Zarabiam w euro, mam piękne zęby i wakacje na Bali – jaka ze mnie alkoholiczka?

Anita Czupryn
Nie chodzi o substancję. Chodzi o mechanizm, który pomaga regulować emocje: wino, tabletki, Tinder, siłownia, praca. To wszystko działa tak samo. A kobiety potrafią długo ukrywać swoje uzależnienia – mówi dziennikarka Agata Jankowska, autorka książki „Soberlife. Jak trzeźwieją kobiety”.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, gdy otworzyłam Pani książkę „Soberlife. Jak trzeźwieją kobiety”, to dedykacja: „Pamięci A, która benzo popiła alko”. Brzmi tajemniczo. Może Pani powiedzieć coś więcej?

Nie powiem wszystkiego, ale to było pierwsze zdanie, które zapisałam, siadając do pisania tej książki. To dość dramatyczne wspomnienie osobiste, jedno z kilku, które skłoniły mnie do zajęcia się tym tematem. W gronie znajomych pochowaliśmy koleżankę, która brała benzodiazepiny, początkowo przepisane przez psychiatrę, później już dawkowane w sposób bardziej dowolny. Rzeczywiście zdarzało jej się popijać je alkoholem. Cała tragedia polegała nie na tym, że była uzależniona, ale na tym, że wszyscy wokół zbagatelizowali czerwone flagi zwiastujące problem – łącznie z nią samą. To była kobieta dobrze prosperująca, o wysokiej pozycji społecznej, wykonująca zawód zaufania publicznego, majętna. Matka. Wszyscy czuli, widzieli, że coś się dzieje, że jest w gorszej formie, coraz częściej narzekała na spadek nastroju, ale było to zrzucane na karb menopauzy, depresji, wypalenia zawodowego, przemęczenia. To właśnie chciałam oddać w książce: nie znając materii, z którą się mierzymy, nie jesteśmy w stanie ani pomóc, ani prawidłowo odczytać sygnałów alarmowych. A jestem pewna, że w otoczeniu każdej z nas jest jakaś koleżanka, siostra, matka, córka, przyjaciółka, która zmaga się z mechanizmem uzależnienia. I to wcale nie musi być uzależnienie od psychoaktywnych substancji. I nagle przychodzi taki dzień, że ktoś pracuje do późna w nocy, a rano już się nie budzi, bo serce nie wytrzymało. Oczywiście w akcie zgonu jako przyczynę wpisuje się serce, krążenie, cokolwiek innego, ale... no właśnie — przewlekłe, niewłaściwe stosowanie leków uzależniających i alkohol na pewno w tym pomogły.

Wtedy pomyślałam, że taka książka jest nam wszystkim po prostu potrzebna. Chociaż ta myśl kiełkowała już podczas pisania poprzedniej, „Highland. Jak ćpają nasze dzieci”. Zamieściłam w niej jeden rozdział o kobietach i okazało się, że wzbudził on największe zainteresowanie. Wtedy sądziłam, że nie zbiorę materiału na osobną książkę, ale po śmierci mojej znajomej zrozumiałam, że my naprawdę bardzo mało wiemy o kobiecych uzależnieniach. A kobiety używają substancji w inny sposób, niż jesteśmy przyzwyczajeni patrzeć przez męską perspektywę. Dla własnego dobra powinnyśmy jak najszybciej dowiedzieć się, czym ten mechanizm jest, jakie są jego przyczyny, skutki, objawy i jak można pomóc sobie albo komuś. Tak właśnie narodził się pomysł na tę książkę.

Ta książka nie jest tylko o alkoholu, ale o sposobach regulowania emocji – mówi Pani w wywiadach. Można więc powiedzieć, że uzależnienie to często właśnie próba poradzenia sobie z emocjami?

Tak. I z moich rozmów z licznymi specjalistami wynika, że dla samego mechanizmu uzależnienia nie ma znaczenia, czy wypijemy wino, połkniemy tabletki, biegamy maratony co miesiąc, umawiamy się siedem razy w tygodniu na Tinderze w celach seksualnych, jemy słodycze albo pracujemy po dwadzieścia godzin na dobę. Substancje psychoaktywne są tym, co ostatecznie widać, i co przyczynia się do fizycznego pogorszenia stanu zdrowia. Natomiast mechanizmy rządzą się swoimi prawami i tu naprawdę nie ma znaczenia, jaka kompulsja ma nam regulować emocje. Najważniejsze jest to, żeby się temu przyjrzeć i spróbować znaleźć sposób właściwy i bezpieczny. A uważam, że dzisiejszy szybki, mało uważny, za to bardzo chaotyczny świat, zwłaszcza dla kobiet, nie jest miejscem, w którym czujemy się ... wyregulowane, że się tak kolokwialnie wyrażę.

Kobiecość w historii uzależnień to dodatkowy ciężar. Nie tylko chorują, ale też, jak Pani pisze, kobiety tę chorobę często ukrywają. Jaką cenę płacą za tę podwójną presję?

Specjaliści są tu zgodni: kobiety w sposób nadzwyczajny kamuflują swoje problemy. I nie powinno nas to dziwić, bo przecież nie są to jedyne sytuacje, w których kobiety zostają same i muszą sobie jakoś poradzić. My jesteśmy wręcz wychowywane do ukrywania różnych emocji. Począwszy od słynnego zdania: „Dziewczynka musi być grzeczna”, „Dziewczynce nie wypada”, „Dziewczynka nie powinna być głośna”. Gdy mężczyzna jest agresywny, mówi się, że to lider. A gdy kobieta – to histeryczka. Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak licytowanie się z mężczyznami, kto ma gorzej. Mężczyźni także mają swoje blokady w zakresie zdrowia psychicznego i o tym także powinny powstawać książki. Natomiast jeśli chodzi o uzależnienia, zwłaszcza od substancji, to przez dziesięciolecia, jeśli nie stulecia, miały one męską twarz. Istnieje większe społeczne przyzwolenie na męskie picie, branie narkotyków czy agresję, bo po prostu je widzimy, oswajamy się z nimi od pokoleń.

I tutaj dochodzimy do paradoksu. Z jednej strony kobiety znacznie bardziej dbają o zdrowie: profilaktycznie odwiedzamy lekarza, wykonujemy cytologię, badamy piersi i znamiona pieprzyków na skórze. Częściej też korzystamy z pomocy psychiatry i psychoterapeuty. A z drugiej strony, w sytuacjach kryzysowych, mniej o siebie dbamy. Trafiamy do specjalisty dopiero wtedy, gdy naprawdę nie mamy już wyjścia.

Skąd ten rozdźwięk?

Właśnie o to zapytałam psychiatrów i terapeutów. I usłyszałam, że to często fasada. Kobiety tak bardzo angażują się w rolę tej, która daje radę, że same siebie okłamują. Moje bohaterki mówiły wprost: „Jaka ze mnie alkoholiczka? Zarabiam w euro, mam mieszkanie w starej kamienicy, białe zęby, drogie ubrania, fryzjera co dwa tygodnie i wakacje na Bali”. Każdego ranka wstaje, zakłada garsonkę i idzie do szanowanej pracy. To się nie klei ze stereotypem osoby pijącej, a już na pewno nie z obrazem pijącej kobiety. W naszej zbiorowej wyobraźni uzależnioną widzimy jako osobę zaniedbaną. A przecież nałogu bardzo długo nie widać. Aż do momentu, gdy może być już za późno.

Łatwo ulec stereotypom, wiem to z własnego doświadczenia. Byłam na branżowym evencie z udziałem samych kobiet: CEO, prezeski, przedsiębiorczynie. Podeszła do mnie dziewczyna i zapytała, czy to ja napisałam poprzednią książkę. Potwierdziłam. A ona na to: „Czy Pani wie, że połowa z nas tutaj ma problem?”. Rozejrzałam się i zobaczyłam wspaniałe, ogarniające świat i rzeczywistość liderki, po których naprawdę nie było nic widać. I pomyślałam sobie, jak złudne jest to zdanie: „Po tobie nic nie widać”. Co więcej, kobiety, które z założenia dbają o zdrowie, potrafią stworzyć sobie racjonalizację. Mówią: „Biorę suplementy i witaminy - B12, bo jestem wegetarianką, witaminę D, bo zima, skrzyp polny na mocne paznokcie”. Uzbiera się garść tabletek, każda z jakimś zdrowotnym uzasadnieniem. A potem do tego dochodzi diazepam czy klonazepam, oksykodon, bo przecież też pomaga. I znów mamy iluzję, że o siebie dbamy. A kiedy dodamy do tego kompulsywne zachowania stosowane zamiennie – przez dwa miesiące piję wieczorem wino, potem chodzę codziennie na siłownię o piątej rano, a po rozstaniu z partnerem zaczynam kompulsywnie korzystać z aplikacji randkowych – to nie jesteśmy już w stanie powiedzieć, czy problem dotyczy alkoholu, seksu czy słodyczy. A to wszystko jest o tym samym. Jedna z moich bohaterek trafiła na terapię, przekonana, że cierpi na zaburzenia odżywiania. Dopiero po kilku sesjach okazało się, że jest uzależniona od narkotyków, leków, alkoholu i faktycznie ma też zaburzenia jedzenia. Te mechanizmy są bardzo silne, a stereotypy zakorzenione tak głęboko, że same się na nie nabieramy. Dlatego tak bardzo zależało mi, żebyśmy je poznały i mogły inaczej spojrzeć na siebie i inne kobiety kobiecym okiem.

Które z bohaterek książki najbardziej Panią zaskoczyła i czym?

Szczerze mówiąc, nie wiem, czy umiem wskazać jedną. Szukałam w nich wszystkich punktów wspólnych i to właśnie było najbardziej zaskakujące. Mówię to jako reporterka, nie specjalistka. Wszystkie moje rozmówczynie miały ten jeden moment, w którym zdecydowały się zawalczyć o siebie; moment graniczny. Trzymały w ręku tabletki, popijały wódką, stały na balkonie... I nagle: „Albo teraz się wezmę za siebie, albo zginę”. To było jak przebudzenie. Jakby coś się w nich przestawiło. I właśnie tak rozumiem tytułową „trzeźwość” — nie tylko jako abstynencję, ale jako trzeźwość umysłu. Świadomość: „Co ja robię?”. I decyzja: „Muszę się ratować”. Wszystkie moje bohaterki podjęły tę decyzję same. Nikt ich nie ciągnął za uszy, nikt ich nie błagał, żeby przestały pić, nikt nie płakał po nocach ze zmartwienia, nikt nie woził na siłę po ośrodkach leczenia, jak często bywa w przypadku mężczyzn. One musiały same zderzyć się ze ścianą. I to, że wybrały dobrze, uważam za czyste bohaterstwo.

Pani książka pokazuje, że trzeźwienie może dać kobietom poczucie wolności. Jak one same opisują ten stan odzyskiwania siebie?

Wszystkie mówiły o tym z lękiem. Nie dlatego, że boją się nawrotu, ale dlatego, że to był największy koszmar ich życia. Ich największym marzeniem jest już nigdy więcej się tam nie znaleźć. I właśnie dlatego ta wolność jest tak bardzo cenna, okupiona ogromnym wysiłkiem. Ale też krucha, bo skoro już raz się wydarzyło, może się wydarzyć znowu. Więc trzeba się jej trzymać kurczowo. To był proces. Radziły sobie na swój sposób, każda musiała znaleźć i przejść własną drogę. Uzależnienie to nie jest infekcja, na którą bierze się antybiotyk przez dziesięć dni. To praca nad sobą. Czy to choroba na całe życie? Nie oceniam, bo zdania na ten temat są podzielone nawet wśród specjalistów leczących osoby w nałogu i samych uzależnionych. Ale z całą pewnością wiem jedno - żadna z tych kobiet nigdy nie zapomni, gdzie była. I ta pamięć o upadku daje im siłę, by tej wolności nie oddać.

Kobiety szybciej odczuwają skutki picia niż mężczyźni?

Tak. W książce znajduje się rozmowa z toksykologiem, który to świetnie tłumaczy. Nasza fizjologia sprawia, że działanie substancji jest silniejsze: mamy mniejszą masę ciała, inny skład tkanki tłuszczowej, inaczej trawimy, mamy cykle hormonalne, menstruację, menopauzę. Kobiety szybciej się upijają i wolniej trzeźwieją. Substancje działają na nas dłużej i mocniej. Teoretycznie to mogłoby działać na naszą korzyść: skoro szybciej czujemy skutki, mogłybyśmy też szybciej szukać pomocy. Ale tu gubi nas właśnie spryt i talent do maskowania problemu. Kobiety dużo później się diagnozują, później rozpoznają sygnały alarmowe. Często zatem pijemy dłużej i trafiamy do specjalistów w bardziej zaawansowanym stadium uzależnienia.

Co, Pani zdaniem, było najtrudniejsze dla bohaterek książki: uznanie, że mają problem, czy poproszenie o pomoc?

Myślę – i mówię to również z własnej perspektywy, jako kobieta – jesteśmy doskonałe w działaniu, w zadaniowości. Dlatego najtrudniejsze było chyba nie samo uznanie problemu, ale zorientowanie się, w jaką grę gramy i w którym miejscu na planszy tej gry jesteśmy. Gdy orientujemy się jak poważna jest sytuacja, wiele kobiet zacznie działać - wiedzą, gdzie zadzwonić, co zrobić; podejmują jedną, drugą, trzecią próbę. Oczywiście to wcale nie jest łatwe, bo wszystko w nas buntuje się przeciwko trzeźwości, przeciwko zmianie. Ale największym wyzwaniem jest konfrontacja ze stereotypem i dostrzeżenie własnej pozycji w całym tym mechanizmie.

Wspominałyśmy już o emocjach. Jakie uczucia najczęściej pchają kobiety w stronę uzależnienia?

Myślę, że ile przypadków, tyle powodów. Każda z nas niesie swoją historię. Czasem chodzi o rodzinę, dzieciństwo, związek, przemoc, traumę, samotność albo po prostu brak pewności siebie. W książce zwraca na to uwagę jedna z ekspertek – socjolożka zdrowia. Podkreśla, że źródłem mogą być też niezdiagnozowane dysfunkcje, na przykład neuroatypowość, depresja czy choroba afektywna dwubiegunowa. Jeszcze kilka lat temu przecież kobiet praktycznie nie diagnozowano pod kątem ADHD. Często za uzależnieniem stoi realna choroba psychiczna lub neurologiczna. Czasem zostaje rozpoznana dopiero po tym, jak nałóg przejmuje kontrolę. A czasem nigdy, bo sam nałóg traktowany jest jako jedyny problem. Może się też okazać, że to wieloletnia, nieleczona depresja była jego początkiem. Jeśli spojrzymy na to z perspektywy społecznej, nie sposób nie wspomnieć o tradycyjnym podziale ról, który ciągnie się za nami od pokoleń. Patriarchat blokuje dostęp do emocji i u kobiet i u mężczyzn. Nam nie wypada się złościć, mężczyznom nie wypada płakać. To absurd, że sami fundujemy sobie takie ograniczenia wiedząc przecież, że emocje nie mają płci.

Jest dziś w Polsce przestrzeń na to, by kobieta mogła bez wstydu powiedzieć: „Mam problem z alkoholem”?

Szczerze? Jeśli patrzeć na tzw. warszawską bańkę i mój zawodowy świat wspierający kobiety, feministyczny – to mam nadzieję, że tak. Czasem, w lepsze dni, naprawdę widzę ten fragment rzeczywistości, w którym przestaje nas interesować, co wypada, a co nie, co ludzie powiedzą i jak to wpłynie na wizerunek prawdziwej kobiety, oddanej żony czy matki Polki. My już zaczęłyśmy otwarcie mówić o swoich problemach. Mam wrażenie, że czarne protesty kobiet, które szły ulicami kilka lat temu nie poszły na marne. Bo coś się wtedy w nas przełamało. Zaczęłyśmy się upominać o swoje. I świat też, przynajmniej częściowo, odpowiada nam wspierająco i pozytywnie. Gdy wstrzymano finansowanie procedury leczenia niepłodności In Vitro to samorządy i biznes stanęły po stronie kobiet i zaczęły wspierać walkę o płodność. Gdy poprzedni rząd chciał wypowiedzieć konwencję stambulską, organizacje pozarządowe nie zostawiły nas samych. Gdy wstrzymano finansowanie telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży w kryzysie psychicznym, znalazł się filantrop, który na to nie pozwolił i pokrył koszty z własnej kieszeni. Więc kiedy zaczynamy mówić o swoich trudnościach, mimo że propaganda chętnie by nas znów ukryła, to świat jednak reaguje. I to nas wzmacnia. Ja, jako kobieta, to czuję, wierzę w ruch obywatelski. Nawet jeśli nie od razu mamy wpływ na ustawodawstwo i realne zmiany w prawie, aktywistyczne ruchy dają nam coś może jeszcze ważniejszego: poczucie siły i sprawczości. Wiarę w to, że mamy prawo do równości w każdej sferze życia. Dlatego obserwuję, że coraz więcej kobiet otrzepuje się z poczucia wstydu i zaczyna działać, bo widzi, że to się po prostu opłaca. Że będzie lepszą pracowniczką, lepszą matką, partnerką. Że warto zawalczyć o to, co nam się wszystkim należy: o równość, o dostęp do rozwiązywania problemów. Oczywiście, odpowiadając wprost, nadal nie jest łatwo. Nadal wiele kobiet z uzależnieniem, zwłaszcza tych na stanowiskach, będzie milczeć albo próbować działać anonimowo. Ale mam nadzieję, że coraz więcej z nas wie, że milczenie nie pomaga, zwłaszcza że nie chcemy już milczeć. Nawet jeśli za oceanem znowu pojawi się Donald Trump i wielki regres — i z tym sobie poradzimy.

Głosy eksperckie, jakie się pojawiają w książce to jej dodatkowa zaleta. Które z rozmów – z toksykologiem klinicznym, socjolożką zdrowia, psychiatrą, antropolożką, seksuologiem – wpłynęły na Pani sposób myślenia o kobiecych uzależnieniach?

Jestem ogromnie zadowolona z tego, jak wybitni specjaliści zechcieli wziąć udział w tej publikacji. Dziękuję im za przyjęcie zaproszenia. Każdy z nich patrzy na trzeźwość z innego punktu, nadaje dyskusji inny kontekst, rzuca światło na inne akcenty. Ja po tych rozmowach dosadnie zrozumiała, że ta trudna lekcja jest o nas wszystkich, bez wyjątku. Osobiście od kilku lat pije alkohol rzadziej niż sporadycznie, ale to, że dziś wydaje mi się, że jestem wolna od mechanizmów nałogowych, wcale nie oznacza, że jutro też będę. mechanizmy nałogowe są egalitarne, mogą nam się przytrafić w każdym wieku. Dotarło do mnie, że jeśli chcemy o siebie prawdziwie zadbać, to istotą jest regulowanie emocji. Jeśli nie nauczymy się codziennie świadomie pracować z emocjami, możemy wpaść w pułapkę. I to wcale nie musi być alkohol. U mnie to może być praca albo słodycze; często uciekam w nadaktywność zawodową i zajadam stres. U innych to będą social media i scrollowanie ekranu, sport, który staje się przymusem, czy rzecz tak czysto przyjemna jak seks, który zacznie być kompulsywny i ryzykowny . Nie każda z nas będzie uzależniona. Ale każda powinna nauczyć się regulować emocje i to najlepiej jak najszybciej.

Ale skoro książka ma wydźwięk optymistyczny to jak kobiety opisują życie po drugiej stronie nałogu? Jak ono wygląda?

Mówią o wolności i kładą na nią nacisk szczególny. Przez wiele lat to nie one decydowały o swoim życiu. A teraz ta decyzyjność wróciła. To daje im siłę i poczucie sprawczości, które substancje odbierały. Myślę, że właśnie dlatego nurt Soberlife tak dynamicznie się rozwija na całym świecie. Tego teraz potrzebujemy. Nowoczesny feminizm, czy jakkolwiek to nazwiemy, jest dokładnie o tym: o sprawczości. O tym, że możemy w sposób świadomy decydować, kontrolować własne emocje, wybory, życie.Ważna jest edukacja. Naprawdę wierzę w to, że kiedy coś rozumiemy, przestaje nas to aż tak przerażać. Nie chodzi o to, żeby od razu wylewać alkohol do ścieków, zresztą lobby koncernów by na to nigdy mnie pozwoliło, – wroga trzeba trzymać blisko, nauczmy się z nim i o nim rozmawiać. Nie trzeba już straszyć. Jeśli chcemy stworzyć jakikolwiek ruch profilaktyczny, to droga edukacyjna wydaje się najbardziej sensowna.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Finisz kampanii. Ostatnia debata prezydencka

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl