Ojciec z Nieba, a ja w politycznym piekle. Andrzej Szejna, szef SLD w Świętokrzyskiem bez tajemnic

Paweł WIĘCEK
Andrzej Szejna z dumą prezentuje zdjęcia ze szczytów politycznych, na których spotykał się z najważniejszymi postaciami w świecie.
Andrzej Szejna z dumą prezentuje zdjęcia ze szczytów politycznych, na których spotykał się z najważniejszymi postaciami w świecie. Dawid Łukasik
Rozmowa z Andrzejem Szejną, przewodniczącym Sojuszu Lewicy Demokratycznej w Świętokrzyskiem, o rodzinie, romansie z polityką i miłości do Europy.

Andrzej Szejna

Andrzej Szejna

Urodził się 28 kwietnia 1973 w Końskich - polski polityk, ekonomista, były wiceminister w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej i były wiceminister gospodarki, pracy i polityki społecznej, od 2004 do 2009 deputowany do Parlamentu Europejskiego. W 1998 ukończył studia w Szkole Głównej Handlowej - finanse i bankowość, a w 1999 na Uniwersytecie Warszawskim - prawo. Odbył aplikację w Okręgowej Izbie Radców Prawnych w Warszawie, uzyskując uprawnienia radcy prawnego.

Działalność publiczna pochłania go bez reszty. Żyje na walizkach, w ciągłej podróży między Kielcami, Warszawą i stolicami państw europejskich. Napędza go pasja do zabiegania o interesy regionu świętokrzyskiego. Każdą wolną chwilę poświęca swoim najbliższym.

* Jak żona i dzieci radzą sobie z tym, że jest Pan gościem w domu?
- Żona i dzieci raczej są przyzwyczajeni do tego, iż ze względu na działalność zawodową jako prawnik i polityczną jako szef Sojuszu Lewicy Demokratycznej w Świętokrzyskiem jestem poza domem, bo jeżdżę po kraju albo przebywam za granicą. Spędziłem pięć lat "na walizkach" podróżując jako poseł do Parlamentu Europejskiego między Kielcami, Krakowem, Warszawą i Brukselą. Muszę jednak przyznać, że bardzo mi brakuje rodziny. Zwłaszcza wtedy, kiedy spotykam się w polityce z ostrą walką, wolałbym ich mieć przy sobie.

* Pana oczkiem w głowie jest syn, prawda?
- Oczywiście jednakową miłością darzę i Aurelię, i Juliusza, ale córka ma dopiero 3,5 roku, a syn już 9 lat. To duży chłopak (śmiech). Chodzi do szkoły z rozszerzonymi językami obcymi i żałuję, że nie mogę z nim częściej przebywać, bo mógłbym go w tym zakresie podszkolić. Poza tym jest w takim wieku, w którym syn potrzebuje ojca, jego obecności i rady. Dlatego kiedy jestem w domu, gram z nim w szachy, uczę gry w tenisa i rozmawiam o Gwiezdnych Wojnach po angielsku.

* Za obecność w życiu politycznym płaci Pan wysoką cenę: brakiem obecności w życiu rodzinnym. Jak stara się Pan rekompensować żonie i dzieciom czas rozłąki, oddalenia?
- Kiedy tylko nadarza się taka okazja, wyjeżdżamy razem na narty czy na wakacje. Wtedy wyłączam telefon i skupiam się tylko na rodzinie. Mam nadzieję, że już niedługo będę miał więcej czasu dla moich bliskich, bo dziś to wygląda tak, jakbym pracował na czterech etatach: w kancelarii prawniczej, na uczelni - Akademii Finansów i Biznesu w Warszawie, w charakterze wykładowcy dla aplikantów radcowskich oraz na stanowisku szefa świętokrzyskich struktur Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

* Co takiego miałoby się wydarzyć, że będzie Pan mniej obciążony obowiązkami zawodowymi?
- Mam ambitną nadzieję, że Sojusz Lewicy Demokratycznej wygra najbliższe wybory do Parlamentu Europejskiego, a ja będę mógł skupić się na działalności publicznej. Tym samym nie będzie już potrzebna wieloetatowość.

* Pański romans z polityką trwa w najlepsze od wielu lat. Czy żona nie jest zazdrosna?
- Moja małżonka wielokrotnie ma rację mówiąc, iż wystarczająco dużo osiągnąłem na innych płaszczyznach, ale polityka jest dla mnie pasją działalności na rzecz ludzi. Problem polega na tym, że pasjonuję się działalnością publiczną i społeczną od najmłodszych lat. Działałem w samorządzie szkolnym w I Liceum Ogólnokształcącym imienia Komisji Edukacji Narodowej w Końskich. Na studiach byłem przewodniczącym Parlamentu Studentów. Dopiero potem wszedłem do działalności politycznej. Razem z Wojtkiem Olejniczakiem byliśmy najmłodszymi ministrami w rządzie Leszka Millera. Moja przyjaźń z Wojtkiem narodziła się zresztą w czasach działalności w studenckiej samorządności i trwa do dziś. Wojtek jest ojcem chrzestnym mojej córki Aurelii.

* Był Pan świętokrzyskim europosłem w pierwszej kadencji po wstąpieniu Polski do Wspólnoty. Potem miał Pan pięć lat przerwy. Teraz chce Pan wrócić do Brukseli. Za czym Pan tęskni, co Pana tam ciągnie?
- Najważniejszą sprawą jest mądra i skuteczna walka o interesy regionu świętokrzyskiego. I tu nie chodzi tylko o konsumowanie pieniędzy unijnych, ale także o programy edukacyjne czy szkoleniowe dla młodzieży. To przecież kolejne pokolenia Polaków będą najwięcej korzystać z naszego członkostwa w Unii Europejskiej. Dlatego chciałbym tę pracę dla województwa wznowić, bo uważam, że byłem skuteczny.

* Kiedy połknął Pan europejskiego bakcyla?
- Przygodę z polityką europejską zacząłem wtedy, kiedy byłem wiceministrem w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej. Tam złapałem pasję do spraw międzynarodowych mając okazję do różnych spotkań: czy to na szczeblu rządowym, czy europarlamentarnym. Poznałem także nietuzinkowych polityków europejskich takich jak premier Danii Poul Rasmussen, premier Wielkiej Brytanii Tony Blair, premier Hiszpanii Jose Luis Rodriguez Zapatero czy wielu innych, mniej znanych, ale ciekawych osobistości dyplomacji i świata gospodarczego. Na jednym ze spotkań poznałem nawet obecnego prezydenta Francji Francois Hollande'a, który jest człowiekiem niezwykle otwartym. Do dziś mam z nim wspólne zdjęcie zrobione przed jednym z pubów w Londynie.

* Przerwa w sprawowaniu mandatu eurodeputowanego nie sprawiła, iż miał Pan pauzę w styczności z polityką o wymiarze europejskim...
- Przez ostatnie pięć lat byłem bardzo aktywny jako prawnik specjalizujący się w obszarze międzynarodowego obrotu gospodarczego w jednej z największych i najbardziej renomowanych kancelarii prawniczych na świecie. Wielokrotnie spotykałem się z przedstawicielami świata biznesu w stolicach państw europejskich.

* A czy to oznacza, że wykorzystując swoje kontakty byłby Pan w stanie ściągnąć poważnych inwestorów do regionu?
- Wiem, jak to się robi. Przy okazji przypomnę, że byłem wiceprezesem Polskiej Agencji Inwestycji Zagranicznych, i myślę, że nasz region ma szereg atutów, dotąd niewykorzystywanych, a ważnych dla inwestorów zagranicznych. Niestety, te atuty nie mogą odegrać pełnej roli w związku z błędami w prowadzonej obecnie polityce rozwoju regionalnego. W konsekwencji mamy za słabą infrastrukturę drogową i kolejową, rozgrzebany temat lotniska i zbyt słabe połączenia między uczelniami wyższymi a biznesem, co ogranicza również nasze zdolności aplikowania o środki unijne w coraz ważniejszej gałęzi gospodarki opartej na wiedzy, która stanowi koło zamachowe gospodarek krajów zachodnich i tworzy nowe miejsca pracy.

* Co jest główną przyczyną braku zainteresowania inwestowaniem w regionie przez większe przedsiębiorstwa? Problem tkwi w braku lotniska? Czy chodzi o coś więcej?
- Lotnisko jest tylko jednym z elementów. Kolejnym, równie ważnym, są połączenia drogowe i kolejowe. Produkty oraz towar w większości są przecież transportowane za pomocą komunikacji drogowej i kolejowej, a nie samolotów. Trzeba na to patrzeć jako na trzy równoważne elementy.

* Wróćmy do polityki międzynarodowej. Aktywnie angażował się Pan w działania, jakie podjął Aleksander Kwaśniewski na rzecz zbliżenia Ukrainy z Unią Europejską...
- Co roku biorę udział w konferencji w Jałcie. Ostatnim razem tematem głównym spotkania było wejście Ukrainy do Unii Europejskiej. Gośćmi wydarzenia w Jałcie są najwybitniejsi politycy światowi, między innymi były prezydent Stanów Zjednoczonych Bill Clinton czy urzędujący i byli premierzy państw europejskich oraz głowy państw z całego świata. Do pewnego momentu była ogromna szansa na szybkie członkostwo Ukrainy w Unii Europejskiej. Jednym z głównych architektów tej koncepcji był prezydent Aleksander Kwaśniewski. Niestety, Ukraina dziś wybrała inną drogę. Mam nadzieję, że tymczasową, choć trochę rozumiem prezydenta Janukowycza, bo Unia Europejska pomimo starań Kwaśniewskiego i Pata Coxa nie przedstawiła poważnej oferty finansowej dla tego kraju ani jasnej daty przyjęcia do Wspólnoty. Z niepokojem patrzę na rozwój zdarzeń na Ukrainie i potępiam przemoc, ale wierzę, że jest jeszcze szansa na kompromis.

* Proszę zdradzić, co robi Pan w wolnej chwili. Gdzie szuka Pan wytchnienia po serii spotkań, negocjacji, rozmów, pracy w terenie? Jak wygląda relaks Andrzeja Szejny?
- Wszystko zależy od pory roku. Wiosną i latem bardzo lubię jeździć po województwie świętokrzyskim na rowerze lub motorze, bo nasz region krajobrazowo, obok polskiego morza, jest najpiękniejszy. Uwielbiam Sandomierz. Kiedy na dwóch kółkach przemierzam powiat konecki, zawsze przejeżdżam pięknymi lasami przez miejscowość Niebo. Tam urodził się mój ojciec. Śmieję się, że ja na co dzień żyję w politycznym piekle. Natomiast w Kielcach bardzo lubię spacerować po ulicy Sienkiewicza. Relaksuję się na Placu Artystów. Każdego poranka obowiązkowo udaję się na zajęcia fizyczne do Pure Jatomi w Galerii Korona. A zimą każdą wolną chwilę wykorzystuję, żeby pojeździć na nartach na Telegrafie. Jestem wielbicielem różnych dyscyplin sportowych, ale szczególnie nart i tenisa ziemnego.

* Plany polityczne - Pańskie i dla SLD na najbliższe dwa lata to...?
- Jeśli chodzi o mnie, pragnę wygrać wybory do Parlamentu Europejskiego i zdobyć mandat, by nasz region miał wreszcie - w mojej osobie - prawdziwego ambasadora swoich interesów w Brukseli. Poprowadzę świętokrzyski SLD do wyborów samorządowych tak, abyśmy zawiązali koalicję i przejęli odpowiedzialność za województwo. Co do wyborów parlamentarnych w 2015 roku - liczę, że nasi posłowie będą współtworzyć koalicję rządzącą w Polsce.

* A jak się nie uda?
- To pytanie czysto retoryczne.

Wróć na i.pl Portal i.pl