Van Gogh. U bram wieczności. Willem Dafoe jako oszalały malarz

Jerzy Doroszkiewicz
Kadr z filmu: Van Gogh. U bram wieczności
Kadr z filmu: Van Gogh. U bram wieczności Mat. dystrybutora
„Van Gogh. U bram wieczności” to film o dojmującej samotności artysty. Vincent Van Gogh wisiał kiedy w każdym szanującym się socjalistycznym mieszczańskim domu. A jeszcze 80. lat wcześniej współcześni mu widzieli w nim tylko oszalałego malarza.

Na film, jaki nakręcił Julian Schnabel można patrzeć pod różnymi kątami. Jeśli ktoś twórczość, a zatem i postać Van Gogha kocha, a są takich na świecie miliony, zapewne będzie szczęśliwy widząc w znacznym stopniu obraz biograficzny, poprzetykany motywami znanych mu dobrze obrazów, miejsc, w jakich malarz tworzył, znanych postaci z ówczesnego artystycznego światka, oczywiście z Paulem Gauguinem na czele.

Kolejne miliony mogły kiedyś słyszeć o oszalałym artyście, który odciął sobie ucho. Julian Schnabel bardziej niż film o malarzu, moim zdaniem, nakręcił film o dojmującym strachu przed samotnością, opuszczeniem. Co tam sława, wystawy, kiedy nie ma do kogo gęby otworzyć. Ukochany brat jest daleko, uważany za przyjaciela Gauguin chce wyjechać, gdzieś w umyśle czają się wizje i demony, zatem dlaczegóż nie obciąć sobie ucha – może to zatrzyma przyjaciela przy artyście?

Dla kinomana, który bardziej niż w znanej do bólu historii mąk twórczych Van Gogha chciałby zanurzyć się w dobrym kinie, film może być sporym rozczarowaniem. Kręcony z ręki, często z nałożonymi filtrami, nie każdym kadrem zachwyca, a i fabułę ma dość prostą. Dużo w nim milczenia, kontemplacji, ale bez admiracji osoby głównego bohatera, staje się owo milczenie męczące. Są jednak trzy sceny, które zostają w pamięci. Pierwsza to oddawanie moczu w krajobraz, oczywiście podczas dyskusji o sztuce, druga to pojedynek pomiędzy Van Goghiem (genialny Willem Dafoe), a księdzem - dyrektorem ośrodka psychiatrycznego (świetny Mads Mikkelsen) i trzecia – poetycka wizja trumny z ciałem malarza ułożonej pomiędzy jego pejzażami.

„Van Gogh. U bram wieczności” raczej spodoba się fanom malarstwa twórcy „Słoneczników” niż kinomanom oczekującym wielkiego kina. Trzeba niebywałej empatii, by w tym filmie losem malarza się wzruszyć, choć Willem Dafoe nie zawodzi. Scenariusz i reżyseria – to już trzeba sprawdzić samodzielnie. Mnie nie przekonały.

„At Eternity’s Gate” z Willemem Dafoe na zakończenie New York Film Festival

Źródło: Associated Press

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kultura i rozrywka

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

G
Gość

Niezwykły człowiek, zapada w pamięć na całe Zycie, kiedy weszłam nocą w pole pełne słonecznikow, zrozumiałam co czuł wtedy Wincent,,

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl