Pani Ela I... Historia o tym, jak prosta dziewczyna z Małomic została samowładcą Województwa Lubuskiego

Robert Bagiński
O regionalnych politykach nieczęsto słyszą mieszkańcy innych regionów. O marszałek województwa Elżbiecie Polak od tygodni głośno jest w całej Polsce. Zaczęło się od reakcji na aferę „praca za seks” w gorzowskim WORD, a także ataku na niezależne media. Potem był fake news o rtęci w Odrze.

Spora przepaść dzieli te dwa obrazki.
Pierwszy jest z Gorzowa. Porywające show – tak o lubuskiej konwencji Unii Wolności w 2001 roku pisała lokalna gazeta. Nie było nudnych przemówień, ale żartobliwe prezentacje w trakcie których każdy opowiadał coś o sobie. Najbarwniej i najbardziej efektywnie wypadła, dotąd mało komu znana, burmistrz Małomic Elżbieta Polak. - Już w wieku 6 lat ciągnęło mnie do władzy - rozpoczęła. - Wówczas chciałam zostać Władysławem Gomułką – powiedziała, ku rozbawieniu niemal wszystkich. To był jej dzień.

Obrazek drugi pochodzi 2 sierpnia 2022 roku. Sala prasowa Urzędu Marszałkowskiego, kilka dni po ujawnieniu przez GL afery „praca za seks”. Przemawia wicemarszałek Marcin Jabłoński, który jako jeden z pierwszych dowiedział się o nieprawidłowościach w WORD już w kwietniu. Marszałek Polak stoi z tyłu, z minorową miną i założonymi rękami. Nerwowo spogląda na lidera lubuskiej PO Waldemara Sługockiego. Oboje słuchają tłumaczeń Jabłońskiego o tym, że zwalnia dyrektora WORD, chociaż nie widzi jego winy. Polak już wie, że za chwilę wpłynie wniosek opozycji o jej odwołanie. – To może być jej koniec – skwitował jeden z dziennikarzy.

Trudno doszukiwać się analogii pomiędzy I sekretarzem partii komunistycznej, a politykiem w wolnej Polsce, ale ona narzuca się sama: oboje dysponowali na początku urzędowania autentycznym i ogromnym poparciem społecznym, odchodzili ze stanowisk w niesławie. Oczywiście powody są całkowicie inne, a Polak z życia publicznego odchodzić jeszcze nie zamierza. Może jednak zostać do tego przymuszona.

733 miliony euro europejskich funduszy na lata 2021-2027 oraz tysiące etatów w podległych samorządowi województwa spółkach i urzędach - to lubuskie księstwo Elżbiety Anny Polak. Za dwa miesiące minie 12 lat, gdy po raz pierwszy objęła fotel marszałka. Obecny rok jest najtrudniejszym, bo jej rządy nigdy nie były niepodzielne i pod jej dyktando, ale też nigdy nie czuła się tak niepewnie co dalszego trwania na urzędzie.

W życiu publicznym nie znalazła się przez przypadek. – Z samorządem związana jestem chyba od zawsze - często mówi o sobie. Rzeczywiście, zaczynała jako zwykły inspektor w Urzędzie Miasta Małomice w wieku zaledwie 21 lat. Małymi krokami pięła się w górę miejsko-gminnej polityki: przez dwie kadencje była radną tego miasta, pełniła też funkcję sekretarza, a w 1998 roku rada miejska wybrała ją na burmistrza. – Wyróżniała się szerokim spojrzeniem i niezwykłą pracowitością. Miała charyzmę i dlatego sekundowałem jej na każdym kroku – wspomina w rozmowie z GL Czesław Fiedorowicz, były poseł Unii Wolności i szef tej partii w regionie zielonogórskim. Sam określa siebie „ojcem chrzestnym” jej kariery. W tym samym czasie była też radną Powiatu Żarskiego.

W fotelu burmistrza zasiadała tylko jedną kadencję. Po wprowadzeniu wyborów bezpośrednich w 2002 roku, wystartowała w nich, ale przegrała z kandydatem lewicy Czesławem Korniakiem. – Za mały staw na taką rybę. Jej było u nas zbyt ciasno i coraz mniej czasu miała dla gminy. Rok wcześniej kandydowała do Sejmu i ludzie widzieli, że ciągnie ją poza Małomice – mówi w rozmowie z GL były radny Małomic, wtedy wspierał kontrkandydata Polak. Inna sprawa, że Korniak prowadził przeciw niej kampanię pełną populizmu, na co ambitna burmistrz wtedy jeszcze sobie nie pozwalała.

Ta przegrana wyszła jej w sumie na dobre. W jej życiu znów pojawił się Fiedorowicz, udzielił jej rekomendacji na stanowisko dyrektora w zielonogórskim magistracie. Prezydentem w pierwszych bezpośrednich wyborach wybrana została Bożena Ronowicz, wtedy popierana m.in. przez Unię Wolności, dzisiaj jest zielonogórską radną Prawa i Sprawiedliwości. Wersje są dwie. – Poleciłem ją pani Ronowicz, bo wiedziałem, że jest dobra – mówi były poseł UW. - Nie znałam tej pani, ale polecił mi ją powszechnie szanowany Andrzej Kawala (wieloletni dyrektor Lubuskiego Lata Filmowego w Łagowie). Powiedział, że jest bardzo zdolna, ale przegrała jakieś wybory – wspomina była prezydent Ronowicz.

Bez względu na to, kto otworzył przed Polak drzwi do magistratu, funkcja dyrektora gabinetu Prezydenta Zielonej Góry, była dla niej przepustką do wejścia na wyższy poziom aktywności. Szybko zyskała miano „superprezydentki”. – Dobrze, że miałam silnych prezydentów, bo nawet im chciała wejść na głowę – wspomina Ronowicz. Polak szła jak burza: brylowała w mediach, budowała swój wizerunek oraz siała postrach wśród urzędników. Wielu rozmówców GL z tamtego okresu zwraca uwagę, że cechą charakterystyczną żywiołowej dyrektor była nielojalność. - Od pierwszego dnia była nadaktywna, nielojalna wobec mnie oraz grała tylko na siebie. Od tych intryg było aż duszno i musiałam jej to ukrócić – mówi GL Bożena Ronowicz, która ograniczyła jej zakres kompetencji. – Ona demolowała mi urząd – dodaje.

Jej protektor Czesław Fiedorowicz też przegrał wybory, ponieważ Unia Wolności nie weszła do parlamentu. Rozpoczął pracę w roli naczelnika wydziału w zielonogórskim magistracie, gdzie swoją protegowaną obserwował z bliska. - Ona ma niesłychanie silną osobowość i zawsze chce być liderem. Niestety w urzędzie miasta przekraczało to dopuszczalne granice smaku – opowiada GL.

Kiedy dyrektor Polak w relacjach z prezydent Ronowicz miała na swoim koncie już całą serię nietaktów, wymyśliła sobie objęcie kierownictwa w jednym z wydziałów. Problem w tym, że zielonogórscy urzędnicy szczerze nie przepadali za nią. W bezpośrednich kontaktach z nimi miała być opryskliwa, niegrzeczna i traktowała ich z góry. – Gdy dowiedzieli się o jej planach, a przecież doskonale ją znali, to wręcz zaprotestowali. Oczywiście nic z tego nie wyszło – opowiada Ronowicz.

W tym czasie zaczęła pisać nowy rozdział w swojej karierze. Bardzo chciała wystartować w wyborach do sejmiku z list Platformy Obywatelskiej. Rzecz w tym, że legendy na jej temat wyprzedzały ją samą – nikt nie chciał jej przyjąć do partii, a tym bardziej dać szansę na liście wyborczej. W Zielonej Górze w 2006 roku funkcjonowały trzy koła PO. W pierwszym, największym z nich, szefową była Bożenna Bukiewicz. Pozostałe dwa były bez znaczenia. – Ostatecznie Ela została przyjęta, ale nie było zgody na jej kandydowanie. Napisała wtedy dużą skargę na Bukiewicz do Jacka Bachalskiego, który szefował partii w regionie – wspomina Fiedorowicz.

Jacek Bachalski to były poseł i senator PO, wtedy szef regionalnych struktur. W rozmowie z GL potwierdza ten fakt. Mówi, że już wtedy Elżbieta Polak na tle innych mocno się wyróżniała. – Walczyłem o jej obecność na liście jak lew, bo działacze z Zielonej Góry bardzo jej nie chcieli, a ja widziałem w niej coś wyjątkowego – wspomina. Ostatecznie na liście się znalazła, ale mandatu nie zdobyła.

Zmieniła też miejsce pracy. Z zielonogórskiego urzędu, gdzie swoje rządy rozpoczął nowo wybrany prezydent Janusz Kubicki, przeszła na fotel dyrektora ośrodka Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej w Zielonej Górze. Nie była to praca na miarę jej ambicji, ale bezdyskusyjnie - miała wiedzę i kompetencje. Nie obyło się bez rekomendacji, na jej drodze ponownie pojawił się Czesław Fiedorowicz, od zawsze pracujący na rzecz samorządów. – Poleciłem ją, bo nie wydawało mi się, aby był w regionie był ktoś lepszy na to miejsce – mówi GL.

Jej kariera polityczna nabrała tempa w 2007 roku. Po samorozwiązaniu się parlamentu, w przedterminowych wyborach, miejsce w Senacie wywalczył sobie Stanisław Iwan, były wojewoda i radny sejmiku wojewódzkiego z ramienia PO. Mandat po nim objęła Elżbieta Polak. W międzyczasie na szczytach lubuskiej PO doszło do rewolucji. Z partii odszedł Jacek Bachalski, który wcześniej stanął w szranki o krajowe przywództwo z Donaldem Tuskiem, a jego miejsce zajęła Bożenna Bukiewicz. Polak szybko zrozumiała, że jej polityczna przyszłość w PO zależeć będzie tylko i wyłącznie od niej. Kluczem do sukcesu miało być niewchodzenie Bukiewicz w drogę. Nowa baronessa też potrzebowała kogoś lojalnego. Dawne zatargi poszły w niepamięć.

Współpraca i pokora się opłaciła. Elżbieta Polak mocno się pilnowała, aby cechy liderki nie były zbyt wyeksponowane. Choć powierzono jej funkcję szefowej klubu radnych, trzymała się raczej w cieniu. W 2008 roku PO zerwała koalicję z PiS, a do wspólnych rządów zaprosiła radnych Samoobrony. Polak została wicemarszałkiem województwa, u boku marszałka Marcina Jabłońskiego. Od tego momentu, jej kariera mogłaby posłużyć jako przykład do ekranizacji polskiej wersji „House of Cards”. Tylko na dużym ekranie można opowiedzieć o polityczce, która publicznie prezentując się jako osoba wrażliwa i empatyczna, zakulisowo gra nie mniej ostro, niż jakikolwiek mężczyzna w lubuskiej polityce.

W zarządzie województwa odpowiadała za służbę zdrowia, a ta nie miała się w Lubuskiem dobrze. Sympatię zaskarbiła sobie profesjonalizmem oraz stawianiem spraw w sposób otwarty, często bez pardonu. Wytykała lekarzom, że trudna sytuacja szpitali to efekt ich dużych zarobków, twardo negocjowała, a jak było trzeba, to zmieniała dyrektorów. – To bardzo podobało się przewodniczącej Bukiewicz – mówi GL były sekretarz Platformy, a później szef sejmiku Tomasz Możejko. Jego zdaniem, zbudowanie sobie przez Polak tak silnej pozycji było możliwe tylko dlatego, że takie było zapotrzebowanie przewodniczącej Bukiewicz. - Jej taktyka polegała na funkcjonowaniu w cieniu szefowej PO, dzięki czemu miała moc sprawczą, chwilami większą niż sam marszałek Jabłoński – wspomina Możejko.

Ale Polak miała też wpadki, które wynikały wprost z jej charakteru. Jedna z nich miała miejsce w 2009 roku. W pierwszy dzień wiosny, do urzędu marszałkowskiego przyjechały dzieci z podgorzowskiego Lubiszyna. Chciały zwrócić uwagę na sytuację szkoły w której nie było hali sportowej. Dzieci ćwiczyły na podwórku, a urząd marszałkowski konsekwentnie odmawiał dotacji na budowę.

– Mówili, że nie, bo nie. Żadnej merytoryki – wspomina były wicewójt Daniel Niekrewicz. Dzieci przywiozły petycję z ponad tysiącem podpisów oraz przygotowały na tą okazję specjalne przedstawienie. –To wykorzystywanie dzieci do dziwnych celów – wykrzyczała w obecności mediów wicemarszałek Polak. Wybuchł ogromny skandal, a w obronie dzieci stanął kurator oświaty Roman Sondej. – To aktywność obywatelska godna pochwały. W przeciwieństwie do zachowania wicemarszałek – mówił Gazecie Wyborczej.

W 2010 roku odbywały się wybory samorządowe. Wydawało się, że marszałek Marcin Jabłoński i wicemarszałek Polak tworzą doskonały tandem. – Marcin będzie kontynuował swoją pracę na stanowisku marszałka, ponieważ doskonale się w tej roli spełnia – mówiła w jednym z wywiadów szefowa regionalnej PO. Wtórowała jej wicemarszałek Polak. – Dobrze nam się współpracuje i cieszę się, że po wyborach będę mogła tą współpracę kontynuować – mówiła w radio.

Jabłoński był o swoją przyszłość spokojny, a nawet pewny reelekcji. – Opowiadał, że Ela bierze udział w różnych spotkaniach z Bukiewicz, i dlatego głosowanie, to czysta formalność – mówi były bliski współpracownik eksmarszałka. Jakież było zdumienie Jabłońskiego, gdy podczas głosowania przez władze partii, jego kandydatura nie uzyskała większości.

- Jabłoński siedział jak wryty. Wodził oczami po sali, jakby szukając wsparcia u Polak, która jeszcze kilkanaście godzin wcześniej deklarowała mu, że wszystko jest dogadane – opowiada uczestnik zebrania. Bez mrugnięcia okiem zagrała na siebie. - Marcin, skoro ty nie dałeś rady, to może ja spróbuję – powiedziała.

Dziś już wiadomo, że przygotowania do głosowania odbywały się wcześniej. Jabłoński był pewny, że Polak reprezentuje jego interesy, ale ona zadbała tylko o swój. Rezultat był taki, że Elżbieta Polak została pierwszą w historii kobietą w roli marszałka województwa w Polsce. Tak rozpoczął się 12-letni okres jej rządów w Lubuskiem.

Jabłoński bardzo to przeżył. Ich drogi skrzyżowały się później dwukrotnie. Kiedy ten ostatni w 2011 roku został wojewodą lubuskim, a ona musiała z nim współpracować. – Nie wiem czy mi gratulowała, bo dostałem wiele połączeń i SMS-ów, a nie wszystkie przejrzałem – ironizował, tuż po niespodziewanej dla nikogo nominacji, odpowiadając na pytanie dziennikarzy o gratulacje od marszałek Polak. Inny etap współpracy rozpoczęli w 2019 roku - Jabłoński został w jej zarządzie wicemarszałkiem.

Dla przewodniczącej Bukiewicz, marszałek Polak była wygodnym wyborem, ponieważ nie zbudowała wokół siebie żadnego zaplecza i nie przewodziła żadnej frakcji. - Po tak spektakularnej zmianie sojuszu, nie miała w partii posłuchu – wspomina działacz PO. Istnieją dwie skrajne przesady na jej temat. Jedna, to mówienie, że jest ponadprzeciętnie wybitna i nie ma nikogo innego, kto miałby zasługi dla regionu podobne do niej. Z drugiej strony słychać w politycznych kuluarach, że jest politykiem beznadziejnym i niesamodzielnym, który zawsze jest pod kogoś podczepiony: raz pod Fiedorowicza, innym razem pod Ronowicz lub Bachalskiego, a jeszcze kiedy indziej pod Sługockiego.

- Bardzo dziwne, że dopóki była zależna od szefowej PO w regionie, to sukcesy były wspólne ze wskazaniem na Bukiewicz. Teraz opowiada o tych samych sprawach w kategorii „ja” i „tylko ja” – mówi jej promotor i były szef sejmiku Czesław Fiedorowicz. Zwraca tu uwagę na szereg inwestycji oraz projektów, które nigdy by nie zostały zrealizowane, gdyby nie rola poseł Bukiewicz. – Jest konformistyczna i nie zatrzyma się przed niczym, aby osiągnąć założone cele – mówi GL Tomasz Możejko, przewodniczący sejmiku w latach 2010-2014.

Nie jest tajemnicą, że gdy kierownictwo w partii przejął w 2016 roku Grzegorz Schetyna, to właśnie Polak była pierwszą, która zdecydowała się Bukiewicz opuścić. Zawarła przeciw niej sojusz z Waldemarem Sługockim, który został komisarzem lubuskiej PO, po tym jak tutejsze władze zostały przez zarząd partii rozwiązane. Wszystko za cenę dalszego trwania na stanowisku. Bukiewicz nie chciała na jej temat rozmawiać z GL. – Nie chcę, mam spokojne życie i nie chcę wracać do tamtych czasów – powiedziała.

Przez ponad dwie dekady urzędowania Elżbieta Polak, do spółki z tymi, którzy w danym momencie byli jej potrzebni, stworzyła w województwie lubuskim system władzy, który wydaje się być nie do ruszenia, bo każdy od kogoś zależy. W szpitalnych spółkach pracę znaleźli koalicyjni radni wojewódzcy, dyrektorami departamentów są radni miejscy, a w zarządach i radach nadzorczych spółek kłębią się działacze partii. – Żeby dostać w WORD pracę, trzeba było zapisać się do Platformy Obywatelskiej – mówiła w GL bohaterka oraz domniemana ofiara mobbingu i molestowania w tej instytucji.

Tak było i jest w każdej innej jednostce w Lubuskiem, która zależy od samorządu wojewódzkiego. Do którychkolwiek drzwi marszałkowskich instytucji zapukać, tam znajdą się przykłady tego, jak bardzo Platforma Obywatelska traktuje majątek województwa jak swoją własność. Dla partii, która nieustannie epatuje społeczeństwo siermiężną propagandą, że Prawo i Sprawiedliwość upartyjniło państwo, taki stan rzeczy powinien być katastrofą.

- To stracony dla województwa czas, w którym Polak zbudowała w regionie system oligarchiczny ze wszystkimi tego stanu rzeczy patologiami – mówi w rozmowie z GL była minister i europoseł z Lubuskiego Elżbieta Rafalska. Marszałek Polak nie rzadko próbuje ją publicznie zaczepiać i krytykować, a wszystko dlatego, że była minister pracy i rodziny jest w regionie ikoną sukcesu kobiet w polityce. Tymczasem Polak, z tematu kobiet – ich praw oraz uczestnictwa w życiu publicznym, uczyniła główny przekaz swojej swojej aktywności. Z budżetu województwa szły na to miliony.

I nadszedł ten dzień. Polak przebywała właśnie na wakacjach. Nawet stamtąd pochwaliła się kolejnym wyróżnieniem -Niespodziewanie, bo na urlopie dotarła do mnie wiadomość o wyjątkowym wyróżnieniu - Nadzwyczajna Kobieta Charyzmatyczna 2022 – napisała na portalu społecznościowym. Wśród nagrodzonych miały być jeszcze: aktorka Anna Dymna, reżyserka Agnieszka Holland, prezenterska telewizyjna Dorota Wellman. – Wyjątkowe wyróżnienie, bo przyznane przez kobiety a to raczej rzadkość – dodała. W tym czasie, od ponad miesiąca w podległym jej Urzędzie Marszałkowskim, leżało pismo z informacjami o tym, co działo się w gorzowskim WORD.

Wszystko opisał w swoim artykule w GL Michał Olszański. Jedna z pracownic ośrodka Magdalena Szypiórkowska, nie chciała się zgodzić na niemoralną ofertę składaną przez dyrektora. Okazało się, że trzy miesiące wcześniej informowała o sprawie poseł Krystynę Sibińską z PO, a ta miała poinformować wicemarszałka Marcina Jabłońskiego oraz odpowiedzialnego za bezpośredni nadzór nad WORD dyrektora Sławomira Kotylaka.

- Dowiedziałam się o wszystkim po powrocie z urlopu 20 czerwca – oświadczyła Polak. Jak potwierdziła w piśmie do Rzecznika Praw Obywatelskich, pismo do gabinetu zarządu wpłynęło 4 maja. Sprawą zainteresowały się media ogólnopolskie, a na światło dzienne wychodziły kolejne przypadki mobbingu, nieścisłości oraz zaniedbania. Zaatakowała redakcję GL i próbowała obniżać wiarygodność dziennikarzy opisujących sprawę. Wszystko przy użyciu stworzonych przy urzędzie mediów.

Te ostatnie to jej oczko w głowie. Specjalną troską obdarza działy zajmujące się promocją, zresztą głównie jej osoby. To już nie tylko Biuro Prasowe, ale również specjalnie powołane Lubuskie Centrum Informacyjne oraz Departament Rozwoju, którym kieruje kabareciarz i radny PO Janusz Rewers. 28 milionów, tyle służby marszałek Polak wydadzą w 2022 roku na promocję. Tylko na opłacenie postów na jednym portalu społecznościowym urząd wydaje ponad 20 tysięcy złotych miesięcznie. Oprócz tego jest jeszcze gazeta za 500 tysięcy złotych oraz audycje i artykuły wykupowane w mediach komercyjnych.

Sprawa „praca za seks”, oskarżenia o mobbing w WORD i sposób w jaki potraktowano temat w urzędzie marszałkowskim, nie przysporzyły Polak sympatii. Media urzędowe dwoiły się i troiły, aby narzucić własną narrację, ale wszystko bezskutecznie. Oto organizatorka kongresów kobiet, prelegentka na organizowanych dla aktywnych pań eventach i jedyna marszałek w spódnicy – świadomie lub nie, pozwoliła na to, aby pod jej okiem doszło do skandalu z molestowaniem kobiety. Zabrakło też empatii. – Ta pani szuka rozgłosu – wypaliła na jednej z konferencji prasowych. Twierdziła, że skoro Szypiórkowska czuła się pokrzywdzona, to powinna to zgłosić do prokuratury.

Oczy ze zdumienia przecierali nawet ważni działacze PO. – Kobiecie jest bardzo ciężko pójść z tą sprawą gdziekolwiek, bo większość kobiet milczy lub się wstydzi – mówił w radiowym wywiadzie jej partyjny kolega senator Władysław Komarnicki. Polak spotkała się jednak z ofiarą. Tak opisał to świadek rozmowy, prezes Fundacji CODEX Stanisław Czerczak: - Patrząc w oczy ofierze, bez zająknięcia mijała się z faktami – mówił w radio i GL. Polak opowiadała, że w trakcie spotkania zadeklarowała domniemanej ofierze pomoc, ale z upublicznionych przez Czerczaka nagrań wynikało, że nic takiego nie miało miejsca. Zaoferowała pomoc prawników, którzy są zatrudnieni w Urzędzie Marszałkowskim.

Wielu zastanawia się, czy wydarzenia związane z aferą „praca za seks” mogły się potoczyć inaczej. Polak nie interweniowała od razu, nie chcąc wchodzić w obszar kompetencji wicemarszałka Jabłońskiego z którym jest skonfliktowana od czasu, gdy zajęła jego miejsce na fotelu marszałka. Uznała, że skoro wszystko dzieje się w podległej mu jednostce, to we własnym interesie poprowadzi sprawy jak trzeba, a jeśli tego nie zrobi i mleko się rozleje – będzie miał kłopoty, które jej interesować nie muszą. Jabłoński sprawy formalnie rozwiązywać nie zamierzał. Usunął się w cień, a wszystkie oczy zwrócone były na nią. – Smutno było obserwować ją, gdy broni się w sprawie, w której najbardziej winni siedzieli z boku – mówi radny sejmikowej koalicji PO-PSL-Bezpartyjni Samorządowcy.

Do perfekcji opanowała metody utrwalania swojej władzy poprzez zawieranie sojuszy, pozbywanie się niewygodnych współpracowników oraz radzenie sobie z kolejnymi aferami. Tych było za jej rządów co niemiara, ponieważ taka była cena trwania na stanowisku – trzeba było spełniać oczekiwania kolejnych środowisk. - W tym urzędzie są księstwa, gdzie według koalicyjności podzielono instytucje i każdy robi co chce. Nie rozwiązuje się problemów publicznych, ale partyjne – uważa radny PiS w sejmiku Tadeusz Ardelli. Choć przez 12 lat rządów Polak, media donosiły o wielu przypadkach nepotyzmu, wątpliwościach związanych z wydawaniem środków publicznych oraz przyznawania unijnych dotacji, ona zdawała się być teflonowa. Zawsze znajdowali się bardziej winni i bardziej odpowiedzialni.

Jedna z głośniejszych afer miała miejsce po tym, jak były radny lubuskiego sejmiku Łukasz Mejza objął stanowisko wiceministra sportu. Media zarzuciły mu, że niezgodnie z przeznaczeniem wykorzystał dotację w ramach Lubuskich Bonów Rozwojowych. Do ataków na posła przyłączyła się sama marszałek Polak. Rzecz w tym, że afera była zaledwie wierzchołkiem góry innych nieprawidłowości, które do dzisiaj nie zostały do końca wyjaśnione.

Agencja Rozwoju Regionalnego, która udzieliła Mejzie dotacji, a jak się później okazało wielu innym sojusznikom koalicji PO-PSL-Bezpartyjni, podlega urzędowi marszałkowskiemu. W czasie, gdy ARR udzielała Mejzie dotacji, jej prezesem była Hanna Nowicka, bliska współpracowniczka marszałek Polak, która z list PO kandydowała w wyborach samorządowych. Jej mąż Maciej Nowicki był dyrektorem departament rozwoju regionalnego w Urzędzie Marszałkowskim, ale po ujawnieniu nieprawidłowości w ARR, komórkę szybko zlikwidowano.

To nie pierwszyzna, marszałek Polak porzuca ludzi, gdy jest to jej potrzebne, albo sytuacja robi się gorąca. Doskonale widać to po zmianach w zarządzie województwa. Odchodzili od niej kolejni platformerscy wicemarszałkowie i członkowie zarządu: Jacek Hoffman, Jarosław Sokołowski, Tomasz Gierczak, Romuald Kreń czy Alicja Makarska. – Ela jest bardzo ciężkim pracodawcą – mówi GL jeden z byłych wicemarszałków. - Ufa tylko tym, których może kontrolować, a kontrolować chce wszystko, bo nikomu nie ufa – dodaje. Taka postawa to efekt osobistych doświadczeń, których była aktywnym uczestnikiem w polityce. – Bywa niestety małostkowa i z drobnych rzeczy robi bardzo duże - diagnozuje Fiedorowicz. Były szef lubuskiej PO Jacek Bachalski, dzięki któremu znalazła się w 2006 roku na liście do sejmiku, stawia sprawę wprost: - Nie potrafi rozpoznać wroga od przyjaciela, osób jej sprzyjających o tych, które życzą jej źle.

Rozmówcy GL podkreślają, że trudno marszałek Polak zarzucić brak kompetencji i doświadczenia, ale nieznośny charakter przykrywa wszystko. - Nie proszę, ja decyduję – opisywała siebie w 2018 roku w „Wysokich Obcasach”. – To ja rządzę w domu. Ale mąż jest przekonany, że on – to kilka lat wcześniej w wywiadzie udzielonym Gazecie Lubuskiej. W momentach, gdy dzieje się wokól Urzędu Marszałkowskiego coś niedobrego, co ogniskuje uwagę mediów, wyraźnie zauważalna jest jej samotność, która szybko przekształca się w nadpobudliwość i nerwowość.

Zdaniem radnej Beaty Kulczyckiej z klubu radnych Samorządowe Lubuskie, marszałek Polak udaje się przez tyle lat utrzymać na fali, bo nieustannie zmienia sojusze. – Fakt, że potrafi zapanować nad męskim szowinizmem, ale jej styl rządzenia opiera się na na emocjonalnym zachowaniu i przekonaniu o własnej nieomylności. Jakakolwiek krytyka, to obraza majestatu i naruszenie dóbr osobistych – mówi GL.

Ten charakter rodził też dobre owoce. Kiedy w 2013 roku decydowały się losy gorzowskiego szpitala, którego zadłużenie wynosiło ponad 230 milionów złotych i istniało realne zagrożenie jego bankructwa, Polak postawiła wszystko na jedną kartę. Wbrew własnemu środowisku z Gorzowa, zdecydowała się na przekształcenie szpitala w spółkę. Inna sprawa, że i to nie jest do końca jej osobisty sukces, co w dzisiejszej narracji umyka. - Udało się dzięki wsparciu politycznemu i posłance Bożennie Bukiewicz, która silną ręką pilnowała całego procesu w Warszawie – mówiła rok po udanej operacji w 2014 roku. Dzisiaj wszystkie zasługi przypisuje już tylko sobie.

Tak dzieje się w odniesieniu do wszystkich obszarów w województwie. Skrupulatnie pilnuje, by każdy sukces – faktyczny lub tylko propagandowy, miał jej twarz i podpis. – Ona jest przewodniczącą zarządu województwa, a nie jednoosobowym zarządem. Zarząd to ciało kolegialne i gdyby tak było, to nie byłoby tych wszystkich błędów z WORD-em czy rtęcią na Odrze – mówi GL pierwszy marszałek województwa Andrzej Bocheński, który faktycznie przez 8 lat tworzył nowe województwo. - Ona sprawuje funkcję marszałka tak, jakby była wybrana w wyborach bezpośrednich i z nikim się nie liczy – to już Fiedorowicz, który od początku jej kibicował i otworzył przed nią wiele drzwi. – Mieliśmy kiedyś bardzo wiele prywatnych kontaktów, ale nie chciała ich utrzymywać – dodaje i ze smutkiem wspomina, że gdy kierował sejmikiem, na spotkanie z nią czekał ponad pół roku.

Prezydent Zielonej Góry Janusz Kubicki, rządzi miastem od 2006 roku, nie ma złudzeń co do marszałek Polak. – W pierwszy dzień urzędowania witała mnie z kwiatami, ale powiedziałem jej, że u mnie współpraca będzie wyglądać inaczej – opowiada GL. Polak odeszła, a Kubicki co do współpracy z nią jako marszałkiem już dawno pozbył się złudzeń. - To nie jest dla mnie wiarygodny partner, ponieważ zachowuje się jak konkurent, a przy tym bardzo często mija się z prawdą. Nie mówiła w wielu sprawach prawdy i trudno z kimś takim współpracować – mówi. Jako dowód podaje przykłady. – Kłamała, że dwa lata wydawałem pozwolenie na szpital. Kłamała w sprawie ścieżek rowerowych i w wielu innych sprawach. Szkoda słów – dodaje prezydent Kubicki, który wydaje się być największą solą w oku marszałek Polak. Wszystko dlatego, że w 2010 roku stanęła z nim w szranki o fotel włodarza miasta. Poniosła sromotną porażkę: Kubicki otrzymał poparcie rzędu 64,87 proc. głosów, a Polak zaledwie 18,45 proc.

Polityk ze ścisłych władz lubuskiej PO, zapytany przez GL, dlaczego Polak jest tak nieufna, podejrzliwa i zamknięta, a z drugiej strony emocjonalna i ekspresywna, odpowiada z ironią: - Po takim publicznym tekście Waldka (przewodniczący lubuskiej PO Waldemar Sługocki), że jakby chciał, to Elżbieta Polak nie byłaby marszałkiem, inna już raczej nie będzie. I jeszcze ten Marcin (Marcin Jabłoński, wicemarszałek), kto czułby się dobrze wiedząc, że ma w zarządzie człowieka, którego politycznie oszukał?

Wydawało się, że katastrofa ekologiczna na Odrze była dla niej dopustem Bożym. Tak przynajmniej wyglądało to na początku, zanim nie ogłosiła światu, że usłyszała od ministra środowiska i klimatu Brandenburgii Alexa Vogela, że przyczyną zatrucia rzeki jest rtęć. Niemcy wszystkiemu zaprzeczyli, ale lider PO Donald Tusk zdążył uczynić z informacji oręż do walki z rządem. Polak znalazła się w opałach. „Marszałek od rtęci” – okrzyknęli ją niemal jednogłośnie internauci.

Krosno Odrzańskie, 19 sierpnia. Kilka dni po tym jak marszałek Elżbieta Polak ogłosiła, że Odra została skażona rtęcią. W ciągu dwóch miesięcy była bohaterką dwóch ogólnopolskich afer w które nieopacznie zaangażowała liderów krajowych. Podczas spotkania jej oczy były rozbiegane. Robiła dziwne miny, co chwilę zmieniała pozycję nóg, jakby gryzły ją nadodrzańskie muszki. Widać, że nie jest niczego pewna i znajduje się na skraju załamania. Na siłę szukała kontaktu wzrokowego, ale dookoła byli tylko działacze wędkarscy, ekologowie, burmistrz i przewodniczący Tusk.

Wierchuszka PO w Lubuskiem usiadła z boku, jakby chciała zachować dystans od Polak. Parlamentarzyści ożywiali się tylko w chwilach, gdy w ich stronę spoglądał lider. On przyjechał ratować ją z opałów. Za kilka tygodni głosowany będzie wniosek o odwołanie Elżbiety Polak ze stanowiska marszałka województwa. Jej losy zależeć będą od koalicjantów, ale również tych spośród członków PO, wobec których nie była zawsze lojalna, rozstawiała ich po kątach, albo się ich pozbywała, kiedy było to jej potrzebne.

Oficjalna linia partii jest taka, że żadnych zmian nie będzie. Rzecz w tym, że 2010 roku Marcin Jabłoński też był murowanym kandydatem na marszałka, a gwarantem tego była Polak. Dzisiaj jadą na jednym wózku, ale wicemarszałek jakby trochę z boku. Ona zdaje sobie sprawę, że to może być już koniec. Przynajmniej pewnego etapu, który chciała zakończyć na własnych warunkach.

Wniosek o odwołanie jej z funkcji marszałka radni PiS złożyli 8 sierpnia br. Była to reakcja na zaniedbania, zaniechania oraz niejasności w aferze „praca za seks” w gorzowskim WORD. Po raz pierwszy nie może czuć się bezpiecznie. – W sprawie WORD nie ma koalicji – powiedział w radio Wacław Maciuszonek, przewodniczący Sejmiku Województwa Lubuskiego oraz lider koalicyjnego klubu Bezpartyjnych Samorządowców. To obecnie trzecia siła w sejmiku.

- Chodzi nie tylko o WORD, ale także inne jednostki, gdzie sposób nadzorowania jest zły – mówił Maciuszonek, który nie kryje, że w regionie większe wpływy powinni mieć samorządowcy, a nie partie polityczne. Buzuje również wśród działaczy PSL – drugiego koalicjanta, którzy nie chcą być kojarzeni ani z aferą w WORD, ani ze skandalem z rtęcią na Odrze, czekają na sygnał z centrali.

Pewne jest jedno, dalszego trwania Elżbiety Polak na stanowisku marszałka chce tylko ona sama. Nie może być pewna lojalności nawet tych, którzy jej sporo zawdzięczają. Przez lata było jej wszędzie pełno, ale ostatnio zaczęło to doskwierać nawet posłom i senatorom PO. Atuty stały się wadami, a najbardziej irytuje to koalicjantów, których apetyty są większe, niż kiedykolwiek wcześniej. Dotychczas to oni byli w menu PO i Polak, ale teraz siedzą mocno przy stole negocjacji. W karcie dań jest stanowisko marszałka województwa.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Pani Ela I... Historia o tym, jak prosta dziewczyna z Małomic została samowładcą Województwa Lubuskiego - Gazeta Lubuska

Wróć na i.pl Portal i.pl