Świat wstrzymuje oddech słysząc groźby wojskowych Putina, którzy zapowiadają rozpętanie katastrofalnej powodzi w nowej taktyce zastraszania Ukraińców po nieudanym nuklearnym szantażu, ostrzega Kijów.
Prezydent Wołodymyr Zełenski potępił rosyjskich terrorystów za podłożenie materiałów wybuchowych wzdłuż bariery elektrowni wodnej Kachowka. Rosjanie zajęli ją na początku wojny i stanowi jedną z ostatnich pozostałych przepraw przez Dniepr w regionie.
Rzecznik Kremla powiedział rosyjskiemu tabloidowi "Komsomolskaja Prawda", że trudno byłoby przetrwać „tak imponującą apokalipsę wodną”.
Powódź trwałaby trzy dni. Po wybuchu tamy fala o wysokości pięciu metrów przeleciałaby Dnieprem z prędkością 25 km na godzinę. Zmyłaby wszystkie pobliskie wioski, napotkane po drodze. Po dwóch godzinach to tsunami byłoby w Chersoniu.
Jeśli tama runie, Kanał Północnokrymski zniknie. A zaopatruje on okupowany Krym w 85 proc. zasobów wody.
Mychajło Podolak, główny doradca Zełenskiego, mówi, że ruch Moskwy byłby próbą powstrzymania ukraińskiego natarcia w regionie Chersonia.
- Nie będzie pokoju pod przymusem. Nie złamią nas. Oddamy jeszcze mocniej – mówi.
Odbicie Chersonia byłoby znaczącym podniesieniem morale Ukraińców po stratach poniesionych w wyniku ataków Rosji z wykorzystaniem irańskich dronów.
