Spis treści
Zbrodnia sprzed 28 lat na gdańskiej Zaspie
Ciało 29-letniego Piotra, listonosza roznoszącego pocztę na gdańskiej Zaspie, z dwoma ranami postrzałowymi znalezione zostało w bagażniku jego samochodu w maju 1997 roku.
Na ślad sprawcy lub sprawców nie udało się natrafić przez niemal ćwierć wieku, a przełom przyniosły rozwój nauki i przypadek, które pozwoliły zidentyfikować ślad genetyczny w znalezionej na miejscu zbrodni gumowej rękawiczce. DNA nie należało jednak do dzisiejszego oskarżonego – Jarosława W., ale do G., który w momencie zabójstwa był uczniem, miał zaledwie 15 lat i nie może odpowiadać karnie za tamten mord.
To właśnie drugi z mężczyzn, przyznając się do udziału w tragedii i zeznając w roli świadka, wskazał ówczesnego kompana – Jarosława W., jako sprawcę. Praca śledczych z tzw. Archiwum X pomorskiej policji i prokuratora Zbigniewa Niemczyka z Prokuratury Regionalnej w Gdańsku doprowadziła zaś dzisiejszego 54-latka na ławę oskarżonych.
Szerzej na temat okoliczności zbrodni i argumentach przemawiających za winą W., napisaliśmy w poniższej relacji.
Głos obrony: wyrok skazujący, jak jest pewność
- Wydając wyrok skazujący - może to jest truizmem, ale warto to powiedzieć tutaj głośno – sąd i wszyscy członkowie składu orzekającego muszą mieć pewność i niezachwiane przekonanie o tym, że oskarżony jest tą osobą, która dopuściła się zarzucanego jej przestępstwa. W procesie karnym nie ma mowy o żadnych hipotezach, domysłach, przypuszczeniach, o pewnym ważeniu pewnych wersji, że jedna jest może trochę bardziej, druga trochę mniej prawdopodobna. To nie o to chodzi, tylko pewność. Tylko całkowite przekonanie o tym, że ten człowiek to zrobił może doprowadzić do wydania wyroku skazującego – mówił adwokat Michał Puchalski, obrońca z urzędu Jarosława W.
Później dość długo wyliczał zastrzeżenia wobec tezy oskarżyciela, jakie w jego ocenie, przyniosły śledztwo i proces, przypominając, że wątpliwości zgodnie z jedną z podstawowych zasad prawa należy interpretować na korzyść oskarżonego. Mówił o dwóch zasadniczo różnych wersjach zdarzeń prezentowanych przez głównego świadka oskarżenia: G. i Jarosława W. Zastrzegł, że w sprawie brak jest innych bezpośrednich świadków, a dowodów rzeczowych jest niewiele.
Mecenas szerzej odniósł się do sytuacji obu mężczyzn w 1997 roku. Jak tłumaczył, W. był wówczas wątłym i szczupłym, niekaranym listonoszem, bez wcześniejszych konfliktów z prawem, nieumiejącym nawet posługiwać się bronią i nie mającym z nią wcześniej kontaktu. Z kolei G., mimo nastoletniego wieku, miał być już rosłym mężczyzną, podnoszącym ciężary, przez koleżanki ze szkoły określanym jako „chuligan”. Także w toku sprawy, G. miał przyznać, że należał do zorganizowanych grup przestępczych m.in. do tzw. gangu Piasta [Jarosława S. - głośnej postaci w trójmiejskim półświatku przełomu XX i XXI wieku – dop.red.]. Obrońca cytował też słowa G., którego nazwał wręcz potężnym bandytą: „Mieliśmy w tych grupach broń; broń różna, pistolety, obrzyny; ja miałem trochę tych pistoletów”.
- Ta broń została znaleziona u Marka M. - przypomniał obrońca, odnosząc się już konkretnie do narzędzia zbrodni (ostatecznie zniszczonego wskutek innego postępowania) i wskazując, że to z M. wraz z G. wykorzystując pistolet z tłumikiem, z którego zabito 29-listonosza, dokonali później rozboju. Adwokat sygnalizował także niekonsekwencję w zeznaniach G.: to, że początkowo na kilku przesłuchaniach negował swój udział w mordzie na listonoszu, a później, gdy otrzymał od prokuratora miesiąc do namysłu i wiedział, że sam nie trafi za kraty, obciążył W.
„Pamięta się w jakiej pozycji się strzelało do człowieka”
Adwokat podważał przesłanki, zdaniem oskarżenia świadczące na niekorzyść jego klienta: „drobiazgowość” zeznań G. korespondujących z ustaleniami śledztwa (te miały być oparte właśnie na jego zeznaniach, zaś wyjaśnienia oskarżonego również być drobiazgowe); nielogiczność faktu, że z gumowych rękawiczek korzystał wyłącznie G. („po co miał je zakładać skoro szedł nie na zabójstwo tylko na napad?”), gdy tymczasem to Jarosław W. trzymając broń gołymi rękami, rzekomo zgodnie ze swoim planem strzelał.
- Można nie pamiętać jaki kto miał kolor czapki, ale pamięta się w jakiej pozycji się strzelało do człowieka – komentował adw. Michał Puchalski, podważając wiarygodność twierdzeń G. Ten, gdy potwierdził swój udział w zbrodni, przyznać się miał do oddania tylko drugiego ze strzałów - w plecy ofiary, pochylonej nad bagażnikiem samochodu (co nie było zgodne z prawdą – kula trafiła w głowę, najpewniej leżącego na ziemi listonosza).
Obrońca podważał też badania urządzeniem, które rejestrowało reakcje organizmu oskarżonego na pytania (w znacznym uproszczeniu: „wykrywacza kłamstw”), bowiem podkreślił, że zarejestrowane przez aparat zdenerwowanie jest naturalne w konfrontacji z przykładowym: Czy zabiłeś tę kobietę?
- Najważniejszym celem procesu karnego nie jest to, żeby winny został skazany. To nie jest najważniejszy cel procesu karnego. Najważniejszym celem procesu karnego jest to, że osoba niewinna nie została skazana, bo to by się dopiero stała krzywda – jakby osoba niewinna została skazana. To jest tragedia, to się komuś łamie życie, kiedy się skazuje osobę, która nie jest winna – konkludował mec. Michał Puchalski, odnosząc się do jednej z głównych zasad działania wymiaru sprawiedliwości.
Przeprosiny i uciekający wzrok
Głos zabrał także sam oskarżony.
- Na samym początku chciałem przeprosić bardzo rodzinę pana Piotra i wiem, że czasu nie mogę cofnąć, ale jakbym wiedział, że dojdzie do tego, co się zdarzyło to nigdy w życiu bym nie umówił Piotra z G. Moją winą jest właśnie fakt, że ich umówiłem i moją winą jest nieudzielenie Piotrowi pomocy – powiedział Jarosław W. - Ja po prostu wtedy nie myślałem o tym, żeby pomóc Piotrowi, bo byłem w szoku i chciałem jak najszybciej się stamtąd oddalić. Tak jak twierdził G., że niby był w szoku, ale czy człowiek, który twierdzi, że był w takim szoku, w jakim on niby miałby być, zbiera łuski i inne dowody? Myślę, że chyba nie – dodał, retorycznie pytając m.in, czy gdyby rzeczywiście planował zabójstwo, potrzebowałby do czegoś G. i zabierał go ze sobą.
Zanim, podobnie jak obrońca, wniósł o uniewinnienie, odniósł się również do wspomnianego Marka M. oraz jeszcze jednego świadka. Obu nie udało się przesłuchać w toku procesu. - Zniknęli. Oni prawdopodobnie bali się i boją się nadal G. i woleli po prostu się upłynnić. Ja też się zawsze go bałem, bo on był agresywny i brutalny, a poza tym zawsze się chwalił, że ma w świecie przestępczym wysoko postawionych przyjaciół i też groził od razu, że jeżeli ja się będę odzywał, cokolwiek komuś powiem, to ja albo ktoś z mojej rodziny skończy jak Piotr.
- Widziałem tego człowieka ósmy raz w życiu, bo to była siódma czy ósma rozprawa. Spojrzał mi w oczy raz: gdy wchodziliśmy na pierwszą rozprawę i nie wiedział kim jestem. Nawet wypowiadając dzisiejsze słowa unikał mojego spojrzenia. Dla mnie to jest, może podświadomy, ale czysty znak, że on kłamie. Gdy ktoś mówi szczerze to patrzy w oczy i się nie boi. Nic więcej nie powiem, bo dla mnie to jest po prostu nokautująca informacja – zastrzegł w rozmowie z „Dziennikiem Bałtyckim” syn Piotra, Robert Zieliński (wyraził zgodę na publikację nazwiska), który w momencie zabójstwa ojca miał zaledwie 7 lat.
Z uwagi na zawiłość sprawy, ogłoszenie wyroku zostało odroczone do 10 kwietnia.
