7. rocznica śmierci ks. Jana Kaczkowskiego. Był charyzmatycznym twórcą Puckiego Hospicjum, katechetą, nauczycielem, przewodnikiem

Piotr Niemkiewicz
Znajdował czas, by być przy terminalnie chorych, odwiedzać ich w domach, wspomagać słowem, obecnością, modlitwą, a także specjalistycznym sprzętem, którego w powiecie puckim po prostu brakowało. Był też nauczycielem, liderem, a czasem też kumplem, dla młodych.Wchodzący w dorosłość mieszkańcy ziemi puckiej szybko uczyli się, że lekcje religii w puckim oksfordzie to nie tylko pogadanki o Bogu, Kościele i aniołkach, ale szkoła życia, która ma ich pchnąć na zupełnie inne tory.
Znajdował czas, by być przy terminalnie chorych, odwiedzać ich w domach, wspomagać słowem, obecnością, modlitwą, a także specjalistycznym sprzętem, którego w powiecie puckim po prostu brakowało. Był też nauczycielem, liderem, a czasem też kumplem, dla młodych.Wchodzący w dorosłość mieszkańcy ziemi puckiej szybko uczyli się, że lekcje religii w puckim oksfordzie to nie tylko pogadanki o Bogu, Kościele i aniołkach, ale szkoła życia, która ma ich pchnąć na zupełnie inne tory. fot. PAWEŁ MIECZNIK
Ks. Jana Kaczkowskiego pożegnaliśmy 28 marca 2016 roku, ale nie zapomnieliśmy. Charyzmatyczny kapłan, bioetyk, pisarz, nauczyciel i niestroniący od kontrowersji onkocelebryta w Pucku i w Sopocie był i wciąż jest ważną postacią.

Ksiądz Jan Kaczkowski - między Sopotem, Puckiem i... niebem

Ks. Jan Kaczkowski Puck uczynił swoim drugim domem, a miasto i powiat odwdzięczyły się jemu, jak tylko umiały. Pochodzący z Sopotu kapłan przyszedł tu po cichu, ale szybko okazało się, że dzięki swojej charyzmie i bezkompromisowości, a czasem także poczuciu humoru, zjednał sobie dziesiątki serc.

Znajdował czas, by być przy terminalnie chorych, odwiedzać ich w domach, wspomagać słowem, obecnością, modlitwą, a także specjalistycznym sprzętem, którego w powiecie puckim po prostu brakowało. Był też nauczycielem, liderem, a czasem też kumplem, dla młodych.

Wchodzący w dorosłość mieszkańcy ziemi puckiej szybko uczyli się, że lekcje religii w puckim oksfordzie to nie tylko pogadanki o Bogu, Kościele i aniołkach, ale szkoła życia, która ma ich pchnąć na zupełnie inne tory.

I pchała.

Tak jak było to np. z Patrykiem Galewskim (na ich historii i przyjaźni oparto scenariusz filmu "Johnny" z Dawidem Ogrodnikiem w roli ks. Jana Kaczkowskiego), czy Krzysztofem Dubienieckim, młodym, zdolnym muzykiem, który zmagał się m.in. z nowotworem.

Dla wielu ks. Jan Kaczkowski to przede wszystkim Puckie Hospicjum i nie jest to błąd. Ale działalność kapłana z Pucka wykraczała daleko poza ramy tej placówki niosącej paliatywną opiekę. Hospa była zaczątkiem, na którym ks. Jasiu - jak go w Pucku określali najbliżsi - budował swoje imperium wiedzy i empatii. Tak powstał pucki Zespół Szkół im. Macieja Płażyńskiego.

Johnny potrafił też dyskutować ze wszystkimi i o wszystkim. Nieszablonowo i merytorycznie. Z pasją, wiedzą i niezwykłym taktem. Ale potrafił też przywalić rozmówcy między oczy boleśnie prawdziwym stwierdzeniem.

Nie bał się ani niewygodnych rozmówców, ani trudnych tematów - np. związanych z Kościołem. Potrafił zdystansować się od instytucji i pokazać, że od niej ważniejsza jest wiara.

To m.in. dlatego znajdował grono wiernych słuchaczy na uczelniach, ale też na Przystanku Woodstock. Sam miał też ogromny dystans do siebie i próbował tego uczyć innych - w tym lokalnych samorządowców.

Tak ukuł słynnego "onkocelebrytę" - osobę sławną z powodu tego, że ma raka - jak autoironicznie się określał.

Charyzmatyczny, bardzo medialny, często też stawiający siebie w pierwszym szeregu - także po to, by zapewnić byt swojej placówce - umiał wytłumaczyć, że hospicjum to nie miejsce do umierania.

- Osobiście bardziej boję się żywych ludzi - mówił w wywiadzie dla Dziennika Bałtyckiego. - To żywy człowiek może buchnąć mi portfel. A tutaj, w hospicjum, to są moi przyjaciele.

Zmarł w wielkanocny poniedziałek 28.03.2016. Puck pożegnał go na mszy w farze, a Trójmiasto podczas nabożeństwa w Sopocie.

Pochowano go na cmentarzu w rodzinnym Sopocie.

- Bardzo Wam wszystkim dziękuję za przybycie i przepraszam, że zabieramy Jasia do Sopotu - mówił podczas mszy w Pucku ojciec kapłana Józef Kaczkowski. - Kocham Was i przytulam, jak on to mówił, z całego serca. Jednocześnie chciałbym prosić, żebyście o nim nie zapomnieli. Byście powiedzieli swoim wnukom i dzieciom, że był taki facet, adoptowany Kaszuba. Trochę dziwaczny, słabo widział, potykał się trochę, ale potrafił mówić zrozumiale. Kochał ludzi i chciał zrobić coś dobrego. Dlatego mój Jan jest w sercu i głowie każdego z Was.

Polecjaka Google News - Dziennik Bałtycki
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Ostatnia droga Franciszka. Papież spoczął w ukochanej bazylice

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl