W ostatnich miesiącach w tę stronę skręciły relacje USA i Europy. Choć cały czas jeszcze nie wiemy, czy to jeszcze etap jak z Dalego i Picassa, których dalej więcej łączyło niż dzieliło, czy już jesteśmy na etapie Birkin i Gainsbourga, których dawna miłość zamieniła się w gorącą nienawiść.
*
„Wielu europejskich przywódców uważa, że nie mają innego wyjścia, jak tylko ogłosić strategiczną niezależność od Stanów Zjednoczonych. (…) Porzucenie sojuszu teraz byłoby równoznaczne z popełnieniem samobójstwa ze strachu przed śmiercią” - napisali Michael E. O’Hanlon i Paul B. Stares, eksperci od polityki zagranicznej, w ostatnim wydaniu magazynu „Foreign Affairs”. Te uwagi poparli danymi. Gdyby Rosja zaatakowała kraje bałtyckie, NATO potrzebuje siedmiu brygad wojska, by taki atak odeprzeć - Europa teraz jest w stanie wystawić tylko trzy. Kraje europejskie muszą zwiększyć wydatki na obronność o co najmniej 100 mld dolarów rocznie, żeby móc realnie myśleć o własnym bezpieczeństwie. Do tego jeszcze dochodzi parasol nuklearny - dziś nad Europą rozpościerają go USA i nie widać realnego scenariusza ich zastąpienia w tej roli. I wreszcie ostatnie, ale nie mniej ważne - potrzebne są jasne definicje wspólnych celów oraz determinacja do ich realizacji. Takie są uwagi amerykańskich ekspertów. Konkluzja z nich (wprawdzie moja, oni tak nie piszą, ale ewidentnie o to im chodzi) płynie jasna: Europa nie może się obrażać na USA, bo jej zwyczajnie na to nie stać.
*
W swoim przemówieniu w 1904 r. prezydent Theodore Roosevelt rzucił zdanie: „Mów łagodnie i noś grubą pałkę”. Chyba strasznie to zdanie działa na wyobraźnię Donalda Trumpa, który wyraźnie szuka sposobu na to, by zastosować je w praktyce. Jego pierwszą część zresztą szybko omija, od razu przechodzi do tej części z pałką. Właśnie sięgnął po nią, nakładając na pół świata nowe cła, uderzył nimi także w sojuszników z Europy. Wspólnota cywilizacyjna, więzi transatlantyckie - to zeszło u niego na plan dalszy. Na pierwszym miejscu znalazły się interesy gospodarcze i chęć redefiniowana współpracy politycznej.
Europa nie nadstawiła drugiego policzka, lecz wystrzeliła swoją salwą barier celnych w stronę USA. Czy to o takich związkach mówi się „love-hate”? Retoryka po obu strona by na to wskazywała. Jednak personalnych animozji, nakładających się na narodowe uprzedzenia (Francuzi i Niemcy od dawna mają silne nastawienie antyamerykańskie) nie można mylić ze strategicznym interesem obu stron. To nie jest „love-hate”, bo cały czas więcej nas łączy niż dzieli. „Wiesz, co jest najzabawniejsze w Europie? Małe różnice. Mają to samo, co my, ale odrobinę inne” - mówi Vincent (John Travolta) do Julesa (Samuel L. Jakson) w scenie otwierającej „Pulp Fiction”. Dziś te różnice stały się większe, ale Amerykanie dalej na wakacje najchętniej jeżdżą do Europy. To się nie zmieni w tej kadencji i przez wiele kolejnych.
