Beata i Andrzej nigdy się nie znali. Nie spotkali. To, co ich łączy, to zabójstwo Zbigniewa z Grudziądza sprzed 29 lat. On odsiedział za nie karę 25 lat więzienia, a do zbrodni nigdy się nie przyznał. Ona po ćwierć wieku przerwała milczenie i twierdzi, że zabójcą jest jej były mąż.
Andrzej już zza krat walczył, by udowodnić swoją niewinność. Bezskutecznie. Beata tajemnicę zbrodni sprzed 29 lat wyjawiła, gdy Andrzej był na końcówce odsiadki.
Andrzej doczekał wolności. Zamieszkał w okolicach Grudziądza. Teraz ma nadzieję, że doczeka sprawiedliwości. Beata z Grudziądza wyprowadziła się na drugi koniec Polski. Liczy, że właściwy zabójca pójdzie do kryminału.
Wraca głośna sprawa zbrodni sprzed 29 lat, popełnionej w Grudziądzu w nocy z 4 na 5 lipca 1995 roku.
„Prosiłem Boga, żebym doczekał wolności”
- Wie pani, co znaczy zabrać komuś 25 lat życia? - pyta Andrzej Jaśniewicz, gdy spotykamy się, by wrócić do zbrodni sprzed lat. Zbrodni, za którą, jak utrzymuje, został skazany niewinnie. - Codziennie modliłem się i modlę, żeby być zdrowym. Prosiłem Pana Boga, żebym doczekał wolności. Teraz prawda musi wyjść na jaw. To mój cel. Nie doczekałem się jednego: żebym mógł z moją mamą porozmawiać... - załamuje głos.
Andrzej Jaśniewicz obecnie ma 69 lat. Jest rosłym, dobrze zbudowanym mężczyzną. Na twarzy widać „odcisk” wielu przeżyć... Trudnych przeżyć. Mimo tego, dopiero teraz, już nie zza krat, a na wolności Andrzej Jaśniewicz ma nadzieję na to, że nad sprawą ponownie pochylą się służby i dowiedzie, jak wielką pomyłkę popełnili niegdyś policjanci, prokuratorzy, sąd, uznając go winnym zabójstwa.
- Wie pani, co to znaczy być na pogrzebie matki w kajdanach? Wszyscy patrzą... - sięga pamięcią wstecz. - Ci policjanci, którzy sfałszowali wszystko na mnie, powinni siedzieć, nie ja!

22 ciosy nożami
Noc z 4 na 5 lipca 1995 r. Grudziądz. Blok przy ul. Dzierżyńskiego, obecnie Bora Komorowskiego 8. W jednym z mieszkań doszło do zabójstwa 44-letniego Zbigniewa, przedsiębiorcy. Mężczyźnie zadano ponad 20 ciosów nożami. Śmiertelny okazał się ten w serce. Z aktu oskarżenia, do którego udało się dotrzeć "Pomorskiej", dowiadujemy się m.in.: „Na ciele zmarłego ujawniono liczne rany cięte i kłute szyi, klatki piersiowej i brzucha”.
O dokonanie zabójstwa razem z Jaśniewiczem został oskarżony Artur N., skazany także na 25 lat. Wyszedł na wolność rok szybciej, przed odbyciem całej kary, ze względu na stan zdrowia. Niestety, jak udało się ustalić "Pomorskiej", niedawno zmarł. Gdy N. został zamknięty, miał 27 lat. Wcześniej był karany, nadużywał alkoholu. Miał nadzór kuratora.
Akt oskarżenia obejmował także Jacka S., który został skazany na rok więzienia za usiłowanie dokonania kradzieży z włamaniem do mieszkania Zbigniewa w celu osiągnięcia korzyści majątkowych.
Policjanci nad ujęciem sprawców solidnie pracowali rok. Niestety, z powodu ich niewykrycia, postępowanie zostało umorzone. Jednak już dwa tygodnie później o tym, co się stało miał policjantowi pod sklepem opowiedzieć wówczas 27-letni Jacek S. i to na podstawie jego zeznań o zabójstwo zostali oskarżeni: Andrzej Jaśniewicz i Artur N. Nigdy do popełnienia tego czynu się nie przyznali. Twierdzili, że Jacek S. musiał mieć coś obiecane od policjantów za to, że ich wskazał.
Prokuratura Rejonowa w Grudziądzu akt oskarżenia do Sądu Okręgowego w Toruniu wystosowała w styczniu 1997 r. i przyjęła, że motywem był rabunek, choć z mieszkania zabitego nic nie zginęło.
„Piłem, broiłem, ale nie zamordowałem”
Andrzej Jaśniewicz od młodych lat miał zatargi z prawem. Odsiadywał wcześniej wyroki za rozboje, za włamania z kradzieżą, ucieczkę z aresztu śledczego w Chełmnie. - No, co mam powiedzieć... piłem, broiłem - przyznaje Jaśniewicz. - Tyle że za to byłem skazywany, bo to zrobiłem. Wiedziałem, za co idę siedzieć. Ale żadnego morderstwa się nie dopuściłem - kategorycznie twierdzi 69-latek.
Gdy doszło do zabójstwa Zbigniewa, Andrzej Jaśniewicz miał 34 lata i przebywał na tzw. niepowrocie do więzienia. - Wyszedłem na 5-dniową przepustkę 19 kwietnia 1995 r. Wie pani... lato, długo już byłem w izolacji, nie chciało się wracać - przyznaje. - Ale ja się nie ukrywałem. Wiadomo, oglądałem się, czy policja nie jedzie za mną, bo nie chciałem wracać do więzienia. Mieszkałem wtedy naprzeciwko komendy, w bloku przy ul. Piłsudskiego. Jednak najczęściej przebywałem na Głowackiego. To był mój „rewir”. Byłem tam dzień w dzień, noc w noc.
Jaśniewicz do zakładu karnego powrócił w grudniu 1995 r., by dokończyć odsiadkę 2 lat za wcześniejsze przestępstwa. Nie spodziewał się, że przez kolejne 25 lat świat będzie oglądał zza krat. Wówczas od zabójstwa minęło ponad 5 miesięcy i nie był w tym czasie z nim wiązany przez policję. Po kilku miesiącach, jak mówi: „zaczęło się”. - Przyszli policjanci żeby pobrać mi krew. Nie miałem pojęcia po co - opowiada. - Przychodzili do mnie do celi coraz częściej i twierdzili, że „ja już wiem po co”. Zaczęło mnie nosić. Wiadomo... jak się siedzi za kratami, to sumienia czystego się nie ma. Wreszcie zapytali mnie kogo zabiłem? Odpowiedziałem: „Ciebie”. Co miałem powiedzieć?! To był jakiś absurd - wspomina Andrzej Jaśniewicz. - Wtedy coraz częściej zaczęli wozić mnie na komendę, do prokuratury. I postawili mi zarzut morderstwa wraz z innymi osobami. Pomyślałem: ktoś mnie wrabia. O żadnym zabójstwie nic nie wiedziałem, bo mnie tam nie było.
Pan Andrzej utrzymuje, że Jacka S. nie znał, a z Arturem N. miał widzieć się tylko raz przez przypadek i chwilę w swoim mieszkaniu. Artur N. i Jacek S. znali się z osiedla, ale nie byli „kumplami”.
Ustalenia śledczych
Prokuratura dowodziła, że Andrzej Jaśniewicz i Artur N. w nocy 5 lipca 1995 roku przebywali w pobliżu sklepu „Bułeczka”, oddalonego od miejsca zdarzenia o kilka bloków. Tam spotkali Jacka S., który pił wino. Zorientował się, że opodal stoi grupa mężczyzn, wśród których jest znany mu kolega Artur N. Po chwili Artur N. poprosił S., by odeszli na bok i wówczas zaproponował mu współudział we włamaniu.

Z uzasadnienia wyroku, do którego także udało się nam dotrzeć, czytamy m. in. : „Artur N. cicho powiedział do Jacka S. „Żury, jest numer do zrobienia pewny kwadrat”. Jacek S. wiedział, że „kwadrat” to znaczy mieszkanie, a „pewny”, że nikogo w nim nie ma”. Jego rola miała polegać na staniu na tzw. czatach.
W wersji przyjętej przez prokuraturę wydarzenia potoczyły się następująco: S. przystał na propozycję, licząc, że zdobędzie pieniądze na alkohol, od którego nie stronił. Po drodze dołączył do nich Jaśniewicz, którego S. nie znał. Jacek S. miał tylko pilnować. Do mieszkania wszedł Andrzej Jaśniewicz i Artur N. Okazało się jednak, że w lokalu spał właściciel. Zbudzony zauważył włamywaczy. Wywiązała się walka, w trakcie której Jaśniewicz i Artur N. używali noży. Zadawali pokrzywdzonemu rany cięte i kłute. Jacek S., widząc leżącego i zakrwawionego Zbigniewa G., uciekł. Wkrótce po nim z mieszkania wybiegli zabójcy, gubiąc na schodach jeden z noży. Potem rozeszli się.
Okazanie, wizja lokalna
Andrzej Jaśniewicz po ćwierć wieku spędzonym w więzieniu teraz „wytyka” błędy i podaje w wątpliwość wiele aspektów prowadzonego śledztwa, procesu i skazania. Wśród nich są między innymi:
okazanie : Jacek S., rozpoznał Jaśniewicza tylko w 50 procentach. W uzasadnieniu wyroku czytamy: „Jak podał, rozpoznał go „z profilu” i „po chodzie”. Nie mógł - jak wyjaśnił - rozpoznać go w 100 proc., bo „nie znał jego głosu”. Słyszał jego głos po zdarzeniu, ale wówczas był w szoku. Takie wyjaśnienia dla sądu okazały się być „przekonywujące, logiczne i rozsądne”.
wizja lokalna: - Na początku nie chciałem w niej uczestniczyć, bo mnie tam przecież nie było. Ale pomyślałem sobie, że jednak pojadę, bo przynajmniej dowiem się, kto mnie pomawia. Zmieniłem zdanie, że chcę w niej uczestniczyć. Ostatecznie dostałem pismo, że wizja odbywała się w godzinach nocnych i nie było możliwości zorganizowania dla mnie konwoju - mówi Andrzej Jaśniewicz. - I odbyła się ona beze mnie.
sposób wejścia do mieszkania Zbigniewa: Sąd nie ustalił, w jaki sposób dokonano wejścia do mieszkania, gdyż zamek nie został uszkodzony. Z ekspertyzy mechanoskopijnej wynika, że sprawcy dostali się do lokalu dzięki dorobionym kluczom.

Odciski palców
Podczas przeprowadzonych oględzin miejsca zbrodni znaleziono i zabezpieczono w mieszkaniu dwa noże (kuchenny i sprężynowy). Trzeci nóż znaleziono na klatce schodowej. Zabezpieczono też ślady: fragmenty linii papilarnych, dwa ślady obuwia odciśnięte na wykładzinie. W toku postępowania przeprowadzono szereg ekspertyz, które wykazały, że:
dowodem w sprawie było rozpoznanie śladu zapachowego, pobranego z rękojeści noża, jako zapachu Andrzeja Jaśniewicza. W próbach wzięły udział psy z czterech ośrodków policyjnych. Za każdym razem autorzy prób zapachowych zastrzegali: „opinia nie jest kategoryczna”,
wielkość zabezpieczonego śladu obuwia różni się od rozmiaru buta Artura N.,
w wyniku ekspertyzy kryminalistycznej ustalono, że zabezpieczone ślady linii papilarnych na miejscu zdarzenia nie pochodziły od oskarżonych.
Mimo że, Artur N. i Andrzej Jaśniewicz nie przyznali się do popełnienia zabójstwa, a dowody nie były jednoznaczne, to sąd dał wiarę wersji Jacka S., podkreślając: „Wyjaśnienia te stały się filarem prowadzącym do uznania winy i skazania współoskarżonych”. (...) Wyjaśnienia te nie są nieprawdopodobne”.
Kim był Jacek S. w 1996 r., gdy o sprawie zabójstwa Zbigniewa opowiedział policjantom? To 27-letni alkoholik. Z Arturem N. znał się z jednego „podwórka”, gdyż byli w tym samym wieku i mieszkali długo na tym samym osiedlu. Przyznał się też do wąchania kleju. Był wcześniej dwukrotnie karany. Nie miał żadnych konfliktów z Arturem N.
Choć sąd w uzasadnieniu wyroku zauważał rozbieżności w wyjaśnieniach składanych przez Jacka S., np. w pozycji ułożenia ciała ofiary, w pomyleniu mieszkania i piętra, na którym doszło do zabójstwa, okolicznościach spotkania Andrzeja Jaśniewicza, sposobie zabójstwa (twierdził, że nie widział noży, że współoskarżeni bili pięściami), to sąd tłumaczył to szokiem, strachem i obawą przed odpowiedzialnością za coś, czego S. nie zrobił. Sytuacja ta miała zmienić jego życie: poszedł na odwyk, zawarł małżeństwo i zamieszkał poza Grudziądzem gdzie wiódł już szczęśliwe życie.
Choć prokurator prowadząca sprawę wnioskowała o 15 lat pozbawienia wolności, podnosząc, że proces był poszlakowy, sąd wydał surowszy wyrok: 25 lat dla Artura N. i Jaśniewicza. Wyrok podtrzymały wszystkie kolejne instancje. Dla Jacka S. był to wyrok jednego roku więzienia.
- Pamiętam ten dzień jak dziś. Zadzwoniłem do żony. Powiedziała, że są inne instancje, że się odwołamy. Uwierzy pani, że gdy wróciłem do celi po wyroku... rozpłakałem się - wspomina Jaśniewicz. - Przez cały pobyt w więzieniu pisałem do różnych instytucji, do mediów. Niestety, nie miałem pieniędzy, byłem recydywistą. Wie pani, jak to działa... Kto da takiemu wiarę... Odbijałem się od ściany. To, dzięki czemu przetrwałem, to wsparcie mojej rodziny. Oni we mnie nie zwątpili. To mi dodawało i dodaje siły.
Pani Beata pogrąża byłego męża
- To mój były mąż zabił. Wrócił do domu i powiedział „Zbyszka już nie ma. Nie masz już do kogo odejść’ - powiedziała w rozmowie z naszą gazetą 56-letnia pani Beata. Jest bardzo schorowana. Twierdzi, że to jej były mąż powinien siedzieć w więzieniu za zabójstwo 44-letniego Zbigniewa. - Znałam go doskonale. To dla niego chciałam zostawić męża - wspomina pani Beata. - Z początku nie uwierzyłam, że nie żyje, ale następnego dnia w telewizji o tym było głośno.

Kobieta wspomina, że mąż nie był zakrwawiony, bo powiedział, że umył się w Wiśle. - Adidasy wrzucił do pieca, kazał mi je spalić. Podłożyłam gazetę i podpaliłam. On mnie pilnował - opowiada pani Beata. - Po nim wszystko spłynęło. Wypił pięć piw i powiedział: „Jesteś moją żoną”. On nie znał Zbyszka, ale jego kolega, który tam mieszkał, powiedział mu, że widywał mnie ze Zbyszkiem. I dodaje: - To mój były mąż powinien siedzieć w kryminale.
Niedługo po zbrodni była na policji, ale powiedziano jej, że będzie miała postawione zarzuty za niszczenie dowodów i przestraszyła się. Wyszła z komendy.
Pani Beata zaznacza, że jej były mąż nosił przy sobie nóż, opisując go jako „wyskokowy”. - Od tego dnia nie miał go. Był niebieski (przyp. red.: taki opis noża jest w aktach). I wspomina: - Byliśmy w parku. Wskazał na dach jednego z garaży i kurtkę, która tam leżała i powiedział: „To jest kurtka, w której Zbychowi gardło poderżnąłem”.
„Bandzior. Pijak. Złodziej. Morderca”
56-latka przyznaje, że jej były mąż odszedł do jej koleżanki. Para wzięła rozwód, ona wróciła do swojego panieńskiego nazwiska. Jest gotowa zeznawać przed sądem. - Wtedy powiem jej, żeby rozszyfrowała ten skrót „BPZM”, żeby wiedziała, z kim się związała.
Po latach pani Beata historię tę opowiedziała swojemu opiekunowi, który pomagał jej w codziennym funkcjonowaniu. Była też ponownie na policji. Zbyto ją. Opiekun, widząc jak sprawa ta ciąży pani Beacie, na sumieniu, napisał e-mail do dziennikarza Tomasza Molgi z Wirtualnej Polski, który jako pierwszy podjął się tematu i opisał wersję pani Beaty jesienią 2022 r.. Potem napisała o tym „Gazeta Pomorska”.
Wówczas Andrzej Jaśniewicz przebywał jeszcze w więzieniu. O artykule na łamach „Gazety Pomorskiej” i tym, że jest kobieta, która po latach wyjawiła tajemnicę związaną z zabójstwem Zbigniewa, poinformował Jaśniewicza jego bratanek. - Czytałem i nie mogłem uwierzyć. Jak tylko przeczytałem, że chodzi o zabójstwo z nocy 4 na 5 lipca 1995 r, w Grudziądzu, to od razu wiedziałem, że chodzi o sprawę wujka - wspomina bratanek. - Pomyślałem: wreszcie jakiś przełom, punkt zaczepienia, aby prawda wyszła na jaw. To, że ta kobieta to wyjawiła, daje nam „światełko w tunelu” na ponowne pochylenie się służb nad tym zabójstwem.
Dodajmy, że Wirtualnej Polsce udało się jeszcze za życia porozmawiać z Arturem N. w 2022 roku. Zapewniał: „Ja tego nie zrobiłem. Nigdy nie zgadzałem się z wyrokiem. Ale po 10-15 latach w więzieniu musiałem pogodzić się z karą. Inaczej bym zwariował. Sporo skazanych dostaje w ten sposób świra (...)”. I podobnie jak Jaśniewicz wówczas podzielił się tym, że jego jedynym marzeniem było spotkanie się z policjantem, który „to wszystko uknuł”: „Powiedziałbym mu, co o nim sądzę”.
Artur N. walczył z nowotworem. Zmarł niedawno w wieku 53 lat.
Badanie wariografem
Andrzej Jaśniewicz na wolność wyszedł w grudniu 2023 r. I wraz z najbliższą rodziną rozpoczął walkę o udowodnienie swojej niewinności. Znaleźli kancelarię adwokacką, która pochyliła się nad sprawą. Analiza akt zajęła kilka miesięcy.
- Doświadczenie życiowe wskazuje, że zdarzają się niesłuszne skazania... W tej sprawie było zbyt wiele niejasności i przypadków. W początkowym etapie, w mojej ocenie, postępowanie było prowadzone bardzo dobrze. Przesłuchano wielu świadków: sąsiadów, kierowców nocnych autobusów, taksówkarzy, po czym umorzono śledztwo. Po roku... prowadzący postępowanie policjant w niewyjaśnionych okolicznościach natrafił na świadka, współsprawcę, który miał szczegółowo przedstawić przebieg zdarzeń i ujawnić pozostałych sprawców - dzieli się swoimi spostrzeżeniami mecenas Bartłomiej Trafalski. - Jego wersja zdarzeń jednak w żaden sposób się nie broniła, ujawniał szczegóły zdarzenia, których po roku nie był w stanie pamiętać, tj. dokładną godzinę zdarzenia, ubiór sprawców, a jednocześnie składał sprzeczne ze zgromadzonym materiałem dowodowym zeznania co do położenia ciała i sposobu zadawania ciosów. Nie sposób również uznać za wiarygodny motyw zabójstwa w postaci rabunku - dodaje Trafalski.
Adwokat przystał na prośbę Andrzeja Jaśniewicza, który zaproponował, by poddać go badaniu wariografem, czego nie uczyniono w czasie procesu, choć usilnie o to wnioskował, podobnie jak drugi współoskarżony. - Aby zadośćuczynić tej prośbie i zweryfikować wersję mojego klienta, zdecydowałem się skierować go na takie badanie. Podczas badania skazany zdecydowanie na zadane pytanie odpowiedział, że nie był w dniu zabójstwa w mieszkaniu Zbigniewa i nie zadawał mu ciosów nożem. Biegły we wnioskach jednoznacznie stwierdził, że skazany reagował na zadawane pytania w sposób, jaki zwykle obserwuje się u osób odpowiadających szczerze, zgodnie z pamięcią - podkreśla adwokat, dodając: - Determinacja pana Jaśniewicza w sposób oczywisty wskazuje na poczucie krzywdy i przekonanie o niewinności, z czym nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Skazany, mimo że mógłby rozpocząć nowy rozdział w życiu, zapomnieć o sprawie, o utraconych 25 latach życia, po prostu chce dowieść prawdy, której 25 lat temu nie chciano poznać. Chce odzyskać ulgę i prawdę, którą mu odebrano.
Sprawa w Archiwum X
Wobec pojawienia się świadka, byłej kochanki Zbigniewa, skazany Andrzej Jaśniewicz złożył zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez byłego męża świadka w przedmiocie zabójstwa. Postępowanie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Toruniu.
Jak informuje Andrzej Kukawski, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Toruniu, została zarejestrowana sprawa o czyn z art. 148 Kodeksu Karnego: - Chodzi o zabójstwo z 4 na 5 lipca 1995 r. w Grudziądzu Zbigniewa G. Po otrzymaniu 26 sierpnia 2024 r. zawiadomienia w tej sprawie, wszczęte zostały czynności sprawdzające. Nie zostały dotąd ukończone. Po ich zakończeniu prokurator podejmie decyzję bądź o wszczęciu śledztwa bądź o odmowie.
Dotarliśmy do informacji, że sprawą ma zająć się prokurator wyznaczony do spraw z kategorii tzw. Archiwum X.
Mec. Bartłomiej Trafalski: - Liczę na to, że sprawą zajmie się profesjonalny zespół specjalistów. Utraconych lat nikt nie zwróci mojemu klientowi, ale jest szansa na wyjaśnienie tej sprawy. Może się okazać, że ktoś spędził 25 lat w więzieniu za kogoś innego, wobec czego do sprawy należy podejść ze szczególną skrupulatnością. Istotne jest w sprawie podejmowanie niecierpiących zwłoki czynności, ze względu na wiek i stan zdrowia świadków, zwłaszcza że drugi ze skazanych po wyjściu na wolność zmarł.
Andrzej Jaśniewicz dostał wezwanie na przesłuchanie. Ma się stawić w prokuraturze pod koniec września. - Pierwszy raz coś się ruszyło. Wreszcie nie odbijam się od ściany. Myślę, że zanim zamknę oczy, doczekam się sprawiedliwości - kończy z nadzieją Jaśniewicz.

Niebawem też przedmiotowemu zabójstwu poświęcony ma być jeden z odcinków „Polskie Archiwum X” na kanale Yotube, który prowadzą emerytowani policjanci, niegdyś pracujący w Krakowskim Archiwum X.
Dodajmy, że „Gazeta Pomorska” uzyskała zgodę Sądu Okręgowego w Toruniu o wgląd w akta z zabójstwa Zbigniewa. Jednak ze względu na to, że akta przejęła prokuratura, musimy zaczekać aż zostaną zwrócone do sądu. Do sprawy będziemy wracać.
