Z nierozpoznanym na udzie guzem Janusz Biruś wybrał się z końcem 2017 r. do dębickiego szpitala. Ku zaskoczeniu pacjenta lekarz go przyjmujący bardziej był zainteresowany jego brzuchem niż udem. Pan Janusz nie protestował, w końcu znalazł się w rękach fachowca, bez sprzeciwu poddał się badaniu rezonansem magnetycznym. Podczas badania aparatura zwariowała, a wyniki były irracjonalne.
- Lekarz stwierdził, że rezonans na mnie padł, bo może mam w organizmie jakiś metal, w końcu zawodowo służyłem wojsku, jakiś odłamek z poligonu mógł się zaplątać – opowiada pan Janusz. – Kazał mi klęknąć i przyrządem, który przypominał wykrywacz min, jeździł mi po plecach, pewnie szukał tego odłamka. Zapytałem go, dlaczego z ciężko chorego człowieka robią wariata, ale wydawało się, że on sprawę traktuje poważnie.
Byłego wojskowego wysłano na diagnostykę do szpitala MSW w Rzeszowie, stąd do Centrum Onkologii im. Marii Curie-Skłodowskiej do Warszawy. W Centrum zaserwowano mu jeszcze badania tomografem komputerowym, tomograf „powiedział”, że pacjent nosi nad pęcherzem moczowym kawał stali o wymiarach 168x19x6 milimetrów. Zaczęły się dociekania, w jaki sposób taki kawał żelastwa znalazł się w trzewiach pana Janusza.

- Jedyne wyjaśnienie, to operacja wycięcia woreczka żółciowego dwa lata wcześniej w dębickim szpitalu – przekonuje.
I poskarżył się Rzecznikowi Praw Pacjenta w Warszawie, jaką to mu pamiątkę medycy po operacji zostawili. „W ten sposób narazili mnie na bezpośrednie niebezpieczeństwo zagrożenia zdrowia i życia” – uzasadniał w piśmie do RPP.
Rzecznik wszczął postępowanie wyjaśniające, przesłuchał lekarzy, uczestniczących w operacji woreczka żółciowego, pielęgniarki – instrumentariuszki, od dębickiego szpitala zażądał dokumentacji medycznej pana Janusza, a tę przekazał konsultantom wojewódzkiemu i krajowemu w zakresie chirurgii. I na podstawie ich opinii „stwierdził naruszenie prawa pacjenta Pana Janusza Birusia do świadczeń zdrowotnych”.
CZYTAJ TEŻ: Emerytowany wojskowy nosi w brzuchu 17-centymetrowe żelazo. Sąd stwierdził winę szpitala w Dębicy i przyznał odszkodowanie
Dyrekcja dębickiego szpitala zaprotestowała: podczas operacji woreczka żółciowego nie mogli „zgubić” w brzuchu pacjenta takiego narzędzia, ponieważ takie nie było używane podczas operacji. Zasugerowali, że był może znalazło się w brzuchu pana Janusza po operacji na wyrostku robaczkowym, której ten poddany był… 40 lat wcześniej.
Sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Rzeszowie, sąd uznał, że pacjentowi należy się od szpitala 40 tys. zł odszkodowania za naruszenie praw pacjenta.
- Nie zależało mi na pieniądzach, gdyby szpital przyznał się do błędu, pewnie nie poszedłbym bym z tym do sądu . –zapewnia Janusz Biruś. – Ale „poszli w zaparte”, więc się wkurzyłem.
Rzecznik Praw Pacjenta przyjął do wiadomości wyrok sądu, ale nie mógł pogodzić się z wysokością odszkodowania. I odwołał się od decyzji sądu okręgowego do Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie. RPP uderzyło nie tylko to, iż w trzewiach pacjenta pozostawiono narzędzie chirurgiczne, ale także to, że pacjent dowiedział się o tym półtora roku po fakcie, podczas kolejnej wizyty w szpitalu. A nade wszystko to, że „mimo to, został wypisany bez wskazania na dalszy sposób postępowania – nie wyjaśniono mu nawet czy potrzebne będzie operacyjne usunięcie ciała obcego” – podkreśla RPP.
Rozprawa przez SA w Rzeszowie była krótka i on-line.
- Reprezentujący dębicki szpital lekarz, radca prawny i jeszcze jakaś pani dalej przekonywali, jak wszystko w porządku u nich jest – opowiada przebieg rozprawy były wojskowy. – I dalej podpowiadali, że pewnie to żelastwo dostało się do mojego brzucha 45 lat temu. A ja od tamtego czasu nie raz przechodziłem przez bramki, wykrywające metal, choćby podczas wizyt w sztabie generalnym. To nie była igła, na taki kawał metalu bramki by wyły.
SA w Rzeszowie orzekł prawomocnie: pacjentowi należy się 65 tys. zł zadośćuczynienia.
