Rozlewisko, czyli bóbr a tzw. sprawa polska

Mariusz Grabowski
Polskapresse
Bóbr - ssak z rzędu ziemnowodnych gryzoni, który systematycy nazywają z łacińska Castor fiber. Nad wyraz niepozorny, obdarzony małymi oczkami i uszkami, tylne palce ma połączone błoną. Posiada charakterystyczny ogon i ostre futro, w przeszłości przedmiot westchnień niejednego eleganta. Żeruje zwykle nocą i o zmierzchu. Ulubione miejsca występowania: rzeki, bajora i inne rozlewiska wodne.

Aż trudno uwierzyć, ale właśnie taki niepozorny myszaty gryzoń stał się bohaterem erupcji dowcipów zrodzonych podczas wspólnej walki Polaków z wodnym żywiołem. Niejeden co bardziej kumaty socjolog kombinuje już pewnie, jak krotochwilne zainteresowanie bobrem przekuć na poczytny doktorat albo nawet habilitację. I nie ma co się dziwić, bowiem ilość bobrowych dowcipów rośnie w narodzie wręcz lawinowo.

"Co mówi bóbr na widok biegnących koni po wale? Okonie!"; "Ulubiony typ reklamy gazetowej u bobra? Podwał"; albo: "Ulubiony polityk bobra? Lech Wałęsa". Nietrudno zauważyć, że w tych dowcipach pojawiają się obok siebie dwa skorelowane odpowiednio elementy: bóbr i wał. Ale to też ma swoje wytłumaczenie, skoro ulubionym zajęciem bobra jest dziurawienie wałów. Uspokójmy jednak podenerwowanych zoologów: jakakolwiek wzmożona nienawiść do bobrów nam nie grozi. Raz, że są pod ochroną, dwa - Polak, choć nieraz zajadły, nie mści się na gryzoniach, a cały stres wyładowuje w żartach.

Od wokółbobrowych kawałów aż roi się na stronach internetowych i w Twitterze. Pamiętam, że ostatni taki wysyp spontanicznego humoru miał miejsce kilka lat temu, gdy pod obcas trafił niejaki Chuck Norris, zrudziały amerykański aktorzyna III klasy z wyglądu też przypominający bobra (proszę zapamiętać, że to mój wkład w to bobrowe szaleństwo). A to przecież sygnał, że Polacy to naród wielce dowcipny, potrzebujący tylko pretekstu, aby błysnąć wrodzoną inteligencją i równą jej bystrością.
Żeby wymyślić się na taki oto szpas: "Gdyby bobry były w Sejmie, do ustaw wprowadzałoby się bobrawki", trzeba urodzić się w państwie, gdzie tradycje słownych żartów trwają od pokoleń. W PRL-u jednak nikomu nie przyszłoby do głowy opowiadać sobie dowcipy o bobrach. Wtedy były ważniejsze tematy do dowcipkowania: przyjaźń polsko-radziecka, łysina tow. Cyrankiewicza, fajtłapowaty Gierek czy wreszcie nieśmiertelna głupota milicjantów, którzy we trzech musieli wkręcać jedną żarówkę (jeden trzyma, drugi pokazuje kierunek, trzeci gmera przy żarówce). Pewnie dlatego doczekaliśmy się opinii najweselszego baraku w całych demoludach.

Dziś, gdy komuna szczęśliwie odeszła w zaświaty, a w zamian za to nawiedziła nas wielka woda, bóbr awansował na głównego bohatera anegdot ("Na czas powodzi zamknięto salony BMW i Mercedesa. Dlaczego? W obawie o wały napędowe"). I to kolejny powód do zadziwienia, bo przecież spoglądając na przeciętnego rodaka, trudno zobaczyć w nim kabareciarza. Coś zatem musi być w połączeniu wody, bobra i zagrożenia zalaniem, skoro w nadwiślańskich umysłach iskrzy jak, nie przymierzając, w łepetynie Einsteina. Cóż, jak niegłupio, cokolwiek biblijnie powiada kawał: "Widzicie wodę w cudzym wale, a we własnym bobra nie widzicie!".

Czy zainteresowanie bobrem odejdzie wraz ze słońcem i końcem potopu? Pewnie tak, bo przecie ileż można o tym bobrze? ("Co bóbr bierze na wycieczkę? Wałówkę"). Pojawią się nowe tematy, wydarzenia i fakty i znów eksploduje ludowy humor. Choć z drugiej strony, kto wie, ilość bobrowych asocjacji jest tak wielka, że epidemia bobrodowcipów może jeszcze trochę potrwać.

Bo sami tylko popatrzcie: są bobry europejskie, kanadyjskie, a były też olbrzymie (Castoroides ohioensis, ale cóż, zaginęły w procesie ewolucyjnym). Poza tym nie zapominajcie, że na Śląsku toczy swój nurt swojska rzeka Bóbr, a jej imienniczka na Białorusi zasila w wodę sławną z historii Berezynę. A poza tym z osobistych wojaży po Polsce pamiętam, że w uroczej wioszczynie zwącej się Biała Woda, a leżącej na Suwalszczyźnie, tamtejszy fryzjer nazywał się Józef Bóbr (to też niech idzie na moje konto).
Na razie więc bóbr rządzi niepodzielnie. Co w sumie może być nawet sympatyczne, skoro - jak się okazuje - to takie pożyteczne, zmelioryzowane stworzenie. Niech się zatem zwierzak cieszy nieoczekiwaną sławą i swoimi pięcioma minutami w świadomości Polaków. "Lepiej późno niż wcale - jak rzekł pewien bóbr do pękającego wału".

Wróć na i.pl Portal i.pl