Znaczy, że niby co? Bo nawet nie wiadomo, czy sprawy na pewno idą ku lepszemu. Bo choć za komuny straciliśmy jednego wielkiego kapłana - męczennika, to stał się on błogosławiony, a tego drugiego zdołano, co prawda, na czas uwolnić, ale, niestety, opóźni to jego niechybny proces beatyfikacyjny.
Nie, stop. Jednak stop. Musimy zacząć mówić: STOP. A może raczej krzyczeć: DOŚĆ. Nałkowska napisała (o czym innym w innym świecie): „chodzi o to, że musi coś przecież istnieć. Jakaś granica, za którą nie wolno przejść, za którą przestaje się być sobą”. Więc musi być też jakaś granica, za którą nasze bierne przyzwolenie na rozwijające się wokół szaleństwo uderzy w nas samych. Według mnie już od dawna uderza.
No tak, tylko kto dziś czyta Nałkowską. Chyba tylko ci, co jeszcze czytają Herberta. Reszta porozdzielała ich, i wszystkich innych zresztą też, na dwie osobne kupki, z których tylko jedna jest koszerna. I nie szalejmy z tym czytaniem – wystarczy kilka poręcznych cytatów.
Co znamienne, media PiS-u dziś z Herberta najchętniej przywołują „Przesłanie Pana Cogito”. No tak, znów szarżuję. Biorą z niego tylko tę ostatnią linijkę, którą da się przerobić na hasło: „Bądź wierny Idź”. W mniej lub bardziej pokracznej formie to wstęp do komunikatu, że Tusk jest gorszy od komuny, trzeba z nim walczyć jak z hitlerowcami i bolszewikami, a ksiądz Michał O. jest prześladowany za wiarę i torturowany jak… pacz początek.
Mnie jednak znów prześladuje raczej „Potęga smaku”. Gdy widzę, jak pałac prezydencki celebruje 100. rocznicę urodzin Herberta wielkim, podświetlonym hasłem na frontonie. Dzień po tym, jak prezydent popełnił publiczny wyrzyg na prof. Adama Strzembosza, odpowiedzialnego za to, że „w polskim wymiarze sprawiedliwości pozostali komunistyczni sędziowie, splamieni przynależnością do PZPR”.
Ale czekaj, bo do głowy przychodzi mi tylko Stanisław Piotrowicz, mianowany przez Andrzeja Dudę na sędziego Trybunału. A nie, spoko, chodziło o „komunistycznych sędziów z PZPR”, a on był tam wtedy przecież tylko prokuratorem. I nie wydawał wyroków, tylko akty oskarżenia. Może dlatego nic tu prezydentowi nie zgrzyta.
A mnie zazgrzytało. „Lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku”.
Tylko cóż po smaku w świecie rządzonym potęgą kłamstwa. Kłamstwa, które już zostało kanonizowane. Bo zupełnie nie obrusza mnie nagranie uwolnionej wraz z ks. O. urzędniczki od funduszu sprawiedliwości. Zasady „nigdy się do niczego nie przyznawaj” i „jak cię złapią za rękę, mów, że to nie twoja ręka”, to taki miks złotych maksym ze świata złodziei i szpiegów. Zresztą, podobno „Gruba” się jednak „rozpruła”.
My zaś jesteśmy od dawna na kursie i ścieżce wyznaczanych przez ludzi takich jak Antoni Macierewicz. Kłam. Jak cię złapią na kłamstwie, kłam jeszcze bardziej. Mów każdą bzdurę, która ci przyjdzie do głowy. Kłam jak politycy, jak mediaworkerzy, jak internetowe trolle. Kłam, ile wlezie, piekła nie ma. Nikt się już nie przejmie najbardziej nawet piramidalną brednią.
No chyba, że jednak zaczniemy się wreszcie przejmować i zaczniemy krzyczeć: DOŚĆ. Bo w gruncie rzeczy to jest sprawa smaku! Inaczej, pochylając się za chwilę nad grobami bliskich i oddając hołd grobom bohaterów, nie będziemy pewni, czy za chwilę ścieżki między nimi nie zostaną do końca splątane. I trafimy na halloweenowe cmentarzysko, gdzie osoby niegodne plują na starych profesorów, wynosząc do godności komuszych sługusów.
A, zapomniałbym.
Księdza Jerzego utopiono 19 października. Może 20., bo esbecy na zaporę we Włocławku wjechali „koło północy”. Ale co za różnica, jak akurat do narracji pasuje 25 X. Kto to pamięta, kto sprawdzi, jak było, kto zaprotestuje. Pasował 25., to się datę przesunęło. Jak „dowody” w raporcie u Macierewicza.
Po prostu kłam. Wciąż nikt nie woła.
