- Zdecydowanie opowiadam się przeciwko chowaniu na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie komunistycznych dygnitarzy. Ta nekropolia jest niezwykle ważna dla tożsamości naszego narodu. Powinni spoczywać na niej wybitni Polacy, których zasługi dla Ojczyzny nie budzą wątpliwości – napisał w oświadczeniu dr Łukasz Kamiński, prezes Instytutu Pamięci Narodowej. Podkreślił, że Stanisław Kociołek zapisał jedną z najczarniejszych kart w najnowszej historii Polski.
Sprawa pogrzebów komunistycznych dygnitarzy budzi sprzeciwy, aby uniknąć podobnych kontrowersji, niezbędna jest zmiana prawa. Kwestie związane z pochówkiem na cmentarzach komunalnych cały czas reguluje ustawa z 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych. - Tę kwestię należy uregulować, ale IPN nie jest od narzucania rozwiązań rządzącym. Osoby, które negatywnie zapisały się w historii Polski, nie powinny być grzebane w tym szczególnym miejscu, jakim są Powązki – powiedziała Agencji Informacyjnej Polskapress Agnieszka Sopińska-Jaremczak, rzecznik prasowy IPN.
Zarząd Cmentarzy Komunalnych w Warszawie poinformował AIP, że o pochówku na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach decyduje rodzina. Prezydent miasta stołecznego Warszawy wydaje jedynie zgodę na tradycyjny pochówek w trumnie.
Protestów i kontrowersji związanych z pochówkami komunistycznych dygnitarzy można uniknąć. – Powinny się spotkać wszystkie zainteresowane strony, w gestii których leżą miejsca pochówków na Powązkach, czyli Ministerstwo Obrony Narodowej, urząd miasta stołecznego Warszawy, Zarząd Cmentarzy Komunalnych, ale też i IPN, który często jest pytany o zgodę na pochówek na Powązkach – powiedział AIP Tadeusz Płużański, prezes fundacji „Łączka”, która zajmuje się odnajdywaniem i pogrzebami Żołnierzy Niezłomnych. Po protestach społecznych, m.in. fundacji Łączka, zdecydowano o tym, że kompania reprezentacyjna Wojska Polskiego nie będzie uczestniczyć w pogrzebach członków najwyższych władz reżimu komunistycznego. T. Płużański zwrócił uwagę, że nie chodzi o sposób chowania tych osób, gdyż one
na Powązkach nie powinny spoczywać. Należy je chować na zwykłych cmentarzach komunalnych. – Trzeba wypracować jasne i jednoznaczne reguły postępowania w takich sytuacjach. Należy to zrobić jak najszybciej, bo już zbyt dużo było komunistycznych pochówków na Powązkach. Pochowano tu Jana Ptasińskiego, ministra bezpieki w czasach stalinowskich, czy Wojciecha Jaruzelskiego. Żadna z tych osób nie powinna spoczywać w miejscu chwały polskiego oręża, gdzie spoczywają żołnierze września 1939 r., powstańcy, żołnierze AK i NSZ – skomentował dla AIP T. Płużański.
Na ceremonii pogrzebowej zjawiła się rodzina i znajomi. Nie pokazali się dawni komunistyczni notable. Nie było władz państwowych, ani samorządowych. Świecki ceremoniarz żegnał Stanisława Kociołka jako człowieka niesłychanie rodzinnego i jedną z ofiar Grudnia 70. Pod kaplicą pogrzebową w milczeniu protestowało kilkanaście osób. Trzymali tablice ze zdjęciami pomordowanych w grudniu 1970 r. – Jestem tu, bo sprzeciwiam się pochowaniu na Powązkach komunistycznego zbrodniarza. Każdy nawet największy zbrodniarz musi zostać pochowany, ale niech nie będzie to miejsce, gdzie spoczywają żołnierze, którzy ginęli w obronie niepodległości i wolności Polski – powiedział AIP jeden z protestujących, Edward Mizikowski, drukarz podziemnej prasy i działacz opozycji w latach osiemdziesiątych. – Przyszedłem upomnieć się o pamięć i sprawiedliwość dla zamordowanych na Wybrzeżu – skomentował dla AIP inny z uczestników pikiety.
Protestujący przeszli w milczeniu w kondukcie pogrzebowym, gdzie po krótkiej ceremonii pożegnalnej złożyli obok kwiatów przyniesionych przez znajomych i rodzinę złożyli zdjęcia pomordowanych robotników. Odśpiewali zwrotkę piosenki „Janek Wiśniewski padł”, napisanej w grudniu 1970 r.: „Krwawy Kociołek to kat Trójmiasta. Przez niego giną dzieci, niewiasty. Poczekaj draniu, my cię dostaniem. Janek Wiśniewski padł”.
S. Kociołek ponosi odpowiedzialność za masakrę robotników w grudniu 1970 r. Wtedy przylgnął do niego przydomek: „Krwawy Kociołek to kat Trójmiasta”. W przeddzień masakry wezwał robotników do powrotu do pracy. 17 grudnia 1970 r. w Gdyni, wojsko i milicja otworzyły ogień do robotników idących do pracy. Na Wybrzeżu zginęło 41 osób, rannych było 1164 osoby, zatrzymano ponad 3 tysiące osób. Wśród zabitych było również kilku funkcjonariuszy MO i LWP, kilkudziesięciu zostało rannych.