Prawo i Sprawiedliwość wdrożyło w życie plan B, o którym politycy tej partii mówili jeszcze przed decyzją Państwowej Komisji Wyborczej.
Kiedy w czwartek PKW odrzuciła sprawozdanie finansowe o przychodach, wydatkach i zobowiązaniach finansowych komitetu PiS z wyborów parlamentarnych 2023 roku i zarzuciła nieprawidłowości w finansowaniu kampanii na kwotę 3,6 mln zł, Prawo i Sprawiedliwość uruchomiło zbiórkę środków na swoje funkcjonowanie.
„Dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy twojej pomocy! Koalicja 13 grudnia zrobi wszystko, aby zniszczyć w Polsce praworządność i demokrację. Tylko dzięki twojej pomocy będziemy mogli dalej walczyć o Polskę godną, suwerenną i praworządną. Wesprzyj nasze działania!” – można przeczytać w opublikowanym przez partię wpisie.
Także dzień później, w piątek podczas konferencji prasowej prezes PiS Jarosław Kaczyński apelował do wyborców o wpłaty.
- Nikt, kto jest Polakiem, nawet takim letnim patriotą, na to nie może się zgodzić i my będziemy walczyli, ale potrzebujemy w tej chwili pomocy ze strony społeczeństwa, pomocy finansowej – mówił Kaczyński, podkreślając, że „wszystko musi przebiegać legalnie”.
Apel prezesa przyniósł skutek natychmiastowy - już w sobotę 31 sierpnia koło południa suma zbiórki oscylowała wokół 1,5 mln złotych.
Ale to nie wszystko. Również w piątek prezes Kaczyński zapowiedział, że co miesiąc parlamentarzyści PiS będą przelewali na konto partii po 1000 złotych, a europosłowie - po 5000 złotych.
Do tej pory, jak pisze Money.pl szeregowy członek Prawa i Sprawiedliwości powinien co miesiąc opłacać składkę członkowską w wysokości 10 zł, dla emerytów i rencistów jest zniżka, oni płacą tylko 5 zł. Wraz z zajmowanym stanowiskiem stawki rosną. Tak zwani funkcyjni działacze, np. marszałkowie, wójtowie czy burmistrzowie płacą od 100 do 200 złotych miesięcznie.
W mediach już pojawiły się wypowiedzi szeregowych członków PiS, którzy, najdelikatniej mówiąc, z decyzji prezesa Kaczyńskiego nie są zadowoleni. Podkreślają, że ludzie mają kredyty, rodziny, a tysiąc złotych to jednak nie tak mało. Niezadowolenie słychać zwłaszcza w terenie, tam działacze podnoszą, oczywiście po cichu, że z nielegalnie finansowaną kampanią wyborczą nie mieli nic wspólnego, nie skorzystali na niej, a teraz przyjdzie im za nią płacić. W Zjednoczonej Prawicy słychać obawy, że może dojść do buntu partyjnych dołów, a zapał zwolenników PiS, którzy ratują partie swoimi wpłatami też z czasem osłabnie.
Przypomnijmy, w czwartek Państwowa Komisja Wyborcza zdecydowała o odrzuceniu sprawozdania finansowego Prawa i Sprawiedliwości. Uznała, że PiS bezprawnie wydała na kampanię parlamentarną przed wyborami w 2024 roku 3,6 mln zł. Oznacza to, że zwrot kosztów poniesionych przez Prawo i Sprawiedliwość na kampanię może zostać obcięty o ponad 10 mln zł – to trzykrotność zakwestionowanej kwoty, partia będzie też musiała zwrócić 3,6 mln do Skarbu Państwa. To jednak nie wszystko. PiS może stracić całą subwencję przyznawaną na okres trzech lat. Co do tego, decyzja PKW ma zapaść w najbliższych miesiącach. Państwowa Komisja Wyborcza przeanalizuje „sprawozdanie roczne o źródłach pozyskania środków finansowych, w tym o kredytach bankowych i warunkach ich uzyskania oraz o wydatkach poniesionych ze środków Funduszu Wyborczego" za 2023 rok przedstawiony przez PiS. Może się wówczas okazać, że odrzucenie sprawozdania komitetu wyborczego spowoduje w konsekwencji odrzucenie także sprawozdania rocznego partii. Wtedy PiS - na podstawie art. 38d ustawy o partiach politycznych - straci całą subwencję budżetową na okres trzech lat, czyli 77,7 mln zł.
Prawo i Sprawiedliwość od decyzji PKW może się w ciągu 14 dni odwołać do Sądu Najwyższego. Tu Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN - nieuznawana przez europejskie instytucje, zasiadają w niej neosędziowie - ma 60 dni na rozpatrzenie skargi. Od wydanego orzeczenia nie przysługuje odwołanie. Jak jednak sugerują niektóre media, jeżeli rozpatrzy ją na korzyść PiS, decyzja SN zostanie zignorowana. Podobno minister finansów już zamawia opinie, które mają stanowić „podkładkę” do niewypłacenia Zjednoczonej Prawicy pieniędzy, bo to on ostatecznie dokonuje przelewu.
Do końcowych rozstrzygnięć zostało jeszcze wiele tygodni, póki co, PiS grzmi o białoruskich standardach.
-To, co dzisiaj spotkało PiS, w przyszłości spotka reżim Tuska. Komuna miała być wieczna, a wieczna nie była, więc i reżim rządu Donalda Tuska się skończy, prędzej czy później - mówił na konferencji po ogłoszeniu decyzji PKW przewodniczący klubu parlamentarnego PiS Mariusz Błaszczak.
- Nie złamaliśmy prawa. Mamy do czynienia z zemstą, z próbą zniszczenia opozycji. Żeby stworzyć fory dla kandydata koalicji 13 grudnia w wyborach prezydenckich przyszłorocznych - przekonywał.
Dziennikarze przypomnieli Błaszczakowi, że to decyzją PiS w Państwowej Komisji Wyborczej znaleźli się politycy wybierani przez większość sejmową, a nie sędziowie, jak to było wcześniej.
- To zarzut dla 5 przedstawicieli koalicji 13 grudnia. Tych 5 panów zadziałało jak politycy. Przyznam, że nie spodziewaliśmy się takiej bezczelności. Tego, że nie będą szanować zasad, reguł demokratycznych. Wprowadzają inny system. Wprowadzają system białoruski w Polsce. To odbieranie opozycji finansowania, dyskryminowanie milionów wyborców - grzmiał Błaszczak.
Były premier Mateusz Morawiecki. Decyzję o odrzuceniu sprawozdania nazwał „haniebną”, a jako jej cel wskazał „zemstę i marginalizację opozycji”.
„Przeciwstawiamy się próbom zniszczenia polskiej demokracji. Będziemy o nią walczyć, samodzielnie zbierając fundusze na kampanię! Nie dla monopolu na władzę w Polsce!” - napisał na platformie X.
W szeregach PiS-u wyraźnie widać nerwowość. Pod adresem PKW i koalicji rządzącej padają mocne słowa, ale też politycy Zjednoczonej Prawicy doskonale zdają sobie sprawę, że są w tarapatach, tym bardziej, że przed nami kampania prezydencka.
- Przegrzali, poczuli się za pewnie. W partii wygrała pazerność i głupota, a stery trzyma tzw. zmiana korytkowa, która troszczy się wyłącznie o własne „koryto”. Nie wiem, czy oni się z tego wygrzebią - mówił Onetowi Stanisław Kostrzewski, ekonomista, do 2014 roku główny strateg finansowy i skarbnik PiS. - Nie ma dziś w PiS ludzi, którzy byliby gotowi na wprowadzenie oszczędności w każdej dziedzinie partyjnej działalności. A to mogłoby partię uratować - dodał.
Do sprawy odniósł się dopytywany przez dziennikarzy o decyzję PKW premier Donald Tusk.
- Władza, o której wszyscy wiedzą, że robiła złe rzeczy, jeśli ta władza po zmianie politycznej za nic nie odpowiada, to to jest druzgocące dla demokracji. Czytam komentarze ze strony PiS o „okrutnym reżimie Tuska”. Prawdziwym problemem byłoby, gdyby władza nie ponosiła odpowiedzialności za czyny, które są widoczne gołym okiem - mówił Donald Tusk.
Jednocześnie przypomniał, że w czasach wspólnych rządów PO i PSL to właśnie koalicjant jego partii stracił wszystkie środki i musiał sprzedać siedzibę. Premier wspomniał też o utracie pieniędzy po błędzie technicznym popełnionym przez Nowoczesną.
- Nie pamiętam, żeby oni płakali, żalili się, mówili o reżimach. Weszli na drogę prawną i starali się wyjaśniać. Uznawali to za reguły demokracji. PiS je gwałcił w sposób bezwstydny, więc w tym sensie jestem bardzo zadowolony, że okazało się, że neutralna z definicji PKW podzieliła opinię powszechną w narodzie, że nie tylko kradli, ale też pieniądze, które zawłaszczyli, wykorzystali do nierównej walki politycznej. Tak że jest okej - dodał szef rządu.
Do sprawy odniósł się wywołany do tablicy, szef ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz, który stwierdził, że „nie ma równych i równiejszych”.
- Jeżeli ktoś wykorzystywał instytucje państwa, instrumenty państwa, ktoś manipulował - bo ewidentnie tak można powiedzieć - i w 2019, i 2023 roku, ponosi za to odpowiedzialność - mówił.
Na uwagę, że politycy PiS zarzucają, iż taka decyzja oznacza niszczenie demokracji lub ma osłabić opozycję przez wyborami prezydenckimi, szef MON powtórzył za Donaldem Tuskiem, że kiedy PSL ucierpiał finansowo po odrzuceniu sprawozdania, to „nikt nie płakał wtedy, nikt nie mówił, że to jest koniec demokracji, że to jest białoruski standard, przeszło to bez większego echa”.
- Więc naprawdę niech się nie mazgają, niech nie rozpaczają, niech wezmą się do roboty - poradził Kosiniak-Kamysz.
I trudno nie przyznać mu racji. Za kilka miesięcy rusza kampania prezydencka, za niecały rok Pałac Prezydencki zmieni gospodarza. Jest co robić!
