To odkrycie czekało na ujawnienie pięć lat i wywołało niemałe zamieszanie, kiedy świat już o nim usłyszał. Wszystko zaczęło się w roku 2019, kiedy to w przepastnych zakamarkach Morgan Library & Museum na Manhattanie kurator rękopisów muzycznych Robinson McClellan katalogował zbiory z kolekcji Arthura Satza. Czego tam nie było! Od pocztówek podpisanych przez Picassa, przez zabytkowe zdjęcie pewnej francuskiej aktorki, aż po listy Brahmsa i Czajkowskiego. Był też tajemniczy obiekt opatrzony numerem 147…
Taką właśnie sygnaturą oznaczona została niewielka pożółkła kartka, na której ktoś zapisał pięciolinię 24 powtórzonymi taktami. W górnym lewym rogu widnieje napis „Valse”, a pośrodku umieszczono nazwisko polskiego kompozytora. Jest też charakterystyczny „chopinowski” klucz wiolinowy.
Czy Lang Lang gra Chopina?
Oszołomiony McClellan uznał, że najprawdopodobniej ma przed sobą zapis nieznanej kompozycji Fryderyka Chopina, jednak aby zyskać całkowitą pewność, zwrócił się do czołowego eksperta w dziedzinie twórczości Chopina, profesora Jeffreya Kallberga z University of Pennsylvania w USA, z prośbą o weryfikację znaleziska. Wnioski naukowca i kilku innych badaczy są następujące: istnieje duże prawdopodobieństwo, że autorem utworu jest sam Chopin, a papier i atrament rzeczywiście pochodzą z Paryża z okresu, w którym najpewniej powstał rękopis. Sam rękopis zaś nosi cechy pisma Fryderyka Chopina (z pewnym zastrzeżeniem, ale o tym za chwilę).
Informacje zostały przekazane opinii publicznej 27 października tego roku na łamach „New York Timesa” i natychmiast wywołały medialną, naukową oraz artystyczną burzę. Media na całym świecie rozpisywały się o niezwykłym znalezisku, o dziele polskiego kompozytora znalezionym po niemal 200 latach, a szeroko rozumiane środowisko muzyczne podzieliło się na dwa obozy: tych, którzy uwierzyli w autorstwo Chopina, i tych, którzy mimo wszystko mają wątpliwości.
Lang Lang, znakomity chiński pianista specjalizujący się w wykonywaniu dzieł geniusza, jest absolutnie przekonany co do autentyczności autografu. Jego pewność jest niewzruszona na tyle, że wykonał i nagrał kompozycję przypisywaną jego idolowi. Można ją znaleźć w serwisie YouTube. Całość trwa 78 sekund i jest… wzruszająco chopinowska.
Rękopis ma cechy nietypowe
Co ciekawe, dr Artur Szklener, szef Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina, podchodzi do amerykańskich rewelacji z pewnym dystansem. W artykule poświęconym temu odkryciu pisze m.in. tak:
- Jest to z pewnością jedno z ciekawszych odkryć ostatnich lat. Oryginalne rękopisy chopinowskie są niezwykle rzadkie, a sama sugestia, że możemy mieć do czynienia z nieznaną wcześniej muzyką polskiego kompozytora, elektryzuje pianistów i muzykologów. Rękopis odnaleziony w Morgan Library w Nowym Jorku ma szereg cech typowych dla chopinowskich manuskryptów: zapisany jest brązowym atramentem na papierze z epoki, podobnym do tego, jaki Chopin używał w pierwszych latach pobytu w Paryżu. (...) Muzycznie fragment ten ma cechy stylu brillant, co również zgadza się ze wskazanym możliwym czasem powstania (1830-1835).
(…) Odnaleziony rękopis ma jednocześnie cechy nietypowe dla muzyki Chopina. Przede wszystkim nie jest to kompletny utwór, a raczej pewien gest muzyczny, temat okraszony dość prostymi chwytami pianistycznymi nawiązującymi do stylu wirtuozowskiego. Można sobie wyobrazić, że jest to rodzaj szkicu pierwszej myśli muzycznej, jeszcze nieskomponowanej w formę całego utworu, jednak z koncepcją taką nie zgadzają się cechy samego manuskryptu. Podobny jest on bowiem do chopinowskich rękopisów-po- darunków, przeznaczonych w szczególności do sztambuchów obdarowanych osób.
Dr Szklener zwraca też uwagę na kilka nietypowych, jak na Chopina, elementów kompozycji i jej zapisu, ale jako przeciętny konsument muzyki zwanej poważną nie podejmuję się w tych niuansach zagłębiać. Zostawiam to znawcom twórczości Fryderyka Chopina i „technologii” kompozytorskiej i interpretacyjnej. W jednej z wypowiedzi na falach Programu II Polskiego Radia szef Instytutu dodaje, że umieszczone na górze kartki, pośrodku nazwisko Chopina nie zostało raczej naniesione jego ręką, a badania ultrafioletowe wykazały w tym miejscu wiele śladów skreśleń, zadrapań i poprawek.
Dość powiedzieć, że zdaniem dr. Szklenera autograf, nawet jeśli nuty zapisał na nim Fryderyk Chopin, jest ledwie wprawką, szkicem, podarunkiem dla mało wprawnego wykonawcy, może ucznia. Ot, fraszka, igraszka, zabawka spisana…
Czy to jednak aż takie istotne, jak bardzo poważnie należy traktować to „najnowsze dzieło” Chopina, i jak on sam je traktował? Ważne, byśmy zyskali pewność, że to autentyk. W tej sprawie jednak mam obawę, że pozostanie nam opierać się na tym, w co wierzymy, a nie na tym, co wiemy ponad wszelką wątpliwość. Do nas samych należy indywidualny wybór - czy jesteśmy entuzjastami, czy raczej sceptykami. Jeśli o mnie chodzi, to w tej nie najweselszej, choć z pewnością arcyciekawej rzeczywistości wolę wykrzesać w sobie wszelkie pokłady entuzjazmu, na jakie potrafię się zdobyć.
***
Przy okazji - marzy mi się, byśmy nadal, mimo upływu lat i stuleci, od czasu do czasu dowiadywali się o bezcennych znaleziskach, niewiarygodnych odkryciach i nieznanych wcześniej dziełach. Byłby to widomy znak, że historia nieustannie nas czegoś uczy, a niezwykli ludzie, choć mówimy o nich w czasie przeszłym, jeszcze nie przeminęli i wciąż mają nam coś nowego do powiedzenia.
Mam też kilka typów, jeśli chodzi o takie wyczekiwane, wymarzone odkrycia. Marzy mi się odnalezienie rękopisu zapomnianego opowiadania Andrzeja Bobkowskiego, dwóch nienapisanych tomów niedokończonej „Powieści o cierpliwym piechurze” - trylogii Józefa Wittlina (powstały fragmenty tomu drugiego, jednak ich większość zaginęła w wojennej tułaczce, ale kto wie...) i dzieła Zbigniewa Herberta na miarę „Pana Cogito”. Co zaś do marzeń muzycznych, to nie miałbym nic przeciwko odkryciu kolejnego walca czy mazurka Fryderyka Chopina.
A Państwo? Mają Państwo jakieś odkrywcze artystyczne marzenia dotyczące twórców, artystów, których nieznane dzieła chętnie by Państwo usłyszeli, przeczytali, zobaczyli?
Jak rękopis trafił do zbiorów Biblioteki Morgana?
- Niewielka kartka papieru została kupiona najprawdo- podobniej przez muzyka i kompozytora samouka, a przy tym zapalonego kolekcjonera autografów, A. Sherrilla Whitona Jr., swego czasu dyrektora New York School of Interior Design, w znanym nowojorskim antykwariacie „Walter R. Benjamin Autographs” na Madison Avenue. Whiton zmarł w 1972 roku. Wówczas jego zbiory kupił od wdowy po zmarłym jego przyjaciel Arthur Satz. Z kolei w 2019 r. kolekcja trafiła do Biblioteki Morgana jako darowizna od krewnych Satza. Za jej skatalogowanie odpowiedzialny był Robinson McClellan...
