- Moje dziecko zostało po prostu rozjechane przez tego człowieka. Kierowca powinien zostać skazany - mówił we wtorek ojciec 10-letniego Szymona. Chłopiec zmarł w skutek obrażeń odniesionych w wypadku. Potrącił go autobus na przejściu przed Galą.
We wtorek przed Sądem Rejonowym Lublin-Zachód odbyła się ostatnia rozprawa dotycząca wydarzeń sprzed ponad dwóch lat.
Przypomnijmy. 24 września 2014 tuż po godzinie 8, 10-latek jechał na elektrycznej hulajnodze do szkoły. Na przejściu dla pieszych na wysokości Gali potrącił go autobus linii 17. W chwili wypadku kierowca autobusu był trzeźwy, Szymona jednak nie zauważył. Gdy hulajnoga chłopca uderzyła w bok autobusu, 10-latek został wciągnięty pod autobus. Zmarł.
We wtorek adwokat reprezentujący rodziców Szymona domagał się od sędziego, by ten poprosił biegłego opiniującego w tej sprawie o przelanie na papier wniosków, którymi dzielił się na poprzedniej rozprawie.
Wypadek na al. Unii Lubelskiej. Autobus potrącił 10-letniego...
- Trzeba w końcu ustalić, czy kierowca mógł widzieć zbliżającego się do przejścia chłopca - argumentował adwokat. Jednak sędzia nie podzielił jego stanowiska. - Pana wniosek zmierza tylko do niepotrzebnego przedłużenia postępowania - ripostował sędzia Bernard Domaradzki, który za chwilę zamknął przewód sądowy i zarządził mowy końcowe.
Prokurator zaproponował, by kierowcę uznać za winnego wypadku i skazać na 1 rok i 2 miesiące więzienia w zawieszeniu na 2 lata oraz zapłatę grzywny w wysokości 1200 zł.
- Robert K. popełnił nieprawidłowości prowadząc autobus. Powinien znać przebieg trasy i wiedzieć, jak przejeżdżać przez to skrzyżowanie. Przecież kierowca miał bardzo dobrą widoczność. Dlatego miał obowiązek obserwacji nie tylko drogi, ale także chodnika. Pasażerowie zauważyli chłopca na hulajnodze, a kierowca patrzył tylko przed siebie - punktował prokurator.
Pełnomocnik rodziców Szymona dodawał, że poszkodowanym w wypadku był mały chłopiec.
- Dziecko miało prawo nie znać w szczegółowy sposób przepisów ruchu drogowego. Dlatego wina leży po stronie kierowcy, który powinien zauważyć dziecko i pomyśleć, że może ono nie zachować się racjonalnie i nagle wjechać na jezdnię. Robert K. jest winny tego, że nie przyszło mu do głowy, że może zdarzyć się jakaś nieprzewidziana sytuacja i nie zachował ostrożności - argumentował mecenas.
Innego zdania był jednak obrońca Roberta K., który prosił o uniewinnienie kierowcy.
- Oskarżony został o umyślne spowodowanie wypadku, ale przecież opinie biegłego to wykluczyły - przekonywał Edward Malinowski. - W momencie dojeżdżania przez autobus do przejścia dla pieszych nie było widać hulajnogi, dlatego kierowca mógł wjechać na skrzyżowanie. To nie jego wina, że nagle pojawił się pędzący 20 km/h chłopiec. Przecież zgodnie z przepisami, nie mógł on nawet przejeżdżać przez przejście. Powinien zatrzymać się i przeprowadzić pojazd. Wydarzyła się tragedia, zginęło dziecko, jednak Robert K. nie może odpowiadać za tę śmierć - wyjaśniał obrońca kierowcy.
Wyrok w tej głośnej i nieoczywistej sprawie zapadnie przed świętami - ogłoszony zostanie 20 grudnia.