czego chyba nikt wcześniej u Czechowa nie widział. Ruchem, który w karykaturalny sposób przedrzeźnia społeczne role bohaterów dramatu. Puste życie trzech kobiet, które zestarzały się niczego nie osiągnowszy, zmieniło się w Teatrze Osterwy niemal w wodewil. Bo to nie fatum ściga ludzi, zdają się mówić twórcy spektaklu, ale zwykłe wady charakteru i polityka. A te obśmiać należy, a nie stawiać na piedestale. I nie jest to wbrew poglądom Czechowa. On sam pytał: „Dlaczego na afiszach i w reklamach prasowych moją sztukę tak uporczywie mianuje się dramatem? (…) Dopatrują się w niej zupełnie czego innego niż napisałem”.
Reżyser Jędrzej Piaskowski przywiózł do Lublina znakomity zespół współpracowników. Za scenografię i reżyserię świateł odpowiada Aleksander Pro-waliński, kostiumy to dzieło Hanki Podrazy. W tej karkołomnej konwencji znakomicie wypadli aktorzy Teatru Osterwy: trzy siostry, czyli Lidia Olszak, Edyta Ostojak, Magdalena Sztejman oraz Jolanta Rychłow-ska, Daniel Dobosz, debiutujący Maciej Grubich, Paweł Kos, Janusz Łagodziński, Wojciech Rusin, Daniel Salman.