Małgorzata Gołota: Za 25 lat miasta takie jak Gdańsk czy Wenecja, podobnie jak Kiribati, mogą zniknąć pod wodą

Anita Czupryn
Jesteśmy o krok od katastrofy klimatycznej i nie ma już odwrotu. Na Kiribati już teraz woda zalewa drogi, a do 2050 roku miasta takie jak Gdańsk, Wenecja czy Nowy Jork mogą zniknąć pod wodą. To, co się dzieje na Pacyfiku, to początek końca świata, a my wciąż działamy za wolno – mówi Małgorzata Gołota, dziennikarka zajmująca się zmianami klimatu.

Jest później niż myślisz” – taki napis ostatnio widziałam na murze. Jakie myśli nasuwają Ci się, kiedy czytasz takie słowa?

Myślę, że naprawdę jesteśmy o krok od katastrofy klimatycznej, po której nie będzie już odwrotu. Myślę o tych wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce w ostatnich miesiącach i latach – o powodzi w Polsce, o występującej u nas właściwie co roku suszy, o falach upałów z powodu których umierają dziesiątki tysięcy osób. W samym 2022 roku, wskutek objawów i chorób powiązanych z upałami – tylko między 30 maja a 4 września – zmarło w Europie 61 672 osób. W Polsce fale upałów w latach 2010-2019 spowodowały śmierć około 6 tys. osób. Są badania naukowe, które potwierdzają, że podczas każdej ogólnopolskiej fali upałów w 10 największych miastach Polski umiera średnio więcej o 153 osoby w wieku 60+ niż gdyby tak wysoka temperatura nie wystąpiła. Myślę także o tym, co dzieje się na świecie. O seriach dramatycznych pożarów w Europie i Ameryce Północnej, o Wycince drzew w Puszczy Amazońskiej, o utrudnionym dostępie do wody pitnej i jedzenia w Afryce i Azji.

Już w 2020 roku, kiedy nagrywałam mój pierwszy podcast klimatyczny „Koniec świata”, wielu ekspertów ostrzegało przed tym, co dziś stało się rzeczywistością. Ale ekologia, choć w ostatnim czasie zyskała na popularności, nadal jest niszą. Przede wszystkim dlatego, że wciąż właśnie tak się ją traktuje w debacie publicznej. COVID pokazał, że kiedy poszczególne państwa, rządy, politycy i media biorą jakąś sytuację na poważnie, można bardzo szybko uświadomić i zmobilizować społeczeństwo do działania. Kiedy szalała pandemia, w każdym serwisie widzieliśmy czerwone paski. Czy widziałaś kiedyś – chociaż raz – na czerwonym pasku ostrzeżenie „Jesteśmy o krok od katastrofy klimatycznej, za chwilę przekroczymy punkty krytyczne systemu klimatycznego”?

O jakich punktach KRYTYCZNYCH mówisz?

To na przykład topnienie lodowców w Arktyce i na Antarktydzie, rozmarzanie wieloletniej zmarzliny, wymieranie raf koralowych. Po przekroczeniu punktu krytycznego w systemie klimatycznym zachodzą ogromne i nieodwracalne zmiany. I tak na przykład topnienie lodowców powoduje nie tylko wzrost poziomu wód w morzach i oceanach, ale dodatkowo potęguje ocieplenie klimatu. Ponieważ śnieg i lód w Arktyce i na Antarktydzie odbija ciepło z powrotem w przestrzeń kosmiczną. Mniej lodu to mniej odbitego ciepła, a to prosta droga do coraz intensywniejszych fal upałów na całym świecie.

Kryzys klimatyczny oznacza koniec świata?

Kryzys zapowiada katastrofę, która może zmienić świat nie do poznania. Ale co dokładnie się wydarzy i kiedy, trudno przewidzieć. Natomiast panuje zgoda w środowisku naukowym, że jeśli przekroczymy punkty krytyczne ziemskiego systemu klimatycznego, nieodwracalnie stracimy zdolność przewidywania tego, jak zachowa się natura, przyroda, jaka będzie pogoda i przede wszystkim jak te zmiany wpłyną na człowieka.

Niestety w Polsce nadal mamy poczucie, że to wszystko dzieje się gdzieś indziej, daleko, i że nas nie dotyczy. Dlatego, że – to moje przypuszczenie – zmiana klimatu traktuje nas stosunkowo łagodnie. Nie brakuje nam wody pitnej ani pożywienia, naszego państwa nie zalewa ocean, nawet upały trwają – na tle innych państw Europy – całkiem krótko.

Jak wygląda „koniec świata” z bliska? Poleciałaś na wyspy Kiribati, żeby to zobaczyć.

Koniec świata to brak możliwości ucieczki. To jest chyba najbardziej przerażające. To także brak czystej wody. Nie wolno jej pić z kranu, bo można w konsekwencji poważnie zachorować. Woda ze studni jest zanieczyszczona. A woda w oceanie jest przecież słona. Deszcz natomiast nie pada praktycznie wcale. Koniec świata to także częste zgony z powodu niedożywienia i fatalnych warunków higienicznych, zwłaszcza wśród dzieci. To, co opisuję, dzieje się już teraz. Do Republiki Kiribati woda pitna jest dostarczana w ramach pomocy humanitarnej przez Japończyków. Z jedzeniem jest duży problem, bo ukształtowanie terenu, susze i brak opadów uniemożliwiają uprawę czegokolwiek. Dieta miejscowych bazuje więc na tym, co złowią w oceanie albo zbiorą z drzew pandanu, bananowców, chlebowców, palm kokosowych. Wyspy są wąskie. Ze środka stołecznego atolu – Tarawy Południowej – do brzegów wyspy jest jakieś 200-250 kroków. Większość wysp należących do Kiribati leży na średniej wysokości 180 cm ponad poziomem morza. To przecież średni wzrost mężczyzn w Polsce! Dla państw wyspiarskich każdy kolejny centymetr wody w oceanie to ogromna różnica.

Jak zachowują się ludzie na Kiribati? Czują, co się do nich zbliża, że siła natury jest nieubłagana? Co cię zaskoczyło?

To zależy, z którą grupą mieszkańców rozmawiasz. Prezydent Kiribati – Taneti Maamau – który w sierpniu po raz kolejny wygrał wybory miażdżącą większością głosów, jest politykiem prochińskim. Jest też przeciwnikiem migracji klimatycznych. Od lat przekonuje mieszkańców wyspy, że nic im nie grozi, że nigdzie nie będą musieli uciekać, bo on zadba o to, żeby wyspy wzrost poziomu morza przetrwały. Nie podaje jednak żadnych konkretów – ani jak to zrobi, ani kto za to zapłaci.

Co konkretnie można zrobić?

Można się tylko domyślać, że planuje coś na wzór mostu, który Chińczycy zbudowali na Malediwach, łącząc lotnisko na Hulhumale z wyspą Male. Albo myśli o operacji, jaką od kilku lat prowadzą u siebie Malediwy. Tam koparki wydobywają piasek z dna oceanu i usypują nową wyspę w lagunie, na rafie, gdzie woda jest dość płytka. W ten sposób buduje się nową, wyższą wyspę, połączoną jednak z „wyspą-matką”. Obie te metody są jednak drogie – a Kiribati to jeden z najbiedniejszych państw świata – i ryzykowne, bo wykopywanie piasku z dna oceanu może fatalnie wpłynąć na morskie ekosystemy. Przy czym, kiedy żyłam na Kiribati przez kilka miesięcy na przełomie 2022 i 2023 roku, na Tarawie ani na pobliskiej wyspie Abaiang, nie widziałam, żeby były prowadzone w tej sprawie jakieś działania.

A jeśli chodzi o nastroje? Spotkałaś się z fatalizmem?

Społeczeństwo dzieli się na tych, którzy wierzą prezydentowi, i tych, którzy mu nie wierzą. Ci, którzy żyją na wyżej położonych częściach wysp lub na wyspach mniej dotkniętych wzrostem poziomu wód, twierdzą, że wszystko jest w porządku. Natomiast ci, którzy na własne oczy widzieli, jak ocean zabiera jedną czy dwie wioski, doskonale wiedzą, co ich czeka za kilka lub kilkanaście lat. Spotkałam na Tarawie rodziny, które musiała już kilkakrotnie przenosić się w głąb lądu, gdy ich wioska znikała pod wodą. Nawet oni jednak nie wyobrażają sobie emigracji w sytuacji skrajnego zagrożenia. Kiribati to jest ich miejsce, ich kraj i ich unikalna kultura.

Na wyspach jest cywilizacja w takim sensie, w jakim my ją widzimy – prąd, internet, telewizja, samochody?

Domy budowane są głównie z liści pandanowca i kokosa, bo to najtrwalsze materiały naturalne. W niektórych domach jest coś w rodzaju betonowej wylewki, która pełni funkcję podłogi, ale ścian, okien ani drzwi najczęściej po prostu nie ma. Rzadko kiedy są toalety albo bieżąca woda. Nawet jeśli w jakimś domu czy hotelu znajdzie się prysznic, nie ma w nim ciepłej wody. Na Tarawie od jakiegoś czasu jest generator prądu, ale na zewnętrznych wyspach, takich jak Abaiang, jeszcze do niedawna ludzie po zmroku ratowali się lampami naftowymi. Dopiero trzy lata temu Chińczycy zainstalowali tu małe panele fotowoltaiczne przy każdym domu. Dzięki temu pojawiło się ledowe światło i możliwość korzystania z telefonów komórkowych. Internet na wyspach bywa, natomiast zwykle nie szybszy niż 3G.

Co najbardziej cię tam poruszyło? Jaki jest pomysł na to, żeby zatrzymać nieuchronny los Kiribati?

Nie sądzę, żeby dało się go zatrzymać. Zabrnęliśmy już za daleko i działamy zbyt wolno. To jest właśnie najbardziej poruszające, kiedy wiesz, że na skutek twojego stylu życia – wspólnego dla państw bogatej Europy Środkowo-Zachodniej, Skandynawii czy Stanów Zjednoczonych – ci ludzie stracą swój kraj, a mimo to nigdzie się nie wybierają, nie zamierzają zawczasu uciekać. Gdy słyszysz takie słowa od kobiety, której dom został zabrany przez ocean, która już kilka razy musiała przenosić go w głąb wyspy, by czuć się bezpiecznie – to robi ogromne wrażenie. Miejscowi mówią tak, choć kilkanaście lat temu poprzedni prezydent kupił spory kawałek ziemi na Fidżi, na wyspie Vanua Levu. Właśnie na wypadek konieczności zorganizowania dla Kiribasyjczyków ucieczki. Tyle tylko, że Fidżi ma inną kulturę, inny język, styl życia, religię, zupełnie inna jest tu także przyroda, wyspy są wyższe, bardziej górzyste, do plaży i oceanu nie z każdego miejsca jest blisko. A to ważne, jeśli ta woda codziennie od tysiącleci daje ci pożywienie. Dlatego dziś na Kiribati nikt sobie nie wyobraża takiego masowego przesiedlenia. Ludzie nie chcą żyć w rezerwacie, tak jak kiedyś musieli to robić chociażby Indianie. Chcą swojego kraju. Kiribati to zresztą nie jedyny kraj, którego istnienie zagrożone jest przez ocieplający się klimat. W podobnie fatalnej sytuacji jest Tuvalu, Wyspy Marshalla, Wyspy Salomona, Mikronezja czy Palau.

Wróciłaś z Kiribati, opowiadasz o końcu świata. Znalazłaś sposób, żeby opowiedzieć to tak, by ludzie naprawdę to poczuli, otworzyli oczy, aby poruszyły się ich serca?

Wciąż staram się to zrobić, ale to nie łatwe. Polska to naprawdę bogaty kraj, choć lubimy o nim mówić inaczej. Jeszcze zamożniejsze są kraje Europy Zachodniej, Północnej, Ameryki Północnej. Żyje nam się komfortowo, chociaż wielu z nas na ten komfort ciężko pracuje. Nie chcemy z niego rezygnować, a właśnie z rezygnacją z wygody zbyt często kojarzymy te zmiany, których wymaga dobro planety. Powinniśmy ograniczać spożycie mięsa, konsumpcję w ogóle, powinniśmy kupować mniej ubrań, rzeczy, samochodów, rzadziej podróżować. Ale dlaczego, skoro nas na to stać i w sytuacji, w której kolorowe reklamy przekonują nas, że koniecznie musimy znów coś kupić albo dokądś pojechać? Bardzo trudno jest żyć na przekór całemu systemowi.

Polska też ma swoje Kiribati? Czy może stanąć przed podobnym wyzwaniem? I czy widzisz konkretne regiony w naszym kraju, które są szczególnie narażone na zmiany?

Przede wszystkim Gdańsk i Elbląg oraz część Żuław. Te miejsca – według modeli klimatycznych – około roku 2050 będą zalane przez wody Bałtyku. Niektóre prognozy dość precyzyjnie mówią o tym, że zalane zostaną południowo-wschodnie regiony Gdańska oraz najbliższe okolice, między innymi Rudniki i spora części Wyspy Sobieszewskiej. W Elblągu najbardziej zagrożone są tereny położone na zachód od rzeki Elbląg. Strat w Europie będzie więcej. Rosnący poziom mórz i oceanów zagraża także istnieniu Amsterdamu, Wenecji czy Kopenhagi. Na liście, choć już poza Starym Kontynentem, jest także Tokio, Nowy Orlean, Miami, Szanghaj, Aleksandria, Bangkok. Z jednej strony jest więc coraz cieplej, lodowce się topią, poziom wód się podnosi, z drugiej wody brakuje – cykl opadów się zmienia – zamiast regularnych deszczy, mamy gwałtowne ulewy. Susza to dziś właściwie norma w wielu krajach świata. Wysuszona gleba nie jest w stanie wchłaniać dużych ilości wody, więc ulewne deszcze powodują tzw. flash floods, czyli błyskawiczne powodzie. I ja mam wrażenie, że o tym już niby wiemy, rozumiemy dlaczego emisje CO2 odpowiedzialne za globalne ocieplenie muszą być ograniczane. Ale nadal bardzo trudno i topornie idzie nam ta zielona transformacja nie tylko w sensie gospodarczym, ale też społecznym.

To co trzeba zrobić?

Budować społeczeństwo umiaru, w którym zamiast posiadać, dzielimy się ze sobą tym, czym podzielić się możemy i w którym wyznacznikiem sukcesu nie jest tylko i wyłącznie wzrost. Przekształcać model gospodarczy w taki sposób, by powstał obieg zamknięty, w którym rzeczy się nie wyrzuca ale naprawia albo przetwarza na coś innego. To ostatnie zresztą jest konieczne nie tylko ze względu na emisje CO2, ale też gigantyczne tony śmieci, które produkujemy. Wiedziałaś, że średnio co minutę do oceanu wyrzucana jest ciężarówka plastikowych śmieci? Wielka Pacyficzna Plama Śmieci ma dziś szacowaną powierzchnię 1,6 miliona kilometrów kwadratowych, czyli obszar dwa razy większy od Teksasu lub trzy razy większy od Francji. To nasza zasługa.

Polska tonie też w smogu, nie mamy czystego powietrza. To nasz mały koniec świata?

Jeśli chodzi o powietrze, sytuacja nadal jest zła, ale stopniowo się jednak poprawia. Z roku na rok rozwiązujemy ten problem. Postępuje wymiana pieców, pojawiają się nowe, tańsze metody ogrzewania domów, jak chociażby pompy ciepła. To się już dzieje i ten proces się nie zatrzyma ani nie odwróci, choć oczywiście moglibyśmy go przeprowadzić szybciej i zacząć o wiele wcześniej. Niemniej jednak myślę, że za kilka lat problem smogu zostanie całkowicie zlikwidowany. Natomiast nie rozwiążemy problemu fal upałów, powodzi błyskawicznych ani rosnącego poziomu wód w morzach i oceanach, jeśli nie przestaniemy całkowicie spalać paliw kopalnych.

Sugerujesz, że nie można tego zatrzymać?

Można i to też się dzieje, ale o wiele zbyt wolno. Kilka dni temu prowadziłam na temat zielonej transformacji debatę z udziałem kilku ekspertów. Są zgodni co do tego, że zatrzymanie globalnego ocieplenia na poziomie 1,5 stopnia Celsjusza jest coraz mniej prawdopodobne. A do tego zobowiązaliśmy się wszyscy w ramach porozumienia paryskiego. Najsmutniejsze jednak jest to, że mamy wiedzę, narzędzia i technologie niezbędne do tego, by emisje CO2 redukować. Nie wykorzystujemy ich jednak odpowiednio szybko i skutecznie, ociągamy się, udajemy, że problem nie jest aż taki duży i wcale nie taki straszny. I to nie jest kwestia konsumentów, ale rządzących, polityków i rządów wielu państw na świecie. Konsumenci mogą być świadomi, ale nie zawsze mają narzędzia i możliwości, by coś zmienić. Mamy w Polsce problem z wykluczeniem komunikacyjnym, zwłaszcza na terenach wiejskich. Mamy problem z ubóstwem energetycznym. Jak chcesz przekonać ludzi na wsi, żeby korzystali z transportu publicznego, kiedy on w ich miejscu zamieszkania kompletnie nie istnieje? Albo jak chcesz namówić ich na kupno samochodu elektrycznego, kiedy w ich budżecie na kupno samochodu jest mniej niż dziesięć tysięcy złotych? Jak przekonać kogoś, kto ledwo wiąże koniec z końcem, żeby przestał palić w piecu czym popadnie i wyłożył kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy złotych na termomodernizację budynku i kupno pompy ciepła? Jak namówić mniej zamożne osoby, żeby kupowały jakościowe, ale droższe jedzenie? To są te sfery, gdzie mocno powinien zaangażować się rząd. Tym bardziej, że jeśli przekroczymy poziom 1,5 stopnia Celsjusza globalnego ocieplenia kryzys klimatyczny zamieni się w katastrofę. O tym od dawna informuje IPCC – Międzyrządowy Zespół do spraw Zmiany Klimatu.

Wyjazd na Kiribati pomógł ci to zrozumieć?

Poszerzył moją perspektywę, to prawda. Zrozumiałam jak wygodnie nam się żyje w państwach bogatej i bezpiecznej Europy. I zrozumiałam też jak bardzo ta wygoda i bezpieczeństwo ułatwiają zamykanie oczu na problemy, które mają ludzie żyjący tysiące kilometrów od nas samych. Ta nierównowaga sił i środków jest przerażająca, a przecież część państw – Australia, Nowa Zelandia czy Wielka Brytania – swoje bogactwo zbudowała także na zasobach swoich kolonii. Kirbati też było kolonią brytyjską. Dzisiaj to jeden z najbiedniejszych krajów na liście ONZ, w bardzo trudnej sytuacji gospodarczej, której ciężko mu wyjść. Turystyka tu praktycznie nie istnieje. Import-eksport podobnie, nie ma rynku zbytu. Kiribati nie liczy się na arenie międzynarodowej, nie jest dla nikogo partnerem gospodarczym. Jego los robi światu niewielką różnicę. A powinien, bo fakt, że ich państwo najprawdopodobniej zniknie z powierzchni ziemi jako pierwsze wcale nie oznacza, że będzie jedyne.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Świat żegna Franciszka. Tłumy wiernych na Placu św. Piotra

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

a
atujest.blogspot.com
Myślałem, że to Endriu Gołota zaczął pracę jako dziennikarz 😀
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl