W 2005 r. w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Katowicach zjawiła się młoda kobieta. Wyglądała dość niepoważnie: dredy na głowie, bluza z kapturem, trampki. Od kilku miesięcy próbowała skontaktować się z profilerem Bogdanem Lachem. Policjanci najpierw próbowali jej wmówić, że nie ma takiej osoby jak profiler. Potem się okazało, że Bogdan Lach istnieje, ale jest bardzo zajętym szefem policyjnych psychologów, nie można mu zawracać głowy. W końcu przyznali, że funkcja profilera jest operacyjna i policja nie chciałaby, aby dziennikarze to ujawnili. A Bogdan Lach już wtedy był skuteczny w rozwiązywaniu najtrudniejszych zagadek kryminalnych. Tyle że robił to właściwie po godzinach pracy. Dziennikarka była jednak nieustępliwa. W końcu dostała 30 minut na rozmowę.
Profiler, ujrzawszy przed sobą młodą dziewczynę w dziwnej fryzurze i ubraniu, potraktował ją pogardliwie. - Był dla mnie niemiły - śmieje się dziś Katarzyna Bonda, była dziennikarka, dziś wyrastająca na gwiazdę wśród pisarzy kryminałów. - Być może myślał, że będę go atakować, argumentować, że praca profilera to wróżenie z fusów. Szybko jednak udowodniłam mu, że wiem, o czym mówię. Przed rozmową z nim przekopałam całą dostępną literaturę, głownie brytyjską, i bibliotekę FBI. W Polsce w tym czasie na temat profilerów prócz publikacji Instytutu Ekspertyz Sądowych nie było nic. Gdy Bogdan przekonał się do mnie i zaczęliśmy rozmawiać, wiedziałam, że trafiłam w końcu we właściwe miejsce i na właściwego człowieka. Z 30 minut rozmowy zrobił się prawie cały dzień. Kiedy wracałam z Katowic do Warszawy, już wiedziałam: bohaterem mojej pierwszej książki "Sprawa Niny Frank" będzie profiler. I tak się stało - profiler wkroczył do popkultury i zmieniał świadomość. Jako pierwsza z dziennikarzy napisałam wtedy też artykuł o polskich profilerach. Było ich w tamtym czasie trzech: młody i ambitny Janek Gołębiowski, który wykłada dziś na SWPS, Darek Piotrowski.
Ale Lach był najlepszy. I tak, to prawda - to ja odkryłam Bogdana Lacha dla mediów. Uzurpuję sobie do tego prawo i wcale się tego nie wstydzę. Jestem terrorystką i zmusiłam go, aby wystąpił w moim artykule, tłumacząc mu, że lepiej będzie, jeśli wyjdzie z ukrycia, że warto mówić o tym, co robi, aby i policjanci wiedzieli, z czym się je profilowanie, i nie traktowali go na równi z jasnowidzem z Człuchowa. Bo takie wtedy były relacje - wspomina Katarzyna Bonda. Nawet wśród policjantów zdarzali się tacy, którzy śmiali się w kułak, słysząc o profilowaniu.
Ale i Katarzyny Bondy nie oszczędzali autorzy kryminałów oraz czytelnicy, gdy wydała swoją książkę o komisarzu Hubercie Meyerze, którego pierwowzorem był Lach. - Wyśmiewali się ze mnie, a dzisiaj to odszczekują. Nawet wydawca, który nie znał słowa "profiler", chciał, abym zmieniła nazwę na inną. Nie da się jednak znaleźć lepszego polskiego odpowiednika na tę profesję - przyznaje autorka. Bohaterka jej najnowszej książki, która ukaże się 21 maja, Sasza Załuska też będzie profilerką - pierwszą taką bohaterką w polskiej prozie kryminalnej, wzorowaną na znanej brytyjskiej profilerce, uczennicy Davida Cantera, największego nauczyciela profilowania. No i dziś chyba każdy wie, co znaczy profiler. Choć wciąż jeszcze w małych jednostkach policji zdarza się, że policjanci boją się wezwać profilera i wzywają jasnowidza. Niemniej jednak stereotyp profilera został przełamany. A nawet nadeszły czasy wielkiego boomu na profilerów w Polsce. W każdej komendzie musiał być profiler.
Szefowie policji wpadli więc na plan, żeby profilerzy wyszkolili więcej osób - psychologów policyjnych. Ale okazało się, że nie każdy się do tej roboty nadaje. Większość osób odpadła, nie skończyła szkolenia. Mieli wiedzę, byli policjantami, ale do tej roboty potrzebne są dar, iskra Boża. W rzeczywistości praca profilera jest żmudna i nudna. To analityczna dłubanina. W serialach wygląda to fascynująco, są emocje, w rzeczywistości więc też oczekuje się od profilera, że uczyni cud.
Katarzyna Bonda trafiła na ślad polskiego profilera po tym, kiedy w 2004 r. pojechała do Rawicza. Pisała reportaż o niewyjaśnionych zbrodniach. Zamordowano tam młodą, śliczną dziewczynę. - Byłam u jej rodziców, widziałam jej zdjęcie na szafce - polska Laura Palmer, jak z "Miasteczka Twin Peaks" Davida Lyncha - opowiada. Dziewczyna pracowała w spożywczaku. Morderca wszedł do sklepu, zażądał pieniędzy, a kiedy się nie zgodziła, nożem, którym kroiła chleb, zadał jej wiele ciosów. Zabrał garść bilonu, wsiadł na rower i odjechał. Szukano sprawcy bardzo długo, bez powodzenia. To były czasy, kiedy badanie DNA było niezwykle drogie. Ludzie w miasteczku, w którym wydarzyła się tak straszna zbrodnia, byli rozgoryczeni. - Przejęła mnie ta historia - śmierć przypadkowa, zderzenie ciemnej i jasnej strony mocy. Wyjeżdżając z Rawicza, miałam wrażenie, że uczestniczę w niedokończonym filmie - opowiada Bonda. Jakiś czas później w jednej z regionalnych gazet, w małej szpalcie znalazła informację, że sprawca został zatrzymany. Zadzwoniła do komendanta: - Jak go namierzyliście? Sprawa wydawała się przecież beznadziejna. Komendant odpowiedział: - Przyjechał facet w czarnym płaszczu, wziął akta sprawy na noc, a rano dostałem plik kartek i jak je przeczytałem, wiedziałem, kogo szukać. Policjanci poszli prosto
do 21-letniego młodego mężczyzny. Dziewczyna była jego trzecią ofiarą.
- Ale kto jest tym facetem w czarnym płaszczu? - chciała wiedzieć Bonda. Jednak nawet sam komendant dokładnie nie wiedział, czy zjawił się u niego profiler, czy może provider. Nie znał tego słowa. Ale podał nazwisko: Bogdan Lach. A Bondzie zapaliła się lampka z tyłu głowy. Chciała pierwsza dotrzeć do polskiego profilera. Po 10 latach Bogdan Lach jest dziś guru profilowania w Polsce. I choć nadal nie ma w policji etatu dla profilera (występuje jako radca prawny), a policjanci zajmujący się profilowaniem mają inne etaty i wykonują też inne zadania, sytuacja wygląda już zupełnie inaczej. Lach na dniach wydaje swoją naukową książkę poświęconą profilowaniu. Szkoli innych, jeździ za granicę na seminaria. Zresztą z Katarzyną Bondą wydał też w 2009 r. książkę "Zbrodnia niedoskonała" - abecadło dla początkujących profilerów i wszystkich, których to interesuje.
Najstarszą instytucją w Polsce, która chlubiła się tym, że robi profile sprawców, badając niewyjaśnione morderstwa na podstawie akt spraw, jest Instytut Ekspertyz Sądowych. Ale dziś już wiadomo, że akta to za mało. Nie da się stworzyć profilu zabójcy, nie będąc na miejscu zdarzenia, nie posiadając dobrej dokumentacji fotograficznej czy wideo. Profilowanie zaczyna się na miejscu zbrodni. Policjanci - śledczy, technicy - zbierają dane pod swoim kątem, a profiler zwraca uwagę na inne rzeczy. I sam powinien zbierać dowody, rozmawiać ze wszystkimi osobami pierwszy. Czerpie z tego, co zbiorą policjanci, ale de facto prowadzi własne śledztwo - powinien być niezależny, niepodległy.
Profilowanie jest konglomeratem wielu dziedzin: kryminologii, wiktymologii, medycyny sądowej i innych pokrewnych, jak np. prawo. Profiler musi mieć rozległą wiedzę ze wszystkich tych dziedzin, ale też określone predyspozycje i analityczny umysł. Umieć składać jak puzzle - zbudować obrazek na podstawie nieistniejących elementów. Ale ważne jest, do czego to służy - głównie do tego, by ograniczyć grono podejrzanych. Profiler może podać konkretne cechy charakteru sprawcy, określić płeć, wiek, status zawodowy, wie, czy to jest osoba o wykształceniu zawodowym czy bezrobotna, czy po studiach. Czy ma żonę, męża, czy żyje sama, czy ma partnerkę dochodzącą, czy ma dzieci, w którym miejscu może mieszkać (to tzw. profilowanie geograficzne), zwłaszcza gdy mamy do czynienia z seryjnym mordercą - profiler potrafi określić, gdzie jest dla sprawcy strefa bezpieczna i strefa jego działania. Ale musi być na miejscu zdarzenia w trakcie sekcji zwłok. Musi oglądać zdjęcia i wielokrotnie analizować, żeby znaleźć klucz do sprawcy. Ciało ofiary jest niezwykle ważnym elementem w pracy profilera. Obrażenia wskazują na związek ze sprawcą. Ofiara i sprawca są ze sobą komplementarni. Policjanci szukają krwi, spermy, włosów, łusek, kul, narzędzi zbrodni itd. Profiler w tym samym miejscu zdarzenia szuka tak zwanych śladów behawioralnych, czyli zachowania sprawcy. Jeśli ofiara miała zakrytą twarz szmatą, to profiler prawdopodobnie wyciągnie wniosek, że sprawca i ofiara się znali, chyba że to pozorowany motyw. Ale sprawca znający ofiarę chce zachować misterium śmierci, oddać rodzaj hołdu nawet przy brutalnej zbrodni. Zasłania oczy, aby ofiara nie patrzyła.
Pierwszy profil Bogdana Lacha był zapisany na kartce w kratkę i zawierał 20 słów. Płeć, widełki wiekowe, status zawodowy i miejsce zamieszkania - ale nie dokładny adres, tylko przybliżony teren. Odkrył, dlaczego doszło do zbrodni w Rawiczu: bo ofiara była dzielna. Gdyby dała przestępcy pieniądze, których zażądał, żyłaby. Ale się postawiła. Profiler wie, że to w ofierze jest punkt zaczepienia, hak, który, jeśli znajdzie - to znajdzie sprawcę. Dlatego kluczowa jest tzw. ostatnia linia życia ofiary, jego modus operandi i odkrycie, co poszło inaczej.
Przykładem obrazującym, czego na miejscu zbrodni szuka profiler, może być kolejna zbrodnia, która wydarzyła się naprawdę. Mężczyzna ważący 130 kg, wielki, silny, znaleziony trzy dni później we własnym mieszkaniu w kałuży krwi. Zginął od ciosów zadanych nożem. Przeanalizowano jego życie: nie wylewał za kołnierz, miał kolegów, z którymi miał zatargi. Ale nikogo nie dopasowali. Profiler na miejscu zdarzenia znalazł pod szafa małą piłeczkę do zabawy dla zwierzaka, ze śladem kociego pazura. Pytał techników: - Gdzie jest kot? Czy był tu kot? Patrzyli na niego jak na świra, ale przyznali, że kot musiał być, bo zebrali jego sierść. Profiler swoje: - To którędy wyszedł? Bo go nie ma. Ale dla policjanta, który szuka twardych dowodów, te pytania były absurdalne. Profiler w końcu ustalił, że kot sam nie mógł wyjść z mieszkania - zabójca musiał go wypuścić. Jaki zabójca w tak brutalny sposób morduje silnego mężczyznę, a lituje się nad kotem? Wbrew materiałom, jakie zebrali policjanci, postawił hipotezę, że sprawcą może być kobieta. Policjanci znaleźli ją na drugim końcu Polski. Przyznała się. Była zdziwiona, jak do niej doszli. A dla nich - jak ona to zrobiła - miała 145 cm wzrostu. Motyw: bardzo chciała, aby się z nią ożenił, a on odmówił.
Nie ma obawy, że sprawcy poznają tajniki pracy profilera. Jest cała masa rzeczy, których sprawca nie jest w stanie przewidzieć i nie da rady wszystkiego kontrolować. Brak śladów na miejscu zdarzenia też jest śladem dla profilera. Sprawca profilera nie przechytrzy. Profiler nie odpowiada na pytanie: kto, ale dlaczego zabił i jak to zrobił. Dopiero wtedy policjanci mogą znaleźć odpowiedź na pytanie: kto?
W tej chwili profilerzy w Polsce pracują też, biorąc komercyjne zlecenia, dla prywatnych firm. Na przykład firma jest okradana, potrzebuje profilu złodzieja, ale zależy jej na dyskrecji. To dla profilerów dobra szkoła - nie ma ryzyka pomyłki, a nie chodzi o życie ludzkie. Bo im częściej profiler praktykuje, tym jest lepszy, tym jego profile są dokładniejsze.