- Próbowałem wyrwać moją przyjaciółkę z tego chaosu, ale nie byłem w stanie jej uratować. Ona mówiła, że nie może oddychać i po chwili zastygła w bezruchu - opowiadał młody Australijczyk, który uczestniczył w sobotniej imprezie halloweenowej w stolicy Korei Południowej, Seulu.
Dwóch kolegów Nathana Tavernitiego trafiło na oddział intensywnej terapii po tym, jak zostali stratowani przez tłum, który wpadł w panikę. Jak na razie policja nie wie, co było przyczyną takiej reakcji. Rośnie za to liczba ofiar tej ulicznej imprezy. To prawie 160 osób, drugie tyle jest rannych.
Nikt nad tym nie panował
Mężczyzna obwinia o dramat brak planowania i przygotowania policji. - Obserwowałem, jak ludzie filmowali, śpiewali i śmiali się, podczas gdy moi przyjaciele umierali – powiedział. - Czekaliśmy 30 minut, aż policja przyjechała, a ratownicy dopiero po godzinie - dodał.
Olivia Jacovic, 27-letnia Australijka mieszkająca w Seulu, opowiedziała, jak ona i jej przyjaciele ledwo uniknęli śmiertelnego ścisku, Szamotali się 40 minut, aby wydostać się z tłumu. - Było strasznie, miałam siniaki na rękach, ale szczęśliwie odbiliśmy się od ludzkiej masy i stanęliśmy na ceglanym murze – powiedziała. - To był horror, ludzie nie mogli oddychać. W końcu udało się, mam tylko poszarpane ubranie, ale żyję - dodała.
Julia Cho, jedna z przyjaciółek Tavernitiego dodała, że jej siostra jest na oddziale intensywnej terapii, a druga przyjaciółka nie żyje.
Prezydent Korei Południowej Yoon Suk-yeol powiedział, że śmiertelna panika nie powinna mieć miejsca i zarządził żałobę narodową, która potrwa do 5 listopada.
lena
