Tito & Tarantula - Salma Hayek i taniec z wężem

Marek Świrkowicz
Tito & Tatrantula w pełnej krasie. Wyglądają sympatycznie, ale naprawdę potrafią ugryźć swą muzyką
Tito & Tatrantula w pełnej krasie. Wyglądają sympatycznie, ale naprawdę potrafią ugryźć swą muzyką fot. materiały prasowe
Zasłynęli brawurowym występem w "Od zmierzchu do świtu" Roberta Rodrigueza. W piątek zagrają w stolicy.

Wasza zeszłoroczna wizyta w Polsce zakończyła się dość dziwnie. Co się stało?
Na polskich drogach nasz autokar zaczął się dziwnie zachowywać. Prawdopodobnie zatankowaliśmy niewłaściwe paliwo. Potem zepsuła się klimatyzacja i parę innych rzeczy, aż doszło do tego, że co pięć kilometrów musieliśmy się zatrzymywać. Byliśmy zmuszeni odwołać kilka kolejnych koncertów. Byliśmy potwornie zdołowani, ale dzisiaj myślę, że to była fajna przygoda. Zatrzymywaliśmy się w polu, jedliśmy w różnych podejrzanych barach i generalnie zobaczyliśmy więcej polskiego krajobrazu, niż planowaliśmy (śmiech).

Jak wybrnęliście z opresji?
Pomógł nam jakiś spotkany po drodze majster. Był kompletnie pijany, ale udało mu się naprawić autobus (śmiech).

Nie obraziliście się jednak na nasz kraj i wracacie.
Tak. Zagramy kilka nowych piosenek, ale nie zabraknie też starych rzeczy. I mam nadzieję, że ludzie, którzy przyjdą nas zobaczyć, będą się bawić jeszcze lepiej niż ostatnio.

Czyli mimo zimowej aury fiesta będzie równie gorąca jak w barze Titty Twister [z filmu "Od zmierzchu do świtu"]?
O tak, to będzie iście piekielna impreza! (śmiech)

Jak to było grać do tańca samej Salmie Hayek?
To było już dawno temu, ale bawiliśmy się przednio. Polecam każdemu (śmiech). Zresztą do dziś, jak gramy ten numer, dziewczyny wchodzą na scenę i tańczą. Nie powiem, że nam się to nie podoba…

Czy naprawdę ta scena została dopisana przez Roberta Rodrigueza i Quentina Tarantino specjalnie dla was?
Zaczęło się od filmu "Desperado", do którego też robiliśmy muzykę. Robert uwielbia otaczać się instrumentami i podczas pracy w montażowni też miał tam kilka gitar. Kiedyś wziąłem jedną i zacząłem grać "After Dark". Robertowi bardzo się spodobała i zapytał, co to jest. Powiedziałem, że to stara piosenka o wampirach, którą napisałem z moim kumplem Stevie'em. On na to, że teraz pracują z Quentinem nad filmem o wampirach i chciałby mnie sfilmować, jak to gram. Zaniósł potem taśmę Quentinowi i następnego dnia zadzwonił do mnie, że dopisali nową scenę i że w niej wystąpimy - z Salmą i z wężem (śmiech).

Rodriguez od początku był "dobrym duchem" zespołu i nie sposób wyobrazić sobie waszej kariery bez niego.
Poznałem Roberta, jak był młody i dopiero co przyjechał do Los Angeles. Któregoś dnia organizowałem zbiórkę pieniędzy dla latynoskich imigrantów i on też się pojawił. Podszedł i powiedział, że jest wielkim fanem mojej poprzedniej kapeli Cruzados. Zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że mamy bardzo wiele wspólnego. Byliśmy jak bracia. Wkrótce zadzwonił do mnie i powiedział, że zaczyna właśnie pracę nad "Desperado" i bardzo by chciał też mnie w to zaangażować. Tak to się zaczęło.

Na paru koncertach Robert występował z wami. Jest dobry, czy powinien pozostać przy kręceniu filmów?
Cóż mogę powiedzieć… Robi postępy (śmiech). I uwielbia grać na gitarze. Zdecydowanie jest lepszym filmowcem niż muzykiem. Ale ma coś, czego często brakuje nawet najlepszym muzykom - pomysły. Gdy wrócimy do Stanów w kwietniu, planujemy wspólną trasę z jego zespołem w związku z premierą jego nowego filmu "Machete", do którego też nagraliśmy kilka kompozycji. Będziemy występować w salach kinowych i grać wyłącznie piosenki z filmów.

W jaki sposób praca w filmie przekłada się na tworzoną przez ciebie muzykę?
Pisząc muzykę dla filmu, przyjmujesz zupełnie inną taktykę. Możesz siedzieć całą noc nad kawałkiem, który twoim zdaniem idealnie pasuje do sceny, a rano reżyser mówi ci, że to się nie nadaje. Musisz mieć znakomite wyczucie klimatu, a zarazem uważać, żeby zbytnio się nie przywiązywać do swoich rzeczy. Ale ma to też dobrą stronę - potem dysponujesz ogromną ilością materiału, który możesz wykorzystać, jak ci się podoba: np. na płycie albo w innym filmie. Mam starą piosenkę, której nikt nigdy nie chciał, a ostatnio Robert uznał, że jest idealna do jednej ze scen w "Machete".

W tytułowej piosence do "Machete" śpiewasz po hiszpańsku. Jako Meksykanin nie myślałeś, by częściej używać tego języka?
Całą młodość śpiewałem po hiszpańsku i gdy przybyłem do LA i założyłem kapelę punkową, dalej chciałem to robić. Ale wtedy rock po hiszpańsku nie był w USA dobrze widziany, więc zaczęliśmy śpiewać po angielsku. I tak już zostało.

Wasza muzyka jest bardziej popularna w Europie niż w USA. Jak myślisz, dlaczego?
Także dlatego, że długo mieliśmy niemieckiego menedżera, który załatwiał nam trasy po Europie. Z czasem dorobiliśmy się tam sporej grupy fanów i choć dziś ktoś inny jest menedżerem, chętnie tam wracamy. I nie ukrywam, że jest to wygodniejsze i tańsze niż jeżdżenie po Stanach. Tam jedziesz trzy godziny i jesteś we Francji. Tu jedziesz 36 godzin i ciągle jesteś w Teksasie (śmiech).

Wasza nowa płyta nosi tytuł "Back Into The Darkness" ("Powrót do ciemności"). Co to dla ciebie oznacza?
Dla mnie ten "powrót do ciemności" to w pewnym sensie powrót do korzeni. Długo zastanawiałem się, czy w ogóle nagrywać tę płytę. Słuchałem swoich dawnych nagrań i próbowałem dociec, co tak naprawdę mnie inspiruje. I wtedy zrozumiałem, że bardzo mnie pociąga to, co ciemne i mroczne. Już jako dziecko wolałem noc niż dzień. W nocy najwięcej się dzieje. Popełnia się zbrodnie, ale też wpada się na najlepsze pomysły.

Dzielisz artystyczne życie między muzykę i film. Który z nich jest ci bliższy?
To dwie nierozerwalne części mojego życia i trudno mi wyznaczyć konkretną granicę między nimi. Kocham jedno i drugie. Choć muszę przyznać, że na filmie zarabiam więcej (śmiech).

Tito & Tarantula
12.03, Proxima, ul. Żwirki i Wigury 99a, godz. 20, bilety: 80-90 zł

Wróć na i.pl Portal i.pl