Dwieście metrów do Morza Czarnego, prywatna plaża, basen z podgrzewaną wodą - w takich warunkach, w ekskluzywnym hotelu Hyatt, zamieszkała na czas mundialu w Rosji kadra Adama Nawałki. Do dyspozycji piłkarzy będzie też położony 12 km dalej znakomicie przygotowany ośrodek treningowy lokalnego klubu Sputnik Sport. „Boisko - dywan” - zachwalał warunki na swoim twitterowym koncie PZPN-owski portal „Łączy na piłka”. Nic tylko trenować, grać i wygrywać.
Nie zawsze tak było, a podczas niektórych mistrzostw można było wręcz odnieść wrażenie, że polscy działacze piłkarscy popełniają sabotaż na własnej reprezentacji. Ale po kolei.
Niemcy 1974, Górski i szczęśliwa Słoneczna Poczta
Gdy w 1974 r. Biało-Czerwoni po 36 latach (debiutowali w 1938 r.) znów znaleźli się w gronie uczestników mistrzostw świata, PZPN stanął na wysokości zadania. Kadra Kazimierza Górskiego została zakwaterowana w Murrhardt niedaleko Stuttgartu. Miasteczku, w którym do swojego sensacyjnego zwycięstwa w mistrzostwach w 1954 r. przygotowywała się dwadzieścia lat wcześniej reprezentacja Niemiec Zachodnich.
Zamieszkali w hotelu Sonne Post, czyli Słoneczna Poczta. - Murrhardt leży w górach. Dookoła lasy. Mieliśmy świetne warunki - cały hotel do naszej dyspozycji, naprzeciwko restauracja. Obok boisko do treningu, w hotelu basen - wspominał po latach nieżyjący już legendarny trener, a „słoneczny” ośrodek okazał się szczęśliwy dla Polaków, bo turniej zakończyli jako trzeci zespół świata.
Argentyna 1978 i złota klatka Jacka Gmocha
Gorzej (miejsce 5-8) poszło im cztery lata później w Argentynie. Na turnieju, który w naszym wykonaniu można by określić jednym słowem: chaos. I na boisku, bo selekcjoner Jacek Gmoch podejmował niezrozumiałe dla reszty świata decyzje. I organizacyjnie. „W Argentynie mieszkaliśmy w hotelu w Rosario, natomiast cały dzień spędzaliśmy w Jockey Clubie pod miastem - tak sobie to Gmoch wymyślił. W efekcie opuszczaliśmy hotel nawet nie bladym świtem, tylko tak wcześnie rano, że w zasadzie w nocy - jeszcze było ciemno. Jechaliśmy niewyspani, głodni - bo bez śniadania - prosto do Jockey Clubu, z którego wracaliśmy dopiero po kolacji, bardzo późno. Za dnia błąkaliśmy się po ośrodku, który był wprawdzie imponujący - bo i golf, i minigolf, i ping-pong, i bilard, i oczywiście boiska do piłki nożnej - ale gdzie nikt nie miał własnego kąta. Złota klatka, którą każdy miał ochotę rozwalić” - wspominał w swojej książce „Spalony” były reprezentant Polski Andrzej Iwan.
Hiszpania 1982 i Grzegorz Lato z ręcznikiem na głowie
Jeszcze gorzej wyglądał pod tym względem mundial w 1982 r., z którego - jak na ironię - znów wróciliśmy jako trzecia drużyna naszego globu. Organizacyjnie schody zaczęły się już w fazie grupowej, którą Polacy rozgrywali w La Coruni i Vigo. W związku z tym zostali zakwaterowani w hotelu Porto Cobo w miejscowości Santa Cruz i początkowo wydawało się, że był to trafny wybór. Jednak do czasu:
„O godz. 9 śniadanie, potem piłkarze wychodzą na trening. Szok! Boisko obok hotelu to żałosne klepisko, murawa jest w skandalicznym stanie. Trawy właściwie nie ma, nierówne piaszczysto-gliniaste podłoże jest tylko gdzieniegdzie upstrzone nieregularnymi kępkami zieleni” - czytamy po latach w biografii Antoniego Piechniczka „Tego nie wie nikt”.
- Jak zobaczyłem to boisko, byłem przerażony i zdegustowany. Jak dobrze przygotować zespół do meczu na takiej murawie? - wspominał selekcjoner, a był to - jak się później okazało - dopiero początek problemów, bo po wyjściu z grupy i przenosinach do Barcelony okazało się, że działacze... nie wpłacili zaliczki za rezerwację wybranego wcześniej hotelu (Valles). W rezultacie musieli zamieszkać w innym (Residencia Gispert), w którym nie było klimatyzacji, co przy panujących w tym czasie w Katalonii upałach okazało się dużym problemem.
- Najgorsza była ostatnia noc przed meczem z Włochami. Siedziałem na balkonie z ręcznikiem na głowie - wspominał później Grzegorz Lato, a w zgodnej opinii piłkarzy właśnie klimat - bardziej niż brak zawieszonego za żółte kartki Zbigniewa Bońka - przyczynił się od ich półfinałowej porażki.
Meksyk 1986 i Piekło Monterrey
Cztery lata później w Meksyku nie było dużo lepiej. Tak przynajmniej twierdzą po latach piłkarze. I pół biedy, że - jak przyznał ostatnio na naszych łamach Dariusz Dziekanowski - ośrodek o pięknej nazwie Bahia Escondida był położony daleko od miasta Monterrey (tam rozgrywali fazę grupową) i - oglądając w telewizji mecze - czuli się bardziej jak kibice niż uczestnicy mistrzostw.
- Okropność. Byliśmy zakwaterowani w jakiejś bursie, czymś w rodzaju akademika. Mieliśmy na każdy posiłek 350 metrów i 104 schody do pokonania. Za każdym razem - wspominał Boniek, a warto dodać, że temperatury w Monterrey dochodziły wówczas do 40 stopni w południe, a Polacy rozgrywali swoje mecze o godzinie 16 lokalnego czasu. Nic dziwnego, że niewiele na tamtych mistrzostwach osiągnęli, a ich najlepszym - paradoksalnie - występem był przegrany 0:4 mecz z Brazylią, który rozegrali już nie w Monterrey, ale Guadalajarze.
Korea 2002 i kadra zamknięta w Dedzon
Na kolejny mundial pojechaliśmy dopiero 16 lat później, do Korei i Japonii i...
„Okazało się też, że fatalnie wybraliśmy ośrodek w Dedzon” - wspomina po latach w swojej książce „Krótka piłka” polski dziennikarz i komentator Mateusz Borek. „Był wielki, zamknięty, przez wiele dni pilnie strzeżony, zawodnicy opuszczali go tylko, jadąc na treningi. Kisili się we własnym sosie. Spalali się w tym luksusie odcięci od świata, wcinając frykasy, które przyleciały z Polski” - wtóruje mu współautor książki Cezary Kowalski, na mundialu w 2002 r. wysłannik „Super Expressu” (obecnie Polsat).
„Nawet nie tylko o to chodzi. Na pierwszy mecz pojechaliśmy grać do Pusan, gdzie panował zupełnie inny klimat. Tam było piętnaście stopni cieplej, inna wilgotność, nie byliśmy na to przygotowani. (...) Nikt nie pomyślał, że w Korei jest kilka stref klimatycznych. (...) Ktoś to kompletnie źle zaplanował i źle rozpoznał” - dodaje Borek.
Nie bez racji, bo mecz z Koreą przegraliśmy 0:2, a turniej skończyliśmy na fazie grupowej.
Niemcy 2006 i Kucharz na konferencji prasowej zamiast selekcjonera
Cztery lata później w Niemczech Biało-Czerwoni mieszkali i trenowali w ośrodku Gilde Sporthotel Fuchsbachtal w miasteczku Barsinghausen niedaleko Hanoweru. Na pozór niczego im nie brakowało, ale nie przełożyło się to niestety na wyniki, bo mundial znów zakończyliśmy na fazie grupowej.
A samo Barsinghausen po latach kojarzy się głównie z kucharzem kadry Tomaszem Leśniakiem, który dzień po porażce 0:2 z Ekwadorem przyszedł na spotkanie z mediami zamiast selekcjonera Pawła Janasa.