Włoskie media podkreślają, że wspomnienia 29 maja 1985 roku są nadal obecne w świadomości Włochów, a rany nigdy się nie zabliźniły.
70-letni obecnie Marco Tardelli w wywiadzie dla turyńskiego dziennika "La Stampa" wrócił wspomnieniami do jednej z największych stadionowych tragedii w historii piłki nożnej.
- W szatni pojawił się mężczyzna z dzieckiem prosząc o pomoc. Chcieli tamtędy wyjść. Byli zdesperowani. Mówiono o jednej albo dwóch ofiarach, ale dopiero dzień później dowiedziałem się o rozmiarach tej tragedii
- opowiedział były piłkarz w opublikowanym w czwartek wywiadzie.
Tardelli powtórzył, że nie uważa zdobytego wówczas pucharu za swój.
W jednym z przypominanych w rocznicę filmów dokumentalnych Tardelli stwierdził:
- W Anglii po Heysel sprawiono, że chuligani zniknęli. U nas dalej rządzą. Nasz świat piłki nożnej krzyczy: zerowa tolerancja, ale pozwala na wszystko.
Rocznicowe uroczystości zorganizowano w Turynie, skąd pochodziło wiele ofiar tragedii, stratowanych podczas zamieszek i przygniecionych przez betonowy mur i ogrodzenie na trybunach. Ginęli także dlatego, że drogi ucieczki z tej śmiertelnej pułapki były zamknięte - przypomina się.
W pobliżu turyńskiego stadionu odsłonięta została dedykowana ofiarom sugestywna instalacja, którą zrealizował włoski artysta Luca Vitone. To symboliczna rampa długości ponad 60 metrów.
Miejscem ceremonii jest też turyński plac dedykowany ofiarom Heysel.
"La Gazzetta dello Sport" oddała w czwartek hołd ofiarom pisząc:
"39 twarzy, 39 uśmiechów, 39 głosów, 39 rodzin, 39 dusz".
Dziennik podkreślił, że tamto straszliwe wydarzenie dla świata piłki nożnej i całego sportu, "tamte minuty terroru i rozrywającego bólu w nieukniony sposób naznaczyły na wieczność historię Juventusu". Gazeta przypomniała, że tragedii tej poświęcona jest część oficjalnego muzeum klubu w stolicy Piemontu.

Gala Ekstraklasy 2025 - Michał Listkiewicz
"Po 40 latach nikt nie wyparł z pamięci 29 maja 1985 roku, choć wszyscy próbowali o tym zapomnieć, zwłaszcza ci, którzy to przeżyli, którzy tam byli i którzy nadal cierpią: kibice, piłkarze, dziennikarze, menedżerowie"
- podkreślono we włoskiej telewizji. Przywoływane są obrazy z tamtych wydarzeń na stadionie, a także chwile powrotu trumien z ofiarami do Włoch.
67-letni obecnie były piłkarz Juve Antonio Cabrini wspomniał:
- Rozegraliśmy ten mecz tylko z powodu porządku publicznego. Powiedziano nam, że zginęła tylko jedna osoba. Jesteśmy odpowiedzialni, bo nie mieliśmy od razu wiedzy o rozmiarach tej tragedii, ale my byliśmy także ofiarami. Nie straciliśmy życia, ale zniszczono nam historyczny moment, który mógł być piękny; mógł być życiowym przełomem, a teraz jest bolesnym wspomnieniem, bez żadnej radości.
16-letni wtedy kibic Matteo Licii, który był na Heysel podkreślił:
- Ten stadion nie był odpowiednio przygotowany. Ja znalazłem się w potrzasku zmiażdżony przez dwa rzędy ludzi. Nie wiem, jak znalazłem siłę, by się podnieść; miałem na sobie ciężar wagi 250 kilogramów.
We wrześniu zeszłego roku mszę na stadionie Heysel dla tysięcy wiernych odprawił podczas wizyty w Brukseli papież Franciszek. Towarzyszący wtedy papieżowi dziennikarze poszli pod tablicę upamiętniającą tragedię.(PAP)