Pan Krzysztof pracuje jako kierowca w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacji w Kielcach. Postanowił poszerzyć swoje kwalifikacje o kategorię C+E prawa jazdy i w tym celu w maju zeszłego roku zapisał się do Kieleckiej Szkoły Jazdy na odpowiedni kurs.
Niestety, już na samym początku miał pecha. Mężczyzna tuż po zapisaniu się uległ drobnemu wypadkowi i ze względu na kłopoty z nogą do kursu przystąpił dopiero w lutym tego roku. Był na jednym wykładzie, zaliczył też spotkanie organizacyjne. Potem przyszedł na pierwszą jazdę i – jak mówi – przeżył koszmar.
- Instruktor był niezwykle chamski. Wulgarnie zwracał mi uwagę, że między innymi źle trzymam kierownicę, zaczął też mnie obrażać. Po 20 minutach stwierdziłem, że koniec z tym i wysiadłem, bo nie widziałem sensu kontynuowania nauki w takich warunkach – opowiada pan Krzysztof.
Kielczanin podjął decyzję o rezygnacji z kursu i poprosił właścicielkę Kieleckiej Szkoły Jazdy o zwrot jego kosztów. Chodzi o kwotę 3100 złotych. Pieniędzy jednak nie odzyskał do dziś. Najpierw, 1 marca, został poinformowany, że otrzyma odpowiedź w ciągu 30 dni, a w tym czasie zostanie przeprowadzona kalkulacja kosztów – potrącenie o sumę wynikającą z tego, z czego pan Krzysztof już skorzystał podczas kursu. Potem, 28 marca, dostał pismo, iż księgowa wciąż te koszty kalkuluje. Mężczyzna stwierdził, że szkoła gra na zwłokę, a kasy zwrócić mu nie chce, więc wystąpił z prośbą o pomoc do Wydziału Spraw Obywatelskich i Działalności Gospodarczej kieleckiego Urzędu Miasta.
- Wezwaliśmy właścicielkę szkoły do złożenia wyjaśnień w tej sprawie, co zresztą zrobiła 19 kwietnia. Niestety, trudno jest udowodnić rację panu Krzysztofowi, bo mamy tu sprawę z gatunku słowo przeciwko słowu. Brakuje dowodu w postaci nagrania video czy audio, które pokazałoby jasno, jak było – mówi Aneta Stajewska, kierownik Biura Działalności Gospodarczej we wspomnianym wydziale w ratuszu.
Ale Kielecka Szkoła Jazdy, jak się okazuje, jest u miejskich urzędników na cenzurowanym. Skontrolowali ją w styczniu i stwierdzili naruszenia, których skutkiem było wydanie decyzji o zakazie prowadzenia ośrodka szkolenia kierowców działającego w ramach szkoły. Jej właścicielka Agata Jaśkowska odwołała się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, które 10 kwietnia zwróciło urzędowi sprawę do ponownego rozpatrzenia. To oznacza, że ośrodek znów może funkcjonować, a tym samym urzędnicy mogą go na nowo skontrolować, co zresztą zamierzają uczynić.
– Wcześniej jednak, do 10 kwietnia, nie mogliśmy tego zrobić pod kątem pisma pana Łukawskiego, bo decyzja o zakazie miała rygor natychmiastowej wykonalności. Oznaczało to, że ośrodek został wykreślony i dla nas po prostu nie istniał – wyjaśnia Aneta Stajewska.
Choć urzędniczka nie chce do publicznej wiadomości podawać naruszeń, to przyznaje, że są poważne. Zresztą czarne chmury nad Kielecką Szkołą Jazdy zbierają się naprawdę duże, bo pan Krzysztof zgłosił sprawę na policję, a tam – jak się dowiedzieliśmy – także inni kursanci domagają się zwrotu pieniędzy za nieukończone kursy. – Mamy już 8 osób, które się do nas zgłosiły i złożyły zawiadomienia. Wynika z nich, że te osoby nie mogą odzyskać pieniędzy za kurs, którego nie odbyły lub odbyły częściowo, ale zrezygnowały z niego z uwagi na krążące o szkole opinie – mówi komisarz Kamil Tokarski, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Kielcach. I dodaje, że nikomu jeszcze nie postawiono zarzutów, bo w całej sprawie funkcjonariusze wciąż prowadzą postępowania.
Co na to Agata Jaśkowska? – Pan Krzysztof nie bierze pod uwagę tego, że uczestniczył w części teoretycznej kursu i pobrał ze szkoły materiały szkoleniowe. To oznacza, że w grę wchodzi zwrot kwoty mniejszej niż 3100 złotych. Tak zresztą mówią zawarte w regulaminie zapisy odnośnie rezygnacji z kursu. Niemniej jednak zapewniam, że pan odzyska pieniądze. Ich zwrot już by zresztą nastąpił, tylko kursant składa skargi do różnych instytucji, co oznacza, że muszę mieć czas na wytłumaczenie im całej sytuacji – mówi właścicielka Kieleckiej Szkoły Jazdy.
Agata Jaśkowska nie boi się także ponownej kontroli ze strony Urzędu Miasta. – Bo naruszenia nie były znaczne. Chodziło o przekroczony termin dostarczenia dokumentacji i stąd wydano decyzję o zakazie. Ale wszystko jest prowadzone w sposób należyty – zapewnia.
Krzysztof Łukawski liczy, że niebawem wreszcie odzyska pieniądze za niezrealizowany – jak podkreśla – nie z jego winy kurs. Ale dlaczego akurat chciał go przejść w Kieleckiej Szkole Jazdy? – Bo był o 700 złotych tańszy niż na przykład w szkole „Krzysztof”. Gdybym jednak wiedział, że tak to się wszystko potoczy, w życiu bym do szkoły pani Jaśkowskiej nie zajrzał – kończy.