Przedstawiciele amerykańskiej armii oraz władz w Waszyngtonie przez długi czas utrzymywali, że zapobiegli atakowi z użyciem materiałów wybuchowych, który miał być przeprowadzony na lotnisku w stolicy Afganistanu. W piątek szef Dowództwa Centralnego Stanów Zjednoczonych przyznał jednak, że dochodzenie w sprawie sierpniowej operacji dowiodło, że była ona "pomyłką".
- Ani samochód, którym poruszali się cywile ani oni sami nie byli powiązani z Państwem Islamskim Prowincji Chorasan (ISIS-K). Składam kondolencje rodzinie oraz znajomym osób, które zginęły. - oświadczył generał Kenneth F. McKenzie. - To była tragiczna pomyłka, choć muszę podkreślić, że atak nie został przeprowadzony pośpiesznie. Obserwowaliśmy ten pojazd przez osiem godzin, a informacje, który dostawaliśmy od naszych służb utwierdzały nas w przekonaniu, że stanowi on zagrożenie dla naszych wojsk. - zaznaczył.
Jak ustaliła amerykańska stacja CNN, wojskowi otrzymali ostrzeżenie o tym, że w miejscu planowanego ataku mogą znajdować się dzieci już po wystrzeleniu pocisku samonaprowadzającego typu Hellfire. Takie informacje miały pochodzić z Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA). Według dziennikarzy dowództwo USA miało się o tym dowiedzieć zaledwie kilka sekund przed uderzeniem rakiety w cel.
Skutkiem operacji amerykańskiego wojska było ostrzelanie białej Toyoty Corolli należącej do Zemara Ahmadiego, która znalazła się w odległości około 3 kilometrów od portu lotniczego im. Hamida Karzaja w Kabulu. W środku znajdowało się 10 cywilów, w tym siedmioro dzieci. Wszystko wydarzyło się trzy dni po samobójczym zamachu przed lotniskiem, w którym zginęły co najmniej 182 osoby, w tym 13 żołnierzy USA.
- Przepraszamy i zapewniamy, że będziemy dążyć do wyciągnięcia lekcji z tej potwornej pomyłki. - powiedział sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych Lloyd J. Austin. - Dokładnie prześwietlimy to, co zdecydowaliśmy się zrobić oraz to, czego nie zrobiliśmy. Zbadamy również, w jaki sposób prowadzone było późniejsze dochodzenie w tej sprawie. - zadeklarował.
