Zapadł wyrok skazujący producentów galarety
Do tragedii opisanej aktem oskarżenia doszło 17 lutego ubiegłego roku. Po zjedzeniu galarety na miejskim targowisku w Nowej Dębie, zmarł mężczyzna - mieszkający od 20 lat w Polsce Ukrainiec, a dwie niespokrewnione z nim i ze sobą wzajemnie kobiety, trafiły do szpitala. One zjadły mniej galarety, a tym samym mniej substancji, która okazała się śmiertelna.
Galaretę na targowisku w Nowej Dębie sprzedało, a wcześniej wytworzyło małżeństwo 55-letnia Regina i 56-letni Wiesław S. z powiatu mieleckiego. Od dawna handlowali na bazarze wyrobami własnej produkcji, ale tym razem doszło do nieszczęścia. W galarecie, wskutek pomyłki, był azotyn sodu wykorzystywany do peklowania mięs, ale w stężeniu znacznie przekraczającym bezpieczne dla ludzi (ponad stukrotnie więcej).
Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu postawiła im zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci osoby, która spożyła zakupioną galaretę oraz nieumyślnego spowodowania ciężkiego i średniego obrażania ciała u dwóch innych osób.
- Jeżeli chodzi o próbki galarety, która spowodowała zatrucie pokarmowe, stężenie azotynu sodu było w niej bardzo wysokie. Wahało się od 16 tysięcy do 19 tysięcy na kilogram produktu - mówił profesor Stanisław Winiarczyk, dyrektor Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach, do którego trafiły na badania zabezpieczone przez organy ścigania produkty.
Proces przed sądem toczył się błyskawicznie, sprawa rozpoznana została na dwóch terminach. Oskarżeni, podobnie jak na etapie śledztwa, przyznali się do prokuratorskich zarzutów, wyrazili skruchę i szczerze przeprosili pokrzywdzonych (pośród nich żonę zmarłego mężczyzny). Byli wyraźnie "przybici" i żałowali tego, co się stało.
Bardzo emocjonalne były również wystąpienia pokrzywdzonych, zwłaszcza owdowiałej kobiety. Pokrzywdzeni wybaczyli oskarżonym, jeden ze świadków oświadczył nawet, że nie ma żalu i życzy oskarżonemu małżeństwu wszystkiego dobrego.
W piątek, 9 maja przed Sądem Rejonowym w Tarnobrzegu zapadł wyrok, który wydała jednoosobowo sędzia Aneta Żuraw-Kędziora. Na sali obecny był oskarżony, jego żona nie przyjechała. Sąd uznał winę obojga oskarżonych, orzekając wobec nich kary w wysokości zawnioskowanej przez prokuraturę - po roku pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem wykonania kary na okres trzech lat. Do tego muszą zapłacić nawiązkę na rzecz owdowiałej kobiety (150 tysięcy złotych), po 15 tysięcy złotych nawiązki na rzecz obu poszkodowanych kobiet, grzywnę wysokości 2 tysięcy złotych, muszą też pokryć częściowo poniesione koszty sądowe (po 15 tysięcy złotych), zapłacić pokrzywdzonej za koszty wynajęcia pełnomocnika (1200 złotych). Mają też pięcioletni zakaz hodowli trzody chlewnej, uboju oraz produkcji wędlin i wyrobów garmażeryjnych.
Uzasadniając ustnie motywy, jakimi kierowała się wydając wyrok, sędzia Aneta Żuraw-Kędziora podkreślała, że wina oskarżonych nie budzi wątpliwości, bezsporne są również fakty, że oskarżeni produkowali wyroby garmażeryjne bez jakiegokolwiek nadzoru.
Nie bez znaczenia przy wyrokowaniu, mimo wysokiego stopnia szkodliwości społecznej czynu, jest postawa obojga oskarżonych od samego początku i wyrażana szczera skrucha. Sędzia podkreślała, że to tragiczne zdarzenie to dla oskarżonych była bardzo surowa, gorzka lekcja, z której wyciągnęli wnioski.
Wyrok jest nieprawomocny i strony mogą się od niego odwołać, ale mało prawdopodobne, by tak się stało.
