Tomasz Sieradzki dowiedział się, że ma tętniaka w mózgu 7 lat temu. - Źle się czułem, mdlałem, miałem zawroty głowy - przyznaje pan Tomasz i mówi, że zgłaszał się do różnych ośrodków neurochirurgicznych w Polsce, ale wszędzie albo nikt nie chciał się podjąć operacji, albo mówiono mu, że po zabiegu może dostać udaru lub np. zaburzeń mowy.
Mężczyzna szukał ostatniej deski ratunku i zgłosił się do szpitala przy ul. Borowskiej. Tam neurochirurg dr Maciej Miś stwierdził, że wyleczy pacjenta, że musi mu dać szansę. - Zdopingowało mnie to, że wszyscy temu pacjentowi odmawiali. Postanowiłem, że coś wymyślę - podkreśla neurochirurg, który razem ze swoim bratem dr Marcinem Misiem z Zakładu Radiologii Ogólnej, Zabiegowej i Neuroradiologii operowali pacjenta.
A pan Tomasz do łatwych pacjentów nie należał, bo jego tętniak miał skomplikowaną budowę. - Zazwyczaj jest tak, że do tętniaka wprowadza się specjalne spirale, które powodują jego wykrzepianie i tętniak nie pęka. Tętniak pana Tomasza miał jednak bardzo skomplikowaną budowę i musieliśmy wyłączyć tętniaka tak, by nie zablokować przepływu krwi do trzech naczyń, które od tego tętniaka odchodziły - wyjaśnia dr Marcin Miś.
Lekarze więc wymyślili, że użyją dostępnego sprzętu, ale go nieco zmodyfikują, tak by wytworzyć specjalne tunele w naczyniach, by te się nie zapadły i jednocześnie umieścić specjalne spirale w tętniaku, by spowodować jego wykrzepianie. Lekarz wiedzieli, że ich zabieg jest nowatorski, trudno im było więc przewidzieć możliwe komplikacje. - Poinformowaliśmy pacjenta, że raczej nikt takiego zabiegu jeszcze nie robił - mówi dr Maciej Miś i dodaje, że pacjent się zgodził. Operacja trwała kilka godzin i przebiegła bez komplikacji. - To było szczęście początkującego. Wszystko poszło idealnie - śmieje się dr Miś, neurochirurg.
Zabieg przeprowadzono 27 lutego 2016 roku, niecały miesiąc temu pana Tomasza operowano raz jeszcze - by, jak mówią lekarze, dołożyć spiral, które będą wykrzepiać tętniaka i spowodują, że nie będzie on już zagrażał pacjentowi.
Dziś Tomasz Sieradzki jest całkowicie wyleczony. - Normalnie funkcjonuję, wszystko jest dobrze, mogę chodzić, mówić, słyszeć. Nie mam już zawrotów głowy, nie mdleję i nie przewracam się - mówi z radością pacjent.
Co ciekawe lekarze, operując pacjenta, nie mieli pojęcia, że ich zabieg będzie nowatorski w skali nie tylko Polski czy Europy, ale też całego świata. Dowiedzieli się o tym dopiero podczas międzynarodowej konferencji, na której prezentowali swój zabieg środowisku medycznemu. - Koledzy stwierdzili, że ta technika musi się jakoś nazywać, a że obaj mamy na nazwisko Miś, to wymyślili, że będzie to "Teddy Bear Technique", czyli misiowa technika - tłumaczy dr Maciej Miś.
Teraz lekarze deklarują, że gdy tylko pojawi się pacjent z równie skomplikowanym tętniakiem, będą go operować "na misia".
ZOBACZ TEŻ:
Skomplikowana operacja w Polsce. Pacjentka przeszła rekonstrukcję 40 proc. ubytku czaszki
DD TVN/x-news