Szerpowie. Wspinam się, bo co innego mógłbym robić?

Magda Lassota
Od lewej Pemba, Dawa i Dendi. W drodze do bazy pod Lobuche
Od lewej Pemba, Dawa i Dendi. W drodze do bazy pod Lobuche Magda Lassota
W bazie pod Mont Everestem spędziła dwa miesiące. Tam poznała tych, którzy spełniają marzenia o zdobyciu góry, i tych, bez których nie byłoby to możliwe - Szerpów. Wśród nich trzech pierwszych zdobywców zimą K2, którzy są dziś na ustach niemal całego świata. Mają swoje nazwiska i historie. To Mingma G., Kilu Sherpa, Dawa Tenzin Sherpa. Poniżej fragment książki Magdy Lassoty "W cieniu Everestu", reportażu o everestowskiej gorączce, faktach i mitach, skandalach, kolejkach na szczyt i zwykłej codzienności.

Kiedy nie ma naszych wspinaczy, panuje spokój. Wtedy odpoczywam. Więcej czasu spędzam w naszym obozie, robię zdjęcia, nadrabiam zaległości w pisaniu, notuję, kogo, gdzie i kiedy muszę jeszcze odwiedzić.

Nadal źle sypiam. Dźwięk lawin nie powinien mnie już ruszać, a jednak budzę się przy każdym większym hałasie. Przez to niespanie, przez wysokość, doskwierające zimno, jestem coraz słabsza. Rano wstaję i kręci mi się w głowie, przemierzając bazę, coraz bardziej powłóczę nogami, łatwo dostaję zadyszki, mimo że już powinnam być świetnie zaaklimatyzowana. Pozwalam sobie na drzemki w ciągu dnia, choć cały czas w głowie słyszę głos, że powinnam coś robić, bo jeszcze dużo pracy przede mną. Pora się wybrać do lekarzy, tym razem nie towarzysko.

Skarżę się, że zamiast coraz lepiej, czuję się coraz gorzej, i bardzo mnie to martwi. Dee zadaje mi szereg pytań i z grubsza mnie bada. Mierzy temperaturę, ciśnienie, sprawdza podstawowe odruchy, zagląda w oczy, gardło i uszy. Mówi, że nic mi nie jest, ale powinnam sobie zrobić przerwę, zejść niżej, pooddychać pełną piersią, spędzić dwie lub trzy noce w lepszych warunkach. Przestać się przez chwilę zamartwiać projektem.

Obiecuję, że pomyślę o tym. Na razie dostaję leki nasenne.
Zawsze mam jakiś powód, żeby nie opuszczać bazy. Pod nieobecność wspinaczy więcej czasu spędzam z naszymi szerpami. Poza Mingmą i Dawą Gyalje, którzy zostali z teamami, wszyscy zeszli do obozu. W ostatnich dniach często chodzili z depozytami, coraz wyżej wynosili namioty, tlen, jedzenie, żeby trzy powyższe obozy były przygotowane na rotacje. Od dwóch dni odpoczywają, a dziś w nocy znów wyjdą.
W trakcie wyprawy pokonają Icefall kilkanaście razy. Nie kryją, że w jakimś stopniu się go boją. Dobrze pamiętają tragedię z 2014 roku, ale i bez tego wspomnienia trudno jest nie bać się tego miejsca. Obiecuję, że gdy będą w górze, codziennie - jak robią to buddyści - trzy razy okrążę stupę zgodnie z ruchem wskazówek zegara, żeby bezpiecznie zeszli do bazy.

***

Namioty szerpów rozrzucone są po zboczu wzniesienia schodzącego do naszego obozu. Najwyżej rozbity znajduje się na szczycie górki internetowej, zaraz przy antenie, najniższe stoją naprzeciw mes, po drugiej stronie dużej lodowej kałuży - bajora wypełnionego lodem. Żeby dostać się do mes, można ją albo obejść, albo przejść wąską ścieżką ułożoną z kamieni. Szerpowie śpią po dwóch w namiotach igloo.
Pośrodku obok siebie leżą dwa materace, po bokach ubrania, sprzęty, najpotrzebniejsze rzeczy. Te, którym nie zaszkodzi mróz, można zostawić w całkiem przestronnym przedsionku. Teraz szerpowie mają czas na porządki w namiotach, sprzęcie, na kąpiele i pranie. Wokół namiotów na rozgrzanych kamieniach suszą się ubrania, wietrzą czerwone kombinezony.

***

Najwięcej rozmawiam z Dawą Tenzingiem Sherpą. Tak jest właściwie od samego początku. Dawa bardzo dobrze mówi po angielsku i już któregoś z pierwszych dni podszedł do mnie i powiedział, że zna jedną Polkę, Magdę właśnie. Może więc spędza ze mną czas trochę z sentymentu, ale i tak mam wrażenie, że po prostu mnie lubi.

Mnie także miło spędza się z nim czas. Gdy zajdę do kuchni, zawsze wyjdzie z mesy, uśmiechnie się, zapyta, co słychać, czy może chciałabym się czegoś napić.
Ja się cieszę, że go tutaj poznałam, on wolałby być zupełnie gdzie indziej. Dawa pochodzi z Rolwaling, ma żonę i dwójkę dzieci. Nie chce, żeby się wspinały. On wspina się już 20 lat - połowę swojego życia - na Evereście stanął 11 razy.
Ale Dawa nie lubi się wspinać, boi się, wolałby robić coś innego, ale nic nie poradzi, taka praca - w Nepalu trudno o lepiej płatną. Jego o trzy lata młodszy brat, Kilu, robi to samo, w tym roku też pracuje u Mingmy. Obaj jak na Nepalczyków są bardzo wysocy, wyżsi ode mnie, obaj są szczupli.

Dawa wygląda dużo poważniej, Kilu - dość młodzieżowo. Włosy obcięte krótko przy skórze, w uchu złoty kolczyk, po bazie chodzi w dżinsach, na bluzkę z długim rękawem często wkłada T-shirt. Na Everest zaczął się wspinać w 2002 roku, na szczycie stanął dziewięć razy. Podobnie jak Dawa wspina się też na inne ośmiotysięczniki. Praca jest ciężka, ale ją lubi, bo co innego mógłby robić? Po sezonie obaj wyjeżdżają do Norwegii i tam też pracują jako przewodnicy. Wspinają się z klientami na lodowce, a czasem pracują po prostu jako pomoc hotelowa.
Rzadko są w domu, niewiele czasu spędzają z rodzinami. Kobiety Szerpów są do tego przyzwyczajone.
Po południu długo jest dobra pogoda, o 16.00 nadal świeci słońce, jest ciepło, co zdarza się rzadko. Postanawiam wykorzystać tę okazję i pytam Dawę, czy mogłabym zrobić zdjęcie jemu, innym szerpom i kucharzom. Zgadza się, pozostali tak samo. Rozstawiam studio między mesą szerpów a kuchnią, pod foliowym zadaszeniem. Czarne tło przyczepiam do sznurka rozciągniętego między dwoma namiotami, stawiam przed nim składany taboret i proszę szerpów do zdjęcia. Pierwszy jest
Dawa, po nim kolejni.

Trochę się wygłupiają, trochę śmieją z siebie nawzajem, przedrzeźniają, naśladują poważne miny modela na krześle, próbują go rozśmieszyć. Potem sami siadają na taborecie i już się nie śmieją, bo pozowanie jest jednak dość stresujące. Gdy kończymy zdjęcia, zwijam studio. Wracam do mojej mesy, włączam komputer. Zdjęcia mam zapisane na dwóch kartach pamięci w aparacie, ale przerzucam je też na dwa dyski zewnętrzne.

***

Po kolacji znów idę do szerpów, bo zaprosili mnie do siebie. Po lewej stronie stołu od wejścia siedzi Kilu, Ang Jambu, Nima i, na samym końcu, Tamting. Po prawej Dendi, ja siadam obok niego, dalej koło mnie są Dawa i Pemba. W mesie nie ma ogrzewania, ale między chłopakami nie jest mi zimno. Opowiadają o pracy. O trudzie, o ryzyku, o strachu. Mówimy o Icefallu, o tragediach na Evereście. O agencjach, dla których pracowali wcześniej i w których zarabiali gorzej niż teraz, mimo że klienci płacili dużo więcej niż u Mingmy. O nie zawsze sprawiedliwym traktowaniu. Dobrze pracuje im się z Mingmą, są zadowoleni. Za rok też chcieliby pracować u niego.

***

Najsilniejszy z grupy, mimo niewielkiego wzrostu i całkiem sporego brzuszka, jest Tamting Sherpa. Ma okrągłą twarz, pod dolną wargą kilkanaście czarnych włosów, tworzących tycią kozią bródkę. W oczach ma spokój, a wokół oczu delikatne kurze łapki, od uśmiechania się. Tamting ma żonę i dwójkę dzieci, podobnie jak Dawa pochodzi z Rolwaling. Wspinać zaczął się 22 lata temu, w wieku 23 lat. Pierwsze było K2, ale wtedy nie udało się zdobyć szczytu.
Pierwszy raz na Everest wszedł w 1998 roku, od tamtej pory na dachu świata stanął 12 razy. Z klientami wspina się na większość pozostałych ośmiotysięczników. W tym roku prosto po Evereście jedzie pod K2, potem pod Broad Peak. Lubi się wspinać, ale przewiduje, że za pięć lat nie będzie już w stanie tego robić. Wtedy może uda mu się otworzyć jakiś mały interes w Katmandu.
Nima, który szedł z nami do bazy, wygląda na zmęczonego, ma bardzo przekrwione oczy, pożółkłą twarz, chodzi zgarbiony. Mingma mówi, że Nima ma problem z alkoholem. Że wielu szerpów pije za dużo. Ponoć to przez zimno. Mnie się wydaje, że może to ze strachu przed górą. Że ten strach widać w ich oczach. Nima ma 36 lat, mieszka w wiosce Thame z żoną i dwoma synami. Nie chce, żeby synowie się wspinali. Zależy mu, żeby zapewnić im lepszą edukację, bezpieczeństwo, przyszłość. Możliwość wyboru.
Do tej pory Nima miał stuprocentową skuteczność na Evereście - na dziewięć prób dziewięć razy stanął na szczycie.

***

Dendi jest najwyższy ze wszystkich naszych szerpów. Chudy, o pociągłej twarzy i lekko przygarbiony przypomina mi Lucky Luke’a. Dużo pali, w kieszeni zawsze ma paczkę papierosów, a pod kurtką zapalniczkę przymocowaną taśmą klejącą do żółtego sznurka na szyi. Na tym samym sznurku zaraz nad zapalniczką przymocowany jest balsam do ust firmy Himalaya. Dendi, podobnie jak Kilu, ubiera się dość młodzieżowo: nosi T-shirty w różne wzory, kolorową bufkę, czapeczkę z daszkiem i kolorowe okulary przeciwsłoneczne. Dendi jest u szerpów DJ-em. Zna zagraniczne hity, które lecą teraz w radiu na całym świecie. Puszcza je z telefonu, który przez Bluetooth jest połączony z małym głośniczkiem. Muzykę słychać w całym obozie.

Dendi ma żonę, jednego syna i też nie chciałby, żeby chłopak musiał iść w jego ślady. Wspina się od dziesięciu lat, na Evereście był siedem razy. Lubi swoją pracę, na pytanie, czy wolałby robić coś innego, nie potrafi odpowiedzieć - nigdy nie miał możliwości wyboru. Mówi, że zazwyczaj się nie boi, czasem tylko nachodzą go złe myśli. Stara się je odganiać. Ocenia, że będzie się wspinać do pięćdziesiątki. To jeszcze osiem lat.

***

Ang Jambu i Pemba zawsze trzymają się razem, śpią w jednym namiocie, razem przychodzą do mesy, wychodzą z niej, gdy jest czas i ładna pogoda, razem wygrzewają się w słońcu przed swoim igloo. Niechętnie pozują do zdjęć.
- Takich brzydkich twarzy nie ma co fotografować - mówi Pemba, zerkając spod swojej wielkiej futrzanej czapki.

Nie bardzo chcą też rozmawiać o sobie. W porządku, rozumiem. Nie zamierzam naciskać.
Dawa podaje mi metalowy kubek, nalewa do niego rum. Cisza, wszyscy przyglądają się i czekają, jak zareaguję. Podnoszę kubek do ust, po zapachu już wiem, że mi nie posmakuje. Zamykam oczy, wstrzymuję oddech, wypijam malutki łyczek i zaraz się krzywię. Wszyscy się śmieją. Pijemy i rozmawiamy dalej. Tylko Dendi nie pije, bo dawniej przesadzał z alkoholem i wie, że powinien uważać. Tego wieczoru dużo słuchamy muzyki, głównie piosenek o miłości, dużo się śmiejemy, głównie z naszych wspinaczy.

Udaje mi się zapomnieć, że jestem zmęczona, że nie zawsze jest mi tu dobrze. Tego wieczoru lepiej poznaję tę drugą stronę everestowskiego medalu. Idę spać późno. W nocy nie obudzi mnie żadna lawina.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Szerpowie. Wspinam się, bo co innego mógłbym robić? - Plus Dziennik Polski

Wróć na i.pl Portal i.pl