Tych rekordów nie pobije nikt

rozmawia Andrzej Dworak
Zofia i Piotr Bielczykowiewybitni lekkoatleci, absolwenci AWF, właściciele klubu fitness Olimpus, który działa nieprzerwanie od ponad 20 lat
Zofia i Piotr Bielczykowiewybitni lekkoatleci, absolwenci AWF, właściciele klubu fitness Olimpus, który działa nieprzerwanie od ponad 20 lat Bartłomiej Ryży/POLSKA
Są olimpijczykami, wielokrotnymi mistrzami Polski... Zofia i Piotr Bielczykowie zakończyli już kariery sportowe, ale wciąż są aktualnymi rekordzistami kraju! Na lekkoatletycznym stadionie rodzinę Bielczyków reprezentuje teraz ich syn Michał. Z państwem Bielczyk nie tylko o sporcie rozmawia Andrzej Dworak


Andrzej Dworak: Jak daleko sięga Pana wiedza na temat historii rodziny Bielczyków?

Piotr Bielczyk: W 1905 roku mój dziadek Władysław brał udział w wojnie rosyjsko-japońskiej - walczył jako zwykły żołnierz na Dalekim Wschodzie. Natomiast moja babcia ze strony mamy, Helena Jurgiele-wiczowa z Bujwidów, została w 1914 roku pierwszym lekarzem weterynarii kobietą w Polsce. Mam gdzieś zdjęcie babci z cytadeli we Lwowie, bo brała udział w obronie miasta przed bolszewikami. A jej ojciec Odo Bujwid, czyli mój pradziadek, był pierwszym polskim bakteriologiem, pionierem higieny i profilaktyki lecznictwa, jednym z pierwszych polskich naukowców, który przeprowadził szczepienia przeciwko wściekliźnie. Na Uniwersytecie Warszawskim studiował medycynę, a przygotowanie fachowe do specjalizacji bakteriologicznej zdobył w Berlinie u Roberta Kocha i w Paryżu w Instytucie Pasteura. W Warszawie założył pierwszy w Polsce instytut zapobiegania wściekliźnie oraz stacje badania produktów spożywczych. Potem Bujwid został profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jego druga córka, Kazimiera, była chyba pierwszym w Polsce doktorem medycyny - w 1915 roku. Tyle mi na temat najdalszych dziejów rodziny podpowiada pamięć…

Część pana rodziny pochodzi zatem z Galicji. A jakie są dzieje linii warszawskiej?
PB:Mój dziadek ze strony mamy, Kazimierz Jurgielewicz, był legionistą, przyjacielem Piłsudskiego, a później adiutantem prezydenta Mościckiego. Jego córka, a moja mama Krystyna, poznała mojego ojca Zygmunta, który przed wojną studiował medycynę w Krakowie, a później skończył CIWF, czyli dzisiejszą AWF. Zamieszkali na terenie bielańskiej uczelni zaraz po wojnie. Ojciec pomagał w jej odbudowie i organizacji, był wykładowcą i prorektorem. Mama uczyła studentów francuskiego. Przedtem jednak oboje mieli bardzo ciężkie przejścia w czasie okupacji. Mama opisała w książce "Na ścieżkach losu" ucieczkę przed Niemcami do Francji, nieudaną przeprawę przez Pireneje i pobyty w obozach w Perpignan, Romainville, Ravensbrück i Neubrandenburg. Tata był żołnierzem w czasie powstania warszawskiego - walczył do samej kapitulacji mimo ran.

Pani rodzice to warszawiacy?

Zofia Bielczyk z domu Filip: Nie ma Filipów w Warszawie. Ojciec był pułkownikiem wojska polskiego, mama księgową. Pochodzili z Przemyśla, a znaleźli się w stolicy, bo tata został tu przeniesiony w latach 50. Ja już urodziłam się w Warszawie. Męża poznałam na AWF-ie, na hali lekkoatletycznej. Ja biegałam, a on rzucał oszczepem… To fajny układ, kiedy pobierają się sportowcy, bo wtedy rozumieją się wzajemnie. Mariaż sportowca ze zwykłym cywilem może stwarzać problemy, bo wyczynowiec wcześnie chodzi spać, nie bywa na imprezach, ciągle jest na wyjazdach, ma specjalną dietę - same kłopoty z kimś takim. W małżeństwie sportowców wiadomo, że tak musi być.

Rodzinę Bielczyków tworzą teraz wybitni sportowcy. Jak została pani sprinterką?
ZB: Kocham powieści Henryka Sienkiewicza…

Ciekawie się to zaczyna w kontekście sportowym!

ZB: Wszystko się zaraz wyjaśni. Kiedy powstawał film "W pu-styni i w puszczy", zgłosiłam się na casting, bo byłam przekonana, że będę idealną Nel - chuda, wysoka 13-latka z kruczoczarnymi włosami. A w wytwórni na Chełmskiej kłębiło się ze trzysta dziewczynek i to samych blondynek! Przepadłam od razu, popłakałam się i wróciłam do domu. I wtedy mama, chcąc jakoś odwrócić moją uwagę od porażki, wynalazła ogłoszenie, że są organizowane zawody w biegach na 60 m. Wiedziała, że szybko biegam i w ogóle mam ADHD, więc powiedziała: - Zosieńko, tam ci nie wyszło, ale spróbuj tu. Zapomniałam o karierze aktorskiej i złapałam się nowej nadziei. Zanim doszło do wyścigów, rodzice wyjechali na wczasy, a ja pojechałam na Skrę z siostrą. Później rodzice na spacerze w Krynicy przeczytali w gazecie, że czarnowłosa Zosia Filip wygrała ze znakomitym czasem bieg na 60 m. Tak zaczęłam trenować w Polonii Warszawa.

A pan urodził się na AWF-ie, tutaj mieszkał, więc sport był blisko pana…

PB: Po całych dniach zajmowaliśmy się z kolegami sportem. Graliśmy do upadłego w piłkę, biegaliśmy na terenie uczelni, ćwiczyliśmy gimnastykę, pływaliśmy, jeździliśmy na nartach, a przede wszystkim mieliśmy okazję do kontaktu z naszymi wielkimi idolami: z Januszem Sidło, Edmundem Piątkowskim, Władysławem Komarem… Był tu na AWF-ie wielki trener oszczepników Zygmunt Szelest, który dostrzegł, że jestem typem zawodnika do rzutów. On był jednak dla mnie za łagodny, bo ja jestem wielki leń i nie przykładałem się do jego treningów. Dopiero kiedy zamajaczyło mi widmo powołania do wojska, to ubłagałem wychowanka Szelesta, Zbigniewa Radziwo-nowicza, trenera Legii, żeby mnie przyjął - można było w Legii odbyć wojsko. Dryl wojskowy uczynił cuda - po dwóch latach pojechałem na igrzyska! Z faceta, który rzucał słabo, stałem się kimś, kto rzucił oszczepem 90 metrów! To był drugi wynik na świecie.
Do dziś pana rzut na odległość 90,78 m jest niepobitym rekordem Polski.
PB: I nie będzie pobity, bo zmieniły się przepisy dotyczące oszczepów. Żaden inny Polak nie rzucił tak daleko.

Pani też ma taki rekord, który jeszcze nie został pobity?

ZB: Tak, do mnie wciąż należy rekord świata na 50 m przez płotki, a już się nie biega tego dystansu. Od 29 lat jestem rekordzistką Polski na 60 m ppł. (7,77 sek) i w pierwszej dziesiątce najlepszych wyników na świecie.

Należeli państwo do elity sportowej. To było wtedy łatwe?

ZB: Nieprawdopodobnie trudne. Konkurencja w sprintach i płotkach była ogromna.
PB: Zosia niesłychanie mocno pracowała, ja jestem z natury leniem, sowizdrzałem, ale też bardzo walczyłem, żeby się pokazać jako zawodnik. Poza tym, sport był dawniej naprawdę dobrym sposobem na lepsze życie - myśmy mieli przecież paszporty w domu, a w komunie to było dla zwykłego obywatela nieosiągalne.
ZB: Mieliśmy świetne warunki, a przede wszystkim mieliśmy za co żyć - umożliwiały to stypendia sportowe z klubów i reprezentacji. Teraz jest walka o to, żeby załapać się do reprezentacji, bo dopiero wówczas dostaje się jakieś pieniądze.

Państwa syn Michał też jest sprinterem, olimpijczykiem… Czym różni się jego uprawianie sportu od państwa?

ZB: Krótko mówiąc, może trenować, bo ma rodziców, którzy mają własną firmę, i są w stanie mu pomagać. Jego koledzy bez takiego wsparcia finansowego rezygnują ze sportu.

Wszyscy reprezentujecie dyscypliny indywidualne. Jak dogadujecie się w rodzinie?
PB: U nas są rządy dyktatorskie, dyktatorem jest Zofia, ale nie narzekamy, bo dobrze na jej rządach wychodzimy.

Kiedy przestali państwo uprawiać sport, wówczas powstał klub "Olimpus"?

ZB: Nie od razu. Byłam w ciąży i nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Jak zwykle, nakrzyczałam na Piotra, bo wtedy on ma dobre pomysły. No i wymyślił - żebym prowadziła aerobik w piwnicy klubu Relaks. Nakrzyczałam na niego, że to głupi pomysł, ale… po chwili zmieniłam zdanie. Pod koniec ciąży wynajęłam studentki, które prowadziły ćwiczenia, a po narodzinach Michała wróciłam do pracy. Po sześciu latach miałam dość i znowu zażądałam od męża, żeby coś wymyślił.
PB: I to natychmiast! (śmiech)
ZB: On zaczął tak: - Jest taki szalet na AWF-ie… Zaprowadził mnie do zrujnowanego budynku koło pętli tramwajowej - nieczynnego od lat szaletu. Zajrzeliśmy do środka i doznałam olśnienia - zobaczyłam nasz przyszły klub fitness. Oczywiście, to był początek długiej i bardzo trudnej drogi… Tak powstał "Olimpus" - od olimpiady.

W biznesie bardziej pomaga duch walki czy wytrwałość nabywana podczas treningów?

PB: Sport uczy obu tych cech i jeszcze czegoś - pokory. Więcej jest porażek niż sukcesów. Ale my nigdy się nie poddawaliśmy.

Zofia i Piotr Bielczykowie
wybitni lekkoatleci, absolwenci AWF, właściciele klubu fitness Olimpus, który działa nieprzerwanie od ponad 20 lat

Wróć na i.pl Portal i.pl