Spis treści
Wszyscy wiedzieli, że będzie padać, że stan wód się podniesie, że może dojść do podtopień, może nawet powodzi błyskawicznych. Nikt jednak nie spodziewał się apokalipsy. Zalanych miast, wsi, ludzkich łez, ofiar śmiertelnych.
Niż genueński nad Europą Centralną
Już 12 września padało u naszych południowych i zachodnich sąsiadów - niż genueński Boris, określany już dzisiaj jako cyklon, sunął znad Zatoki Genueńskiej przez Nizinę Padańską i Nizinę Węgierską w kierunku Europy Środkowo-Wschodniej. Na południu Polski zbierały się sztaby kryzysowe, strażacy i wojsko zostali postawieni w stan gotowości.
Na wielką wodę szykowali się Czesi, Austriacy, Słoweńcy, Estończycy. Czeski minister środowiska Peter Hladik przyznał, że sytuacja meteorologiczna w kraju może przypominać tę z 1997 i 2002 roku, kiedy Republikę Czeską nawiedziły katastrofalne powodzie. Austriacki kanał telewizyjny ORF ostrzegał przed gwałtownym wzrostem poziomu wody w Dunaju. W południowej Karyntii zamknięto chodniki dla pieszych i ścieżki rowerowe wzdłuż rzeki Drau. Na potężne ulewy szykowały się słowackie służby. - Sześcio- i pięciokilometrowe mobilne zapory są w pogotowiu - mówił szef słowackiej straży pożarnej Adrian Mifkovic.
Chorwacka Służba Meteorologiczna i Hydrologiczna (DHMZ) wydała ostrzeżenia dla całego kraju. Jak podał „Croatia Week”, najniebezpieczniej miało być w piątek, 13 września. Skąd taki niepokój? Niż genueński powstawał również w przeszłości, nigdy jednak nie niósł z sobą tak ekstremalnej ilości wody. Ale też w tym roku Morze Śródziemne było wyjątkowo ciepłe, w Chorwacji temperatura wody dochodziła do 30 stopni Celsjusza.
Parujące z Morza Śródziemnego masy powietrza zetknęły się z zimnym powietrzem napływającym znad Alp, które zaabsorbowały bardzo dużo wilgoci, stąd nawalne opady. Boris dał się już we znaki Włochom. Jak podawało włoskie Passione Meteo Global, ponad 110 mm deszczu w ciągu kilku godzin spadło na początku zeszłego tygodnia w północnej oraz północno-zachodniej części kraju, szczególnie w Mediolanie oraz w Turynie.
Z ulewami zmagała się Wenecja. Meteorolodzy ostrzegali: najgorszy może być weekend - 14 i 15 września, ale już dzień wcześniej został przekroczony stan ostrzegawczy na punkcie wodowskazowym w Głuchołazach.
We Wrocławiu odbyło się posiedzenie sztabu zarządzania kryzysowego. Premier Donald Tusk i minister spraw wewnętrznych i administracji Tomasz Siemoniak rozmawiali z wojewodami i szefami służb. Wiadomo było, że na powódź najbardziej narażone są trzy województwa: dolnośląskie, małopolskie i śląskie.
13 września przed północą poziom wody w Prudniku przekroczył stan alarmowy. Woda zalała piwnice kilku domów. To był początek dramatu.
Kotlina Kłodzka pod wodą
Pierwszy szok przyszedł w nocy z soboty na niedzielę. W niedzielę rano woda Białej Głuchołaskiej przelała się przez wały broniące Głuchołaz oraz most tymczasowy i wdarła się do miasta. Nysa Kłodzka wystąpiła z brzegów, zalewając Kłodzko. W okolicach Stronia Śląskiego pękła tama, miasteczko, podobnie jak Lądek-Zdrój, znalazło się pod wodą.
- Jak pękła ta tama, to była taka siła, taki żywioł, że… No, że nie ma połowy miasta. Budynki woda zabierała, jakby to były kartony. W jednej chwili coś, co stało, płynęło - opowiada Jakub Chilicki, szef Domu Kultury w Stroniu Śląskim. - To przerasta wszelkie wyobrażenie o tym, co do tej pory widzieliśmy. Naprawdę. Nasza sytuacja jest dramatyczna, dookoła tylko nieszczęście - dodaje. Do Stronia Śląskiego i Lądka-Zdroju nie można było dojechać. W obu miastach przeprowadzono ewakuację ludności.
Kiedy woda opadła, a opadła szybko, mieszkańcy zaczęli wracać do domów. Gabriela Janiszewska, która jeszcze w niedzielę była nad morzem, teraz krząta się wokół swojego domu w Stroniu Śląskim.
- Nie wiem, od czego zacząć. Jak na to patrzę, to naprawdę nie wiem, co mam zrobić najpierw, a ja i tak mam fart. Mój dom stoi - mówi. Wspomina ostatnie dni. To był koszmar. - Nie mogliśmy się do nikogo dodzwonić. Tu moja córka, rodzice, nie wiedziałam, czy żyją, czy są cali. Dzwoniłam na policję, wszędzie gdzie się da, nikt nic nie wiedział. Mówili tylko, że nie dojadę, bo Stronia nie ma i jest odcięte od świata. Teraz już jestem spokojna i mam szczęście, bo moi bliscy ocaleli. Dużo ludzi wciąż szuka swoich bliskich - dodaje kobieta.
Miasteczko to znany kurort, malowniczo położony w górach, otoczony piękną przyrodą, poprzecinany potokami. Dziś wygląda jak miejsce, które ktoś chciał zmieść z powierzchni ziemi. Wszędzie gruz, szlam, służby, które przeszukują gruzowiska.
- Czego potrzebujemy? No, wszystkiego. Materiałów budowlanych, prądu, gazu, wody, kaloszy, łopat, mydła, ręczników. Mogę wymieniać przez godzinę. A przecież tu było tak ładnie, czysto, zielono. Teraz nie ma nic - mówi inna z mieszkanek miasta. Na razie nie oszacowano strat. Tych najtragiczniejszych i tak nie da się wycenić - żywioł kosztował życie najprawdopodobniej siedmiu osób, a wszyscy podejrzewają, że ofiar może być więcej, bo część ludzi uważa się za zaginionych.
- Powódź z 1997 roku była straszna. To, co wydarzyło się teraz, jest nie do opisania. TRAGEDIA, proszę napisać to dużymi literami - mówi jeden z mieszkańców Stronia.
Jego słowa potwierdzają tam wszyscy. W miasteczku wciąż nie ma prądu, wody, łączności. W Kłodzku na każdej ulicy krążą brudni, umazani błotem ludzie. Jedni, jakby zrezygnowani, idą wolno, inni podążali przyspieszonym krokiem, niosąc 5-litrowe butelki z wodą. To dlatego, że ta w kranie była skażona. - Nie nadaje się do picia - tłumaczy młody mężczyzna. Idzie zanieść wodę żonie, która sprzątała błoto w kamienicy przy ul. Daszyńskiego. Tam ludzie stracili wszystko.
Co jest najbardziej potrzebne? - Łatwiej będzie wymienić, co nie jest potrzebne... Nie mamy nic, straciliśmy dorobek życia, nie mamy ciuchów, jedzenia, środków medycznych, higienicznych, kołder, poduszek. Nic. Zostaliśmy w tym, w czym stoimy - opowiada jedna z kobiet.
Podobnie na ulicy Malczewskiego, gdzie wciąż jeszcze stała woda. Wielkie sprzątanie trwało na Wyspie Piasek, to królestwo małych przedsiębiorców. To tutaj są, a raczej były, urocze knajpki z widokiem na rzekę. - Tak romantycznie tu mieliśmy - mówi Barbara Glińska, właścicielka budynku, w którym na górze są pokoje do wynajęcia, a na dole restauracja serwująca staropolskie jedzenie. Woda wdarła się na pierwsze piętro. Kompletnie zniszczyła restaurację i pokoje u góry.
- Zasłoniliśmy okna workami z piaskiem, ale to był żywioł, tony wzburzonej wody wypchnęły szybę i jedno z okien. Później nie było już co zbierać - opowiada kobieta. - Nie mamy nic, znikąd pomocy. Ludzie ludziom pomagają, ale nie widzę tu urzędników, radnych, powinni przynieść jakąś herbatę, informację, gdzie mamy szukać pomocy - dodaje. Ludzie boją się szabrowników, bo z jednej strony stracili wszystko, ale niektórym udało się przenieść część rzeczy na wyższe kondygnacje.
Dramat małych wsi na pograniczu
Opawica jest rzeką graniczną, przepływa przez polskie miejscowości w gminie Głubczyce: Opawica, Lenarcice, Krasne Pole, Chomiąża. Następnie w czeskim Krnovie łączy się z rzeką Opawą i płynie dalej wzdłuż granicy, aby w Ostrawie połączyć się z Odrą. W Chomiąży woda oszczędziła trzy domy. Zalanych zostało ponad sześćdziesiąt.
- To przyszło tragicznie szybko, nikt się tego nie spodziewał. Ci, którzy przeżyli tutaj 1997 rok, pamiętają, że woda szła wolno. Wtedy w Opawicy już zalewało, u nas jeszcze nie. Teraz wody przybywało z godziny na godzinę. Woziłem piasek, to przynajmniej zabezpieczyliśmy ludziom wejścia do chałup - mówi Henryk Kulonek, sołtys Chomiąży.
W Krasnym Polu większość mieszkańców pozostała w domach. Woda tworzyła tam szerokie na kilkaset metrów rozlewisko. - Sytuacja była różna. Od małych podtopień do całkowitej katastrofy. W dwóch najbardziej dotkniętych domach wody mieli na jeden metr, w drugim na półtora metra i dwa zatopione samochody - opowiada Wojciech Kapij, sołtys Krasnego Pola. Nie ewakuowali się.
Tak jak w 1997 roku woda wystąpiła z koryta przy moście w Lenarcicach, a oni zostali w domach. Czuli się trochę jak na wyspie, bo rzeka opływała ich z dwóch stron. - Jestem tutaj od początku. Fala dotarła do nas około godz. 11.00. Od razu dzwoniłem do służb, że potrzebuję pomocy, bo jestem sam z dwójką małych dzieci. Niestety żadna pomoc nie dotarła. Chodziło mi o ewakuację. Dopiero prywatna osoba jeepem, przez pola, dotarła do nas i udało się wywieźć dzieci. Byłem tutaj w sobotę, niedzielę, ale nikt tutaj nie zaglądał, nie pytał, nie patrzył, co się u nas dzieje. Jedynie kilka razy przelatywał helikopter - mówi rozgoryczony pan Jacek z Chomiąży.
Opawica wróciła do koryta dopiero w poniedziałek 16 września nad ranem. „Mieszkańcy wsi Opawica, gmina Głubczyce pilnie proszą o wsparcie! Po tragicznej powodzi nasza miejscowość jest w opłakanym stanie. W większości mieszkają tutaj osoby starsze, dlatego szczególnie potrzebujemy Waszej pomocy” - piszą na facebookowym profilu Opawica mieszkańcy gminy.
Walka o Nysę
Na walkę z wielką wodą szykowały się kolejne miasta, miasteczka, wsie. IMGW stale kontrolował wody w polskich rzekach. W poniedziałek 16 września stan alarmowy wciąż był przekroczony w ponad 90 stacjach hydrologicznych. W Nysie walka o utrzymanie wału wzdłuż ulicy Wyspiańskiego trwała właśnie od poniedziałku. W wale powstała wyrwa, burmistrz ogłosił natychmiastową ewakuację mieszkańców 44-tysięcznego miasta.
Późnym wieczorem setki ludzi razem ze strażakami pakowało piasek do worków. Trzeba było czymś wyrwę zasypać. - Można powiedzieć, że Nysa jest uratowana od najgorszego. Jeżeli utrzyma się zmniejszony odpływ wody ze zbiornika Nysa, to miejscowość jest bezpieczna - mówiła podczas wtorkowego posiedzenia sztabu kryzysowego wojewoda opolska Monika Jurek. Ale miasto dotknęła wielka woda. W niedzielę zalało nyski szpital. - Na ile to możliwe, pacjenci są bezpieczni. Mamy ich około 80. Zaczęło się od ewakuacji ciężarnych kobiet, ale ustalany jest priorytet ewakuacji. Do innych placówek na terenie województwa opolskiego muszą zostać przewiezieni pacjenci, którzy nie mogą zostać w szpitalu bez prądu - mówił dyrektor placówki.
W Nysie nie doszło jednak do tragedii. Nie wszystkim tego dnia się udało. „Przegraliśmy walkę z wielką wodą. Woda przelała się przez wały za Ośrodkiem Sióstr Elżbietanek. Powoli będzie zalewała miasteczko. Niestety tutaj jej nie powstrzymamy. Dziękuję wszystkim, którzy tak dzielnie walczyli” - przekazał w nocy z niedzieli na poniedziałek za pośrednictwem mediów społecznościowych burmistrz Wlenia Artur Zych. „Woda będzie jeszcze w kranach przez około 8 godzin. Niestety agregat na ujęciu wody jest zalany i nie zasili pomp. Jutro będziemy starali się zapewnić prowiant i wodę” - dodał Zych.
Zbiornik na Jeziorze Pilchowickim na rzece Bóbr był już przepełniony, wykonywano z niego kontrolowane zrzuty wody. Burmistrz gminy i miasta Lwówek Śląski Dawid Kobiałka na oficjalnym koncie na Facebooku też apelował o wsparcie: „Zaczęło się! Brakuje ludzi, worków i piasku. Jeśli możecie przyjechać pomóc fizycznie lub macie busa, worki lub piasek, to proszę, przyjedźcie na parking z tyłu urzędu gminy”. Woda zalała gminę Wleń, Lwówek Śląski w kilka godzin.
- Była to największa woda w historii. Straty wyniosą nawet kilkadziesiąt milionów złotych. Poważnie uszkodzony jest budynek szkoły, nie ma boiska, zerwany jest most, zniszczone instalacje fotowoltaiczne - wyliczał burmistrz Zych.
Obowiązuje stan klęski żywiołowej
W poniedziałek 16 września strażacy interweniowali już ponad 20 tysięcy razy. Dzień wcześniej na obszarach objętych powodzią w samym tylko województwie dolnośląskim - ponad 12 tysięcy razy. Ewakuowali łącznie około 4 tysięcy osób. W niedzielę w walce z powodzią pomagało 4,6 tys. żołnierzy. W poniedziałek przed północą już 4,9 tys.
Tego dnia rząd ogłosił stan klęski żywiołowej.
We wtorek fala powodziowa przesuwała się w stronę Wrocławia i Opola.
Pomoc dla powodzian
Z pomocą dla powodzian ruszyły organizacje pozarządowe. „W ramach akcji Caritasu Polska Paczka dla Powodzian każdy może przygotować paczkę zawierającą żywność, artykuły higieniczne, zapałki, świeczki, baterie czy środki przeciwbólowe” - przekazało we wtorek biuro prasowe Caritasu Polska. Na liście zakupów do paczki są najbardziej potrzebne produkty: ryż, makaron, kasza, cukier, konserwy mięsne i rybne, herbata, kawa, mleko w proszku, dania i owsianki instant, budynie, kisiele, dania gotowe o długim terminie przydatności do spożycia (pulpety, gołąbki, fasolka), paluszki, krakersy i czekolada. Przydadzą się artykuły higieniczne: papier toaletowy, mokre chusteczki, podpaski, mydło w kostce, szczoteczki do zębów, pasta do zębów, żel pod prysznic, szampon.
Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy nie została w tyle. Na koncie WOŚP jest już ponad 4,5 mln zł. „Zbieramy środki na pomoc interwencyjną oraz najpilniejsze zakupy sprzętu i artykułów medycznych” - przekazuje organizacja. Rząd obiecał po 10 tys. zł natychmiastowej pomocy dla osoby samotnej lub rodziny dotkniętych przez powódź, 100 tys. zł na remont mieszkania lub odbudowę pomieszczeń gospodarczych i 200 tys. zł na odbudowę budynków mieszkalnych.
Premier Donald Tusk zapowiedział, że pieniądze mają być wypłacane szybko i nie będzie potrzebna do tego zmiana żadnej ustawy. Państwo weźmie też na siebie spłatę kredytów hipotecznych powodzian na rok. - Będziemy spłacali przez 12 miesięcy raty kredytu - my jako państwo, poprzez Fundusz Wsparcia Kredytobiorców - zapowiedział szef rządu. Tak, jak się spodziewano, najbardziej ucierpieli mieszkańcy województw dolnośląskiego, małopolskiego i śląskiego. W tym ostatnim groźnie było chociażby w powiecie cieszyńskim.
W Cieszynie wciąż trwa usuwanie strat. W Skoczowie rzeki i potoki powoli wracają do swoich koryt, ale uszkodzonych zostało około dwustu budynków. W Ustroniu po wylaniu potoku Młynówka pod wodą znalazła się spora część miasta. Kataklizm dotknął praktycznie każdą dzielnicę. Rzeka Wisła osiągnęła prawie 3 metry.
W Czechowicach-Dziedzicach, położonych niedaleko Bielska-Białej, zarządzono ewakuację mieszkańców, dla których podstawiono specjalne autobusy. Wielu ludzi utknęło w zalanych domach. Tam też woda powoli zaczyna opadać.
W Stroniu i Lądku sobie nie radzą
W środę fala wezbraniowa wpływała do woj. lubuskiego. „Szanowni Mieszkańcy! Prognozy najwyższego stanu uległy niestety zmianie na mniej korzystne. W Nowogrodzie Bobrzańskim planowano poziom wody na poziomie 421 cm o godz. 9.00 dnia 18.09.2024, a teraz prognoza jest na 501 cm na godz. 18.00. Dobroszów Wielki: planowano 562 cm o godz. 8.00 dnia 18.09.2024, a teraz prognoza jest na 606 cm na godz. 17.00. Prosimy o stosowanie się do wytycznych służb” - apelował w środę Urząd Miejski w Nowogrodzie Bobrzańskim. Ludzie układali worki z piaskiem, walczyli, aby nie zalało Zatorza, to jedna z dzielnic miasta. - Przerażające i smutne. W życiu bym nie pomyślała, że znów coś takiego przeżyję. Mam łzy w oczach i ogarnia mnie strach. Tak po ludzku, bo nie wiem, czy będę miała do czego wracać - mówiła Ania, mieszkanka Nowogrodu.
W Szprotawie oddalonej od Nowogrodu Bobrzańskiego o niecałe 40 km woda zaczynała powoli opadać, ale skutki przejścia fali powodziowej porażały: uszkodzone drogi, chodniki, zalane domy, mieszkania, posesje, podtopienia. W mieście uruchomiono przewozy ludności z terenów odciętych przez powódź. Nie wszędzie dawano radę.
W Stroniu Śląskim, które pewnie stanie się symbolem tej powodzi, ludzie bezradnie spuszczali głowy. Ruina, jakby miasteczka nie było. - Szanowni państwo, drogi panie premierze. To miasto nie jest gotowe na zarządzanie kryzysowe. Władze miasta nie są gotowe na zarządzanie kryzysowe. Te władze nigdy nie przeżywały czegoś takiego, przeżywały inne władze lata temu. Nie wiem, jak jest z innymi gminami. My potrzebujemy tutaj specjalistów, którzy umieją zarządzać kryzysowo. Służby siedzą na chodniku i nie wiedzą, co mają robić, bo nikt nimi nie zarządza. Mieszkańcy walczą o swoje, ale pełno służb siedzi i nie pomaga, bo nie wiedzą, co mają robić, nikt im nie wskazuje miejsc. To też apel do samorządów, żeby nie bały się przyznać do tego, że sobie po prostu nie radzą - mówiła na antenie TVN24 pani Katarzyna, mieszkanka Stronia Śląskiego.
I tłumaczyła, że Lądek-Zdrój „też jest odcięty od świata”. - Prosimy bardzo, żeby przysłać tutaj kogoś, kto zajmuje się zarządzaniem kryzysowym, kto będzie w stanie powiedzieć służbom, gdzie mają iść, co mają robić, jak mają pomagać. Bo jest tutaj rozgardiasz - tłumaczyła. Nikt nie spodziewał się takich zniszczeń, takiej tragedii. Wielu ludziom nie zostało nic, uciekali z domu tak jak stali. Nie wiedzieli, gdzie iść, gdzie szukać pomocy.
Tego samego dnia premier Donald Tusk przekazał, że nadbrygadier Michał Kamieniecki przejął od burmistrzów Stronia i Lądka zarządzanie kryzysowe. „Do obu gmin docierają kolejne oddziały wojska. W samym Stroniu jest ich już ponad 600” - napisał szef rządu w mediach społecznościowych. W czwartek wielka woda dotarła do Wrocławia. Tu byli na nią przygotowani. Widzieli, co działo się tam, gdzie dziś nie ma już mostów, dróg i domów.
Współpraca: Paweł Relikowski, Adrianna Szurman, Paweł Gołębiowski Marcin Łukowski, Michał Korn
Kandydat PiS na prezydenta. Decyzja coraz bliżej
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?