O tej pielęgniarce z Krakowa mówi się w świecie. „Jestem spokojny o pani przyszłość, pani Hanno”

Sławomir Cedzyński
Sławomir Cedzyński
We wtorek rozpoczyna się w USA Światowy Kongres Pielęgniarek Katolickich
We wtorek rozpoczyna się w USA Światowy Kongres Pielęgniarek Katolickich East News
Dokonania pielęgniarki Hanny Chrzanowskiej znane są światu przynajmniej od czterech lat, gdy została wyniesiona na ołtarze. Wielu nazywa ją „Matką Teresą z Krakowa”. Panna z dobrego domu, przejmująca się losem nędzarzy opisywała sama siebie skromnie: „Zawód: posługaczka oraz pośredniczka od wszystkiego. Charakter: pogodny skąpiec i dusigrosz. Zainteresowania: Kobra [serial kryminalny -przyp. red.] i Synod.” Jednak na jej pogrzebie kardynał Karol Wojtyła mówił: „Jestem spokojny o pani przyszłość, pani Hanno”. We wtorek w amerykańskim Doylestown zaczyna się, poświęcony m.in. polskiej błogosławionej, Światowy Kongres Pielęgniarek Katolickich. O niecodziennym sposobie podejścia do tego zawodu rozmawiamy z krakowską pielęgniarką Izabelą Ćwiertnią, uczestniczką kongresu.

Ciężko trafić na przerwę w pani pracy?

Tak, nie jestem zbyt asertywna. Nie potrafię odmówić pacjentowi.

Dlaczego została Pani pielęgniarką? Hanna Chrzanowska odpowiedziała na to pytanie: „bo to lubię”. A pani?

Od dziecka chciałam być pielęgniarką. Miałam też swoją idolkę w tej profesji, fascynowała mnie praca pani Krysi z przychodni. Wymyślałam różne choroby, by móc znaleźć się u lekarza i zobaczyć ją w akcji. Z kolei w wieku 15 lat spadłam z konia. Miałam paskudnie gojącą się ranę i w szpitalu poprosiłam pielęgniarkę o nowy opatrunek. Usłyszałam w odpowiedzi: „dobrze, dobrze dziecko, zaraz przyjdę”. Oczywiście nie przyszła. Jej koleżanki obiecały mi to samo i też nie przychodziły. Wtedy postanowiłam, że moja praca będzie wyglądała zupełnie inaczej. Dziś specjalizuję się w ciężko gojących się ranach.

Obserwuje pani młode pielęgniarki, dlaczego chcą wykonywać ten zawód, czego szukają? Przecież to zawód szczególnie niedoceniany, wymagający wykształcenia, często siły fizycznej i odporności psychicznej, a z drugiej strony ustępujący prestiżem profesji lekarza, nie mówiąc o zarobkach.

Młodzi ludzie idą na studia i na pierwszym roku już widzą, z czym to się je. Kończą uczelnie, mają wyższe wykształcenie i zawód, w którym zawsze znajdą pracę. W dodatku zarobki są wyższe niż jeszcze 6-7 lat temu. To już jest coś. Jednak, czy to wystarczy, by być dobrą pielęgniarką lub pielęgniarzem? Nie, to jeszcze daleka droga.

Hanna Chrzanowska zaproponowała coś, co w ogóle nie przystaje do dzisiejszych kanonów kariery zawodowej. Można powiedzieć, że zaproponowała ścieżkę antykariery, tj. poświęcenie graniczące ze świętością. Ciężką, często niewdzięczną pracę zgodnie z serio traktowaną zasadą – „chory ma zawsze rację”. To droga całkiem pod prąd, zapewniająca bardzo surową selekcję, a w konsekwencji skromny nabór nowych adeptek i adeptów.

Uczennice Hanny Chrzanowskiej zrobiły karierę i miały bardzo wysoki prestiż w swoim zawodzie, a to wszystko przy wygórowanych wymogach, również moralnych. Mnie do zawodu przygotowywały właśnie uczennice Hanny Chrzanowskiej. Może dlatego po 40 latach pracy nie czuję wypalenia zawodowego. Widzę jednak, że młode studentki są często bardzo roszczeniowe. Na pewno będą lepiej zarabiać, ale czy będą bardziej empatyczne, tego już bym się raczej nie spodziewała. Na przykład, prowadzimy akcję reanimacyjną po godzinie 18, czyli po zakończeniu swojego dyżuru. Oczywiście kontynuujemy ją, by kolejna zmiana mogła się zająć innymi pacjentami. Spotykam się jednak z reakcją: „a kto mi zapłaci za te dodatkowe pół godziny?”.

O tej pielęgniarce z Krakowa mówi się w świecie. „Jestem spokojny o pani przyszłość, pani Hanno”

O, wyraźnie widać, że uczyła się pani zawodu z innych źródeł i w innych czasach.

Uczyłam się w czasach, gdy było o wiele ciężej. Po prostu brakowało wszystkiego. Nie było nawet rękawiczek jednorazowych, po rękach lał się mocz, kał, ropa. Mężczyźni przy cewnikowaniu wyli z bólu. To była siermiężna praca i niebezpieczna, zarówno dla nas, jak i dla pacjentów, bo wszystko było na granicy ryzyka. Moje studentki chyba by nawet nie potrafiły sobie wyobrazić takich warunków pracy.

Jedna z pani koleżanek po fachu powiedziała, że kiedyś miała do dyspozycji gorszy sprzęt, ale poświęcała więcej czasu choremu. A dziś często musi więcej uwagi poświecić wypełnianiu papierów niż pacjentowi.

Miała rację. Profesjonalny sprzęt jest bardzo ważny, bo samym dobrym słowem nie da się leczyć. Jednak dawniej rozmawiało się z pacjentem, podnosiło się go na duchu. Teraz można się tego obawiać, bo wszystko może być nagrane, źle zinterpretowane i wykorzystane przeciwko tobie. Dlatego pielęgniarki często boją się rozmawiać z chorymi. Wiele naturalnych nieporozumień można by załatwić poprzez zwykłą rozmowę, ale trzeba pamiętać, że prawnicy też muszą zarobić, wykorzystując roszczeniowy charakter swoich klientów. Trzeba więc przebrnąć przez dokumenty, które pacjent musi podpisać i oświadczyć, że został o wszystkim poinformowany w zrozumiały dla niego sposób. Jednak to nie pielęgniarki są temu winne, ale system, w który wszyscy się zaplątaliśmy.

Jak zapewnić godność choremu, gdy na oddział podczas zmiany przypadają dwie pielęgniarki? Jak nie wpaść w rutynę, w procedury, które zapewniają jedynie minimum zgodne z prawem? To pułapki nie tylko w zawodzie pielęgniarskim, ale tutaj są szczególnie widoczne.

Pacjent nie może być postrzegany tylko przez pryzmat procedur. Mamy do czynienia z człowiekiem, który znalazł się w bardzo intymnej sytuacji. Człowiek na co dzień może być traktowany z estymą, ale w czasie choroby jest odarty z „purpury”, pozostaje tylko w piżamie, a często nawet nagi. Naszym zadaniem powinno być dowartościowanie pacjenta, czy to pijak z ulicy, czy to człowiek z najwyższych sfer. Tutaj się nic nie zmieniło, tego uczyło się kiedyś i uczy też dziś. Oczywiście ograniczeniem jest pośpiech. Mam ten komfort, że często pracuję z pacjentami w domu, gdzie przynajmniej leżą we własnym łóżku. Z kolei najgorzej jest na SORze, gdzie jesteś tylko jednym z numerów.

Przewodniczy pani krakowskiemu oddziałowi Katolickiego Stowarzyszenia Pielęgniarek i Położnych Polskich. Organizacja o takiej nazwie wydaje się dziś mało modna.

Mało modna? [śmiech] To mało powiedziane. Nieraz jest po prostu gorzej traktowana, bo „kościółkowa”. Często chorzy chcą powiedzieć coś więcej, dlatego że jestem katoliczką, ale zdarza się, że się zamkną w sobie właśnie dlatego, że nią jestem. To nieraz trudniejsze niż gdybym pracowała pod innym szyldem. Ale ja jestem z niego dumna, bo, z drugiej strony, doświadczamy czasem dowodów szacunku. Gdy po procesji idziemy z innymi pielęgniarkami z relikwią Hanny Chrzanowskiej, ludzie podchodzą właśnie do nas, prosząc o jej błogosławieństwo. Mniej do osób zakonnych czy napuszonych bractw kurkowych, ale właśnie do nas, bo człowiekowi zawsze do pielęgniarki bliżej. W końcu zwykle to jej przekaże naturalne emocje, a do lekarza wejdzie już ułożony i poprawny.

W katolickiej organizacji, jak wasza, jest miejsce dla osób niewierzących?

Nie, musi być osoba wprowadzająca nową kandydatkę. Dbamy, by ktoś nowy wyznawał tę samą wiarę, nie dawał złego świadectwa i tym samym nie rozsadzał wszystkiego od środka, jak to czasem widać w Kościele i z czego biorą się nieraz kłopoty Kościoła z moralnością. Zresztą z moralnością związane są też początki pielęgniarstwa w Polsce, zupełnie inne niż na Zachodzie. U nas opieki nad chorymi zwykle podejmowały się panny z dobrych domów, z wyższych sfer. Nie miały może początkowo wiedzy fachowej, ale wychowane były właśnie w silnym poczuciu moralności i etyki. Z czasem zakładano dla nich szkoły uczące zawodu. Na Zachodzie, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, pielęgnacja chorych przypadała często osobom w ramach kary za popełnione przewinienia.

Błogosławiona Hanna Chrzanowska nie była jakąś dewotką. Nawet się przed tym broniła. Wszyscy wspominają ją jako człowieka z krwi i kości, która kiedyś poświęciła swoją miłość, która z pasją oglądała filmy kryminalne z cyklu „Kobra”. To znaczy, że można być świętym i być jednocześnie zupełnie zwyczajnym człowiekiem?

Święci są zwyczajnymi ludźmi, którzy potrafią zauważyć i docenić innych. Późniejszą błogosławioną Hannę Chrzanowską dobrze znał i bardzo cenił Karol Wojtyła. Ówczesny kardynał prowadził ważną konferencję, gdy dowiedział się o jej śmierci. Natychmiast przerwał obrady, mówiąc: „Przepraszam, ale muszę jechać do Krakowa, zmarła pielęgniarka Hanna Chrzanowska”. Wielu z uczestników konferencji było zaskoczonych, że kardynał tak zareagował w sprawie zwyczajnej pielęgniarki. Podczas pogrzebu Karol Wojtyła powiedział z kolei: „Jestem spokojny o twoją przyszłość, pani Hanno”. Zresztą ona nie wyrosła w jakiejś religijnej atmosferze. Jej ojciec był agnostykiem, a ona sama była osobą poszukującą. Teraz jest moda, żeby nie wierzyć, ale trzeba też myśleć. I tak się stało z Hanną Chrzanowską. Jej wiara była przemyślana.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl