W ubiegły piątek opublikowaliśmy artykuł na podstawie naszych niedawnych rozmów ze Zdzisławem K. To wieloletni znajomy szefa Elektromisu Mariusza Ś., razem byli w domu dziecka. Razem, jak mówi nasz rozmówca, siedzieli także w więzieniu w Sieradzu w latach 80.
Na początku lat 90., jak zaznacza Zdzisław K., wspólnie z Elektromisem był zamieszany w olbrzymi przekręt z papierosami. Oficjalnie nabyto je z zagranicy na spółkę Strefa Wolnocłowa, której nowym prezesem został Zdzisław K. Papierosy od razu sprzedano ze Strefy do Elektromisu. To jednak Strefa miała Skarbowi Państwa zapłacić prawie 150 miliardów starych złotych podatku. Jednak nigdy nie zapłaciła olbrzymiej należności. Gdy ruszyło śledztwo, prezes Strefy Zdzisław K. we wrześniu 1991 r. położył się do szpitala psychiatrycznego w Kościanie. Lekarze szybko ocenili, że jest niepoczytalny i nie może odpowiadać za swoje czyny. Taka diagnoza spowodowała, że prokuratura umorzyła śledztwo, uznając, że cała odpowiedzialność spada na chorego prezesa Zdzisława K. Nikogo z Elektromisu nie ścigano w tamtym śledztwie.
Sprawdź też:
Gdy sprawa przycichła, Zbigniew K. opuścił szpital psychiatryczny. W 1995 roku zaczął normalnie pracować, prowadził interesy, stawał przed notariuszem, zawierał umowy. Są na to dowody – akty notarialne.
Świadek przerywa milczenie po 28 latach: w Elektromisie obawiano się Ziętary. Rozmawiano, co zrobić, żeby dziennikarz odpuścił
Zdzisław K. odezwał się do naszej redakcji po 28 latach milczenia. Wskazał, że ma na pieńku z szefem Elektromisu Mariuszem Ś. Powiedział, że chce zgłosić się do sądu i złożyć zeznania w sprawie Jarosława Ziętary.
Nam powiedział po latach, że młody dziennikarz odwiedzał go podczas jego pobytu w szpitalu psychiatrycznym w Kościanie i wypytywał o Strefę. Było to późną jesienią 1991 roku. Ziętara współpracował wtedy z poznańskim oddziałem „Gazety Wyborczej”. Jak przyznaje Zdzisław K., Ziętara swoimi działaniami deptał po piętach Elektromisowi, stał pod firmą i domem twórcy holdingu Mariusza Ś. W firmie dyskutowano, co zrobić, żeby Ziętara odpuścił.
– We wrześniu 1992 roku, krótko po zniknięciu Ziętary, wyszedłem na przepustkę ze szpitala psychiatrycznego. Byłem w domu Marka Z. w Chybach, mojego znajomego z Elektromisu. Widziałem krew na podłodze u niego w pomieszczeniu gospodarczym. W 1993 roku Marek Z., po roku od zniknięcia od Ziętary, gdy miał wypite, powiedział mi, co się stało. Przyznał, że właśnie w jego domu przetrzymywano Ziętarę porwanego przez ochroniarzy Elektromisu. Dziennikarz, jak mi opowiadał, został potem zabity na terenie Elektromisu przez inne osoby. Zwłoki roztopiono w kwasie
– powiedział nam Zdzisław K.
Prokurator Piotr Kosmaty: "Niepoczytalność świadka orzeczona w latach 90., nie oznacza jego niewiarygodności. Znam takie przypadki ze swojego doświadczenia zawodowego"
Jego wypowiedziami zainteresował się już Piotr Kosmaty, krakowski prokurator, który po latach zaczął wyjaśniać zniknięcie Ziętary. Po zapoznaniu się z naszym piątkowym artykułem będzie się domagał przesłuchania Zdzisława K. w sądzie.
W Poznaniu toczą się dwa procesy w sprawie Ziętary. Jeden przeciwko Aleksandrowi Gawronikowi oskarżonemu o podżeganie do zabójstwa Ziętary. Drugi przeciwko dwóm byłym ochroniarzom Elektromisu, którym zarzucane jest porwanie Ziętary.
Czy to, że przed laty Zdzisław K. miał orzeczoną niepoczytalność, pozbawia wiarygodności jego wypowiedzi? Tak sugerują niektóre osoby, który już zaczęły dyskredytować spodziewane zeznania Zdzisława K. Tymczasem prokurator Piotr Kosmaty powiedział nam, że każdy świadek, który może wnieść istotne informacje o sprawie Ziętary, jest wart przesłuchania.
- Wiarygodność Zdzisława K. można ocenić dopiero po przesłuchaniu go w sądzie. Nie można z góry zakładać, że jeśli ktoś miał na początku lat 90. stwierdzoną niepoczytalność, i to jeszcze w trakcie trwającej sprawy karnej, jest osobą niewiarygodną. Z prawnego punktu widzenia zaburzenia psychiczne nie eliminują świadka, nie oznaczają jego niewiarygodności. Ze swojej praktyki znam przykłady osób, które w istocie miały zaburzenia psychiczne, a okazywały się cennymi świadkami. Tak było na przykład w sprawie o pobicie, którą prowadziłem. Osoba z zaburzeniami okazała się cennym świadkiem tego pobicia, której zeznania bardzo pomogły w sprawie. Takie osoby są często bardzo bystre, spostrzegawcze, dobrze zapamiętują szczegóły. Z życia mogę podać także przykład osoby, która ma stwierdzoną schizofrenię i jednocześnie kończy studia na bardzo poważnym kierunku, leczy się i ma duże szanse wrócić do zdrowia. Nie można też twierdzić, że jeśli u kogoś stwierdzono niepoczytalność, to ma ją orzeczoną bezterminowo. Takie badania są zresztą wykonywane do danej sprawy, a nie od razu na całe życie. Bezterminowy to może być wyrok dożywocia, ale i tutaj są odstępstwa. Słowem, takich osób nie można z góry dyskwalifikować jako ludzi oraz jako świadków. Z drugiej strony znam przykłady osób, które załatwiały sobie tzw. żółte papiery, by uniknąć odpowiedzialności karnej, a w życiu normalnie funkcjonowały. Były w takich sprawach prowadzone śledztwa, by wykazać, że stawiana diagnoza miała jedynie na celu uniknięcie odpowiedzialności
– mówi prokurator Piotr Kosmaty.
Sprawdź też:
W sprawie nowego świadka ws. Ziętary wypowie się sąd. - Stwierdzona kiedyś niepoczytalność nie dyskwalifikuje świadka - potwierdza sędzia
Decyzja o przesłuchaniu Zdzisława K. jest w gestii poznańskiego Sądu Okręgowego, który jest gospodarzem obu trwających procesów.
- Stwierdzona przed laty niepoczytalność automatycznie nie przesądza o niewiarygodności świadka i nie dyskwalifikuje go. To sąd ocenia wiarygodność świadka po wysłuchaniu jego zeznań. Można także powołać biegłego psychologa do oceny zeznań takiej osoby. W kontekście tego konkretnego świadka, na kolejnej rozprawie sąd podejmie decyzję czy go przesłuchać. Sąd teoretycznie może bardzo szybko przesłuchać takiego świadka, może także wyznaczyć inny termin
– stwierdza sędzia Aleksander Brzozowski, rzecznik poznańskiego Sądu Okręgowego.
Rozprawy dotyczące zbrodni na Ziętarze zaplanowane są na wrzesień 2020 r.
Tymczasem we wtorek, 1 września mija dokładnie 28 lat od zniknięcia Jarosława Ziętary. Jego znajomi tradycyjnie już zbiorą się pod kamienicą przy Kolejowej, z której przed 28 laty po raz ostatni wyszedł do pracy w „Gazecie Poznańskiej”. Prokuratura uznała, że po przejściu kilkudziesięciu metrów został „zaproszony” do samochodu przypominającego policyjny radiowóz. Porywaczami mieli być trzej ochroniarze Elektromisu, wszyscy z przeszłością w milicji. Zbrodnię, jak ustaliła prokuratura, poprzedziła narada na terenie Elektromisu. To wtedy biznesmen Aleksander Gawronik miał nakłaniać do zabójstwa dziennikarza. Gospodarz Elektromisu, Mariusz Ś., podczas tamtej narady miał głównie słuchać.
Sprawa Ziętary: różne teorie policji i wątek służb specjalnych, które werbowały do UOP młodego dziennikarza
Po tym, jak Ziętara 1 września 1992 roku nie przyszedł do pracy, prowadzono jedynie sprawę poszukiwawczą. Sprawdzano rozmaite wątki: wyjazd w polskie góry i popełnienie samobójstwa, wyjazd do rzekomej kochanki do Londynu, dobrowolne zniknięcie i zerwanie z dotychczasowym życiem.
Z czasem zaczęły pojawiać się kolejne teorie, jak na przykład o roli katolickiej organizacji Opus Dei, która miałaby przyłożyć rękę do zbrodni na dziennikarzu.
Pojawiła się także koncepcja, jakoby Ziętara został skutecznie zwerbowany przez Urząd Ochrony Państwa i z dnia na dzień wysłany gdzieś w świat jako agent pod przykryciem. W tę teorię o „agencie Ziętarze” do dziś wierzą niektóre osoby, zwłaszcza te, które są łączone przez prokuraturę ze zbrodnią na Jarku.
Wersja o wysłaniu Ziętary poza Polskę jako pracownika służb, ma dwie podstawowe słabości. O ile tajne służby lubią ciszę, w przypadku Ziętary od samego początku nadałyby niesamowity rozgłos takiemu agentowi. Szukało go przecież wiele osób, media poświęciły temu tematowi wiele materiałów. Druga kwestia, być może ważniejsza: kiedy służby miałyby wyszkolić rzekomego agenta Jarosława Ziętarę? Przecież dziennikarz od początku 1992 roku pracował w „Gazecie Poznańskiej”, pisał też pracę magisterską, którą obronił na poznańskim UAM. Z dokumentów UOP wynika też, że odmówił zostania etatowym pracownikiem.
- Krótko mówiąc, służby nie miałyby go kiedy wyszkolić – komentuje były wysoki rangą oficer polskich służb specjalnych.
Sprawdź też:
Bardzo możliwy jest jednak inny scenariusz ze służbami w tle. Wiadomo, że Zięterę werbowała bydgoska delegatura UOP (Zarząd Wywiadu UOP). Bardzo możliwe, że chciała go zatrudnić także poznańska delegatura UOP. Wiele wskazuje na to, że funkcjonariusze służb podrzucali mu przy tym ciekawe materiały, w tym te dotyczące poznańskiego Elektromisu.
Trzy śledztwa ws. Jarosława Ziętary. Przełom nastąpił dopiero po wielu latach. Nie w Poznaniu lecz w Krakowie
Pierwsze śledztwo w sprawie Jarka Ziętary wszczęto dopiero 6 września 1993 roku, czyli ponad rok po zniknięciu. Powierzono je prokuratorowi Jackowi Tylewiczowi, który wkrótce przyjął kilka wersji śledczych, w tym zabójstwo 24-letniego dziennikarza. Jak wspominał po latach Jacek Tylewicz, gdy ponad rok po zniknięciu wszczynał śledztwo, nie miał prawie żadnych materiałów. Były to notatki policyjne oraz list Edmunda Ziętary do ówczesnego Rzecznika Praw Obywatelskich. Ojciec Jarka domagał się wyjaśnienia sprawy syna.
Prokurator Jacek Tylewicz nie dokończył pierwszego śledztwa ws. Ziętary. W 1994 roku skierowano go do zajmowania się aferą Elektromisu, którego wówczas, przynajmniej oficjalnie, nikt nie łączył ze sprawą zniknięciem Ziętary. Z drugiej jednak strony już w październiku 1992 roku w poznańskiej „Gazecie Wyborczej” ukazał się artykuł, w którym dziennikarka Elżbieta Mamys napisała:
- Policja ustaliła, że Jarek wspominał o nowym, sensacyjnym temacie, nad którym pracuje. Wśród dziennikarzy krążą różne wersje - raz tym tematem jest Elektromis, innym razem Westa czy jakiś bank, a ostatnio nawet Aleksander Gawronik. Zdaniem policji, są to wszystko przypuszczenia nie poparte żadnymi dowodami ani nawet poszlakami
– czytamy w artykule z października 1992 roku.
I faktycznie, temat Elektromisu i Aleksandra Gawronika, przez lata nie był wyjaśniany. Pierwsze śledztwo ws. zniknięcia Ziętary dokończył prokurator Mirosław Sławeta, który w marcu 1995 roku umorzył je z powodu „niestwierdzenia zaistnienia przestępstwa”.
W 1998 roku poznańska prokuratura wróciła do sprawy dziennikarza. Drugie śledztwo prowadził nieżyjący już prokurator Andrzej Laskowski. Sprawdzał wersję, że w zbrodnię na dziennikarzu zaangażowany był przestępca Przemysław C. Był „żołnierzem” szemranego biznesmena Zdzisława W., który od końca lat 80. współpracował z Elektromisem. Między innymi, na zlecenie Zdzisława W., Przemysław C. pobił urzędnika z Wałcza. Pod koniec lat 90. odsiadujący wyrok Przemysław C. miał się przechwalać wśród przestępców, że zabił Ziętarę. Mimo zeznań świadków incognito, nie postawiono mu zarzutów. W sprawie, jak wiele wskazuje, doszło do przecieków. Przemysław C. dowiedział się o zainteresowaniu nim ze strony organów ścigania. Podczas przesłuchania, wiedząc o co może być pytany, wszystkiemu zaprzeczył.
Po umorzeniu drugiego poznańskiego śledztwa, sprawa Jarka Ziętary "umarła". Przez kolejne lata pamiętały o nim nieliczne osoby. Dzięki staraniom bliskich i znajomych Jarka Ziętara, sprawa została po latach wznowiona i przeniesiona do Krakowa. W 2014 roku prokurator Piotr Kosmaty postawił zarzuty byłemu senatorowi Aleksandrowi Gawronikowi i dwóm żyjącym byłym ochroniarzom Elektromisu: „Rybie” i „Lali”. Żaden z oskarżonych nie przyznaje się do winy.
Choć prokuratura uznała, że młody dziennikarzy został zamordowany, do tej pory nie ustalono sprawców tego czynu. Czasu pozostało niewiele, jeśli chodzi o postawienie zarzutów zabójcom dziennikarza. Za dwa lata sprawcy domniemanego zabójstwa odetchną. Wówczas, po 30 latach, przedawni się ściganie zbrodni zabójstwa.
Zobacz też:
Głośne zabójstwa, niewyjaśnione zbrodnie i tajemnicze znikni...
