- Wciąż mam przed oczami jej uśmiech, kiedy szła do szpitala. Trochę się denerwowała, jak każdy przed operacją, ale nie miała żadnych obaw, że coś może pójść źle - mówi Damian Paszyński, mąż Joanny.
Jej nagła śmierć była szokiem dla najbliższych. Joanna była młodą kobietą w pełni sił. Miała plany, myśleli o powiększeniu rodziny. W jednej chwili wszystko runęło.
Niespełna 5-letni synek wciąż nie dopuszcza myśli, że już nigdy nie zobaczy mamy.
- Tłumaczyliśmy mu, że nie żyje, ale on nie chce w to uwierzyć, myśli, że mama jest w pracy. Ciągle pyta, kiedy wróci z delegacji - opowiada Damian Paszyński.
Problemy z kamicą żółciową były jedynymi na które uskarżała się Joanna Paszyńska. Rok temu przeszła zabieg w Dębicy, Na operację wycięcia pęcherzyka zdecydowała się w Jaśle. - To miał być prosty zabieg, dlatego wybraliśmy miejscowy szpital - mówi mąż 32-latki.
Wyznaczony został termin zabiegu. Dzień wcześniej Joanna zgłosiła się do szpitala. 23 listopada ją operowano.
- To miała być rutynowa laparoskopia. Okazało się jednak, że choć zaczęto tą metodą, skończyło się tradycyjnym cięciem. Operacja trwała 2,5 godziny, żoną zajmowało się trzech chirurgów - relacjonuje Damian Paszyński.
Lekarz prowadzący powiedział, że były - jak to określił - delikatne komplikacje i ze względów anatomicznych nie można było zastosować laparoskopii. - Uspokoił, że wszystko jest w porządku - dodaje 33-latek.
Trzeciego dnia po operacji zaczęły się problemy.
- Joasia nie była w stanie wstać z łóżka. Skarżyła na bóle. Ordynator zlecił badania USG i krwi. Wyniki wyszły tragiczne, pojawił się stan zapalny. A przed pójściem do szpitala wszystkie wyniki były w normie - wspomina mąż.
Lekarze tłumaczyli, że ból to skutek podrażnienia trzustki i minie. Zaś wykazany na USG płyn w jamie otrzewnowej się wchłonie.
Joannę wypisano do domu po tygodniu. Zdaniem męża - przedwcześnie. - Ale zaufaliśmy lekarzom- mówi.
15 grudnia młoda kobieta miała się zgłosić na badanie kontrolne i zdjęcie szwów w poradni chirurgicznej. - W domu przestrzegaliśmy wszystkich zaleceń, żona brała leki, trzymała dietę, odpoczywała. Jej stan powoli się poprawiał - mówi Damian Paszyński.
8 grudnia przed południem opiekowała się nią mama. Wyszła przed godz. 12. Damian Paszyński wrócił do domu ok. godz. 14. - Żona leżała na łóżku, myślałem, że śpi. Ale gdy spojrzałem na twarz, zobaczyłem że ma sine usta - opowiada.
Szwagrowi krzyknął przez telefon, by wzywał pogotowie a sam rozpoczął reanimację. Kontynuował ją aż do przyjazdu karetki.
Ratownicy jeszcze przez godzinę walczyli o życie Asi. Bezskutecznie. Lekarz, który przyjechał na miejsce, stwierdził zgon. - Ale nie był w stanie podać jego przyczyny - mówi Damian Paszyński.
Prokurator zlecił sekcję zwłok. Ta także nie dała odpowiedzi na pytanie, dlaczego młoda kobieta zmarła tak nagle.
Bliscy uważają, że ktoś w szpitalu popełnił błąd. Chcą wyjaśnienia sprawy.
- Nie mogę zostawić śmierci mojej żony bez echa - mówi Paszyński.
Michał Burbelka, dyrektor Szpitala Specjalistycznego w Jaśle podkreśla, że bardzo współczuje rodzinie.
- Jest to bardzo przykra sytuacja, ja także jestem zainteresowany wyjaśnieniem przyczyny tej śmierci - mówi. Dodaje, że kobietę operowali doświadczeni chirurdzy. Takich zabiegów w szpitalu wykonuje się ok. 200.
- Pacjentkę wypisywano bez objawów, które mogły wzbudzić zaniepokojenie. W razie problemów w każdej chwili mogła się zgłosić do szpitala - dodaje dyrektor Burbelka.
Sprawą zajęła się Prokuratura Regionalna w Rzeszowie.
- Po analizie dokumentów podjęliśmy decyzję i wszczęciu śledztwa pod kątem ewentualnego błędu lekarskiego - powiedział nam wczoraj prokurator Mariusz Chudzik.
O opinie poproszono Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie. Tam zostaną przekazane wycinki do badań histopatologicznych, pobrane podczas sekcji. Biegli mają odpowiedzieć na pytanie jak i dlaczego doszło do śmierci 32-latki.
ZOBACZ TEŻ: Błąd lekarski. W jakim przypadku możemy o nim mówić?